Droga na mundial. Nigeryjskie piekiełko

Afrykańscy działacze piłkarscy znany są ze swojej krótkowzroczności i podejmowania dziwnych decyzji. Czasem nawet sukcesy nie wystarczają, by ich zadowolić. Wie o tym doskonale Stephen Keshi, selekcjoner reprezentacji Nigerii.

Tekst powstał w ramach "Tygodnia Afrykańskiego" projektu "Continental - Droga na Mundial"

W zeszłym roku poprowadził "Super Orły" do pierwszego po 19 latach mistrzostwa Afryki. To osiągnięcie tym większe, że rok wcześniej Nigeryjczycy nawet nie znaleźli się wśród 16 najlepszych afrykańskich drużyn. Kilka miesięcy później zakwalifikował się również na brazylijski mundial. W niemal każdym innym kraju na świecie po takich sukcesach byłby noszony na rękach i wszyscy robiliby co w ich mocy, by maksymalnie ułatwić mu pracę. Ale nie w Nigerii.

Spekuluje się, że niezależnie od wyniku jaki odniesie w Brazylii, po turnieju zostanie zwolniony. To nic dziwnego, w końcu jest 19. selekcjonerem w ostatnich 20 latach. Powiedzieć, że stosunki między nim a NFF (nigeryjskim związkiem piłki nożnej) są napięte, to tak jakby nic nie powiedzieć.

Pierwsze kłody pod nogi rzucono mu już podczas Pucharu Narodów Afryki 2013. Nigeria zremisowała dwa pierwsze mecze i mogła odpaść już po fazie grupowej. Keshi spotkał się w hotelu z przedstawicielami federacji, gdzie została skrytykowana jego selekcja, taktyka oraz grożono mu natychmiastowym zwolnieniem. Zainteresowany pozostał niewzruszony i poprowadził reprezentację do czterech kolejnych zwycięstw, które przyniosły Nigerii złoto. Nazajutrz po finale miał podać się do dymisji, lecz dopiero interwencja z wyższych szczebli władzy sprawiła, że pozostał na stanowisku.

Logicznie rzecz biorąc, sytuacja powinna się uspokoić. Lecz logika nie ma zastosowania w świecie nigeryjskiego futbolu. Keshi nie był obecny na spotkaniu z prezydentem po wygranym turnieju, innym razem wolał wybrać się na spotkanie organizowane przez jednego ze sponsorów kadry, niż udać się na zaplanowane wcześniej spotkanie z komitetem technicznym NFF.

Za to gdy ujawnił, że NFF od siedmiu miesięcy nie wypłaca mu pensji, został zaatakowany przez ministra sportu. - Czy jeśli ktoś jest ci winien pieniądze za pracę, bojkotujesz ją albo organizujesz konferencję prasową? - grzmiał Bolaji Abdullahi. - Gdy dostaniesz pracę, powinieneś ją wykonywać, a nie zawstydzać swojego pracodawcę, gdyż twoja pensja jest opóźniona.

To, co powinno być dla władz wielkim powodem do wstydu, okazało się idealną okazją do zaatakowania nielubianego przez siebie trenera. Ostatecznie wynagrodzenie zostało wypłacone przez nigeryjski rząd. Oficjalnie federacja ma problemy finansowe, lecz nie przeszkadzało to jej w poszukiwaniu zagranicznego selekcjonera, który mógłby zastąpić Keshiego, zarabiającego 30 tysięcy dolarów miesięcznie. Jak sam twierdzi, miał znacznie lepsze oferty pod względem finansowym od wielu reprezentacji, m.in. Gwinei Równikowej.

W ramach cięć znacznie ograniczone zostały premie dla piłkarzy. Za zwycięstwo w dwumeczu z Etiopią, które dało Nigerii awans na MŚ, każdy zawodnik oraz członek sztabu szkoleniowego otrzymał po 5 tysięcy dolarów. Dla porównania, Ghańczycy mogli liczyć na trzykrotność, a Egipcjanie na pięciokrotność tej sumy.

Wojna o władzę

Zawodnicy, znając niechęć federacji do wydawania pieniędzy, nie chcieli polecieć do Brazylii na Puchar Konfederacji, dopóki nie otrzymali pieniędzy z góry. Dopiero interwencja sekretarza generalnego FIFA Jerome'a Valcke'a przyniosła oczekiwany skutek. Na PK Nigeria odpadła w fazie grupowej po porażkach z Urugwajem i Hiszpanią. Prezydent NFF Aminu Maigari uznał to za idealny pretekst do tego, by Keshi nie był jedyną osobą odpowiedzialną za powołania.

Federacja zażądała od selekcjonera podania wstępnej 35-osobowej kadry na MŚ 2014 już na dwa miesiące przed rozpoczęciem turnieju! Ten oczywiście się na te warunki nie zgodził. Mówi się, że NFF chciało poznać wybrańców trenera wcześniej, by w razie czego zmodyfikować listę wedle swoich własnych potrzeb.

By uniknąć kolejnych spięć o finanse, zarówno w tym jak i w zeszłym roku Keshi i jego sztab dostali pensje do lipca włącznie, by mogli skupić się wyłącznie na swojej pracy. Dlaczego nigeryjski selekcjoner nie zrezygnował, choć miał i nadal ma ku temu wiele powodów? - To miłość do mojego kraju trzyma mnie na tym stanowisku - powiedział. - Gdy idę do sklepu zwykli Nigeryjczycy dziękują mi i proszą Boga, by nadal mnie błogosławił. Dzięki temu zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności wobec tych ludzi. Mam również fantastyczną grupę młodych piłkarzy i nie chcę ich opuszczać w tym momencie - mówił w wywiadzie dla SuperSport.

Nigeria nie jest jedyna

Doświadczenie w pracy w patologicznych warunkach ma ogromne. W 2002 roku był asystentem Shaibu Amodu, selekcjonera Nigerii. "Super Orły" na pół roku przed mistrzostwami świata zajęły dopiero trzecie miejsce na PNA, wobec czego Amodu został zwolniony wraz ze sztabem szkoleniowym. Jeszcze gorsza historia spotkała go cztery lata później. Już jako selekcjoner Togo poprowadził ten afrykański kraj do pierwszego w historii awansu na mundial. Jednak na PNA 2006 nie zdołał wyjść z tą reprezentacją z fazy grupowej, wobec czego został zwolniony i zastąpiony przez Otto Pfistera. Do pracy w Togo powrócił... w lutym 2007 roku.

- Nie żyję w strachu przed zwolnieniem. Będąc szczerym, to wyłącznie strata energii, to wyniszczające - twierdzi Keshi. Jego podejście robi z niego idealnego selekcjonera dla niemal wszystkich afrykańskich reprezentacji. Bo przetrwać w afrykańskiej dżungli nie jest łatwo. Tu zostają tylko najwytrwalsi.

Więcej o:
Copyright © Agora SA