Misja Brazylia. Brzytwa Didiego, czyli całe życie z Pelem

Didi chciał być piłkarzem, ale widać nie każdy Didi ma dobry futbol w genach. Został artystą w innym fachu. Najsłynniejsze włosy Brazylii: gęste jak angielski trawnik, ani jednego siwego - są w jego rękach. I tak już ponad pół wieku.

Materiał powstał w ramach cyklu Misja Brazylia. Wyjazd dziennikarzy Sport.pl dzięki Visa

Jest świeżo po deszczu, niedługo przyjdzie następny i można się tu poczuć jak w wielkiej łazience. Stadion Vila Belmiro jest wykafelkowany na biało, z czarnymi pasami. Widać po nim wiek i niech tak zostanie, bo to pomnik futbolu. Nie jest to najlepsza okolica w Santosie, ani najbogatsza, ale dla kibica to święta ziemia. Futbol jest tu od prawie stu lat, stąd wyszła drużyna, która w latach 60. stała się słynniejszym brazylijskim towarem eksportowym niż kawa. Santos Futebol Clube wynajmował się na mecze towarzyskie na całym świecie jako symbol pięknej gry i dobrego biznesu. Mistrz Brazylii, zdobywca Copa Libertadores, klubowy mistrz świata. Dom Pelego, Gilmara, Zito, Pepe, tych wszystkich, którzy