Droga na mundial. Rodzimi trenerzy powoli "odbijają" Afrykę z rąk białych obieżyświatów

Afrykańskie reprezentacje stawiały dotychczas głównie na białych trenerów, jednak trend ten powoli zaczyna ulegać zmianie. Dowodem na to są szkoleniowcy Nigerii - Stephen Keshi oraz Ghany - James Kwesi Appiah, którzy ze swoimi drużynami wywalczyli awans na MŚ 2014. Co ciekawe, Appiah dokonał tego jako pierwszy czarnoskóry trener w historii ghańskiej kadry.

Materiał powstał w ramach Tygodnia Afrykańskiego projektu Continental - Droga na Mundial

Od lat afrykańskie związki piłkarskie bardziej wierzą w umiejętności szkoleniowców spoza Afryki, pochodzących głównie z Europy. Lwia część z nich to jednak trenerzy obieżyświaci, którzy podróżują po całym świecie "za chlebem". Po wypełnieniu kontraktu pakują oni walizki i wracają do swoich krajów lub podejmują kolejną dobrze płatną pracę. Tymczasem piłkarze muszą od nowa uczyć się systemu gry u nowego trenera.

Wystarczy tu przypomnieć chociażby Serba Velibora Milutinovicia, który z Nigerią awansował na MŚ w 1994 roku, ale w swojej bogatej karierze prowadził także Meksyk, Kostarykę, USA, Chiny, Honduras, Jamajkę i Irak. Nigerię prowadzili m.in. także tacy szkoleniowcy jak Holender Jo Bonfrere, Niemiec Berti Vogts czy Szwed Lars Lagerback.

Dobrym przykładem jest także Niemiec Winfried Schaefer, który z Kamerunem wygrał Puchar Narodów Afryki w 2002 i w tym samym roku awansował na MŚ w Korei i Japonii. Drużynę "Nieposkromionych Lwów" prowadził także cały zastęp Francuzów z Claude'm Le Royem i Paulem Le Guenem na czele. Z głośniejszych nazwisk Kamerunem opiekował się też Hiszpan Javier Clemente.

Ghana z kolei bardzo często stawiała na trenerów z Bałkanów. Dwóch z nich - Ratomir Dujković i Milovan Rajevac - wywalczyło z Ghaną awanse na dwa ostatnie mundiale.

Mimo że nie wszyscy trenerzy z Europy osiągali podobne sukcesy, wciąż są chętniej zatrudniani na posadach selekcjonerów. Dzieje się tak, mimo że kraje kontynentu posiadają ogromne zasoby ludzkie pełne potencjalnych talentów szkoleniowych. Futbol podąża więc ścieżką "wydeptaną" przez krajowe gospodarki, które zawsze zwracały się do Zachodu o pomoc.

"Zbyt dużo białych słabych trenerów"

Sytuacja ta powoli ulega jednak zmianie, od kiedy coraz większa liczba utalentowanych piłkarzy zaczęła trafiać do Europy i wynosić stamtąd doświadczenia niezbędne do pracy trenerskiej. Tak było np. ze Stephenem Keshim, który po tym jak grał m.in. w Belgii i Francji, najpierw uczył się zawodu trenera w USA, aż stał się częścią sztabu reprezentacji Nigerii.

W 2004 Keshi objął reprezentację Togo, z którą niespodziewanie awansował na niemieckie MŚ w 2006. Gdy jednak kadra ta nie wyszła nawet z grupy w Pucharze Narodów Afryki, Keshi został szybko zastąpiony przez Niemca Otto Pfistera, który poprowadził Togo na mundialu. Po wypełnieniu przez niego krótkiego kontraktu, Keshi wrócił na to stanowisko, następnie prowadził jeszcze Mali, aż w 2011 roku objął reprezentacją swojej ojczyzny - Nigerii.

W 2013 Keshi doprowadził "Super Orły" do zwycięstwa w Pucharze Narodów Afryki, a kilka miesięcy później awansował z nimi na mundial. Za te osiągnięcia został mu przyznany tytuł Afrykańskiego Szkoleniowca Roku, jednak nie tylko z tego powodu jest on wyróżniającą się postacią w afrykańskich futbolu. Powszechnie znane są jego radykalne poglądy dotyczące zatrudniania trenerów spoza kontynentu.

- Biali goście przyjeżdżają do Afryki tylko dla pieniędzy - mówił przed PNA w styczniu ubiegłego roku. - Nie robią niczego, czego my byśmy nie byli w stanie zrobić. Nie jestem rasistą, ale tak to właśnie wygląda.

Keshi skrytykował wówczas także federacje afrykańskie, które jego zdaniem całkiem inaczej traktują trenerów z "Czarnego Lądu" i spoza niego: - Afrykańscy trenerzy, gdy są zatrudniani przez związki, mają wygrywać Puchar Świata, Puchar Narodów Afryki i każdy inny mecz. Tymczasem gdy dają białemu człowiekowi tę samą pracę, mówią mu, że ma rok na zaadoptowanie się, poznanie kraju i zawodników. Mówi się im: "Nie martw się, masz czas" - powiedział trener Nigerii, którego zdaniem jest to jedna z rzeczy, jaka zabija afrykański futbol.

Już podczas turnieju Keshi tłumaczył, że nigdy nie był przeciwko białym trenerom w Afryce, gdyż zawsze z nimi pracował: - Jeśli chcecie sprowadzić tu znanego i doświadczonego szkoleniowca z Europy, to jestem gotów uczyć się od niego, gdyż on jest lepszy ode mnie i ma więcej wiedzy. Tymczasem mamy wielu świetnych afrykańskich piłkarzy oraz byłych zawodników, którzy teraz są trenerami i są w stanie zrobić dokładnie to samo, co ci słabi trenerzy z Europy. Jednak im nie daje się szansy, gdyż są czarni. Nie podoba mi się to.

Z tym, że białych trenerów jest za dużo w afrykańskim futbolu, zgadza się z Keshim pochodzący z Ghany Ben Koufie, który w przeszłości prowadził reprezentację swojej ojczyzny oraz Zimbabwe. W późniejszych latach był on m.in. prezydentem federacji swojego kraju, a obecnie jest instruktorem technicznym w Afrykańskiej Konfederacji Piłkarskiej. Zajmuje się tam głównie szkoleniem nowych trenerów i przyznawaniem im licencji.

- Tak duża liczba zagranicznych trenerów musi się zmienić. Afryka musi posiadać w tej dziedzinie swoją własną przestrzeń, jeśli zamierza zdobyć szacunek świata. Będziemy mogli rozwijać piłkarzy na najwyższym poziomie tylko wtedy, gdy będziemy mieć wykwalifikowanych trenerów - uważa Ghańczyk.

Appiah wzorem dla całej Afryki

Idealnie w życzenia Koufie'go wpisuje się jego rodak - James Kwesi Appiah, który całą swoją karierę piłkarską spędził w klubie Asante Kotoko z Ghany. Był także kapitanem reprezentacji, a po tym jak zawiesił buty na kołku, rozpoczął karierę trenerską. Początkowo pełnił role asystenckie w kadrze prowadzonej kolejno przez Claude'a LeRoya, Rajevaca i Gorana Stevanovicia. Równolegle prowadził także reprezentację U-23, z którą wygrał Igrzyska Afrykańskie w 2011 roku.

Gdy w kwietniu 2012 roku kadrę opuszczał Stevanović, głównym kandydatem był były reprezentant Francji Marcel Desailly. Negocjacje z nim nie powiodły się jednak z powodów finansowych i skorzystano wówczas z planu awaryjnego - czyli zatrudnienia Appiaha. Wielu rodaków nie wierzyło w jego umiejętności, mówiąc, że nie jest wystarczająco doświadczony. Teorię tę przekornie potwierdzał sam zainteresowany, który po nominacji mówił: - Lubię, kiedy ludzie mnie nie doceniają. Dobrze jest być takim słabeuszem.

Swoim krytykom Appiah odpowiedział w najlepszy możliwy sposób, czyli imponującą grą w eliminacjach do mundialu. Mimo że na początku eliminacji Ghana przegrała 0:1 z mistrzami Afryki, czyli Zambią, to w kolejnych sześciu spotkaniach odniosła pięć zwycięstw. Kropkę nad "i" postawiła drużyna Appiaha w barażach, gdzie już w pierwszym meczu upokorzyła najbardziej utytułowaną drużynę Pucharu Narodu Afryki, czyli Egipt, pokonując go 6:1.

Appiah stał się tym samym pierwszym czarnoskórym trenerem, który awansował z Ghaną na mundial, nie spoczął jednak na laurach i wciąż chce podnosić swoje umiejętności. Mają temu służyć staże, jakie w tym roku odbył wraz z członkami swojego sztabu w Manchesterze City i Liverpoolu.

Praktyki te mają pomóc w sprawieniu kolejnej niespodzianki - tym razem na MŚ. Tam jednak Ghana trafiła do grupy śmierci, w której zmierzy się z Niemcami, Portugalią i USA. Powtórzyć sukces z 2010 roku - gdy Ghana jako trzeci afrykański team w historii awansowała do ćwierćfinału - będzie więc bardzo trudno.

Teoretycznie większe szanse na wyjście z grupy ma Nigeria, która zmierzy się z Argentyną, Bośnią i Hercegowiną oraz Iranem. Oprócz walki o fazę pucharową te dwie prowadzone przez czarnoskórych szkoleniowców drużyny stoczą także korespondencyjny "pojedynek" z trzema afrykańskimi reprezentacjami, na ławce których siedzą trenerzy z Europy. Chodzi tu o Wybrzeże Kości Słoniowej Francuza Sabriego Lamouchiego, Kamerun Niemca Volkera Finkego oraz Algierię Bośniaka Vahida Halihodzicia. I w tej "rywalizacji" może okazać się, który model prowadzenia afrykańskich reprezentacji ma większą przyszłość: powierzania ich rodzimym szkoleniowcom czy też trenerskim "turystom" zmieniającym posady jak rękawiczki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.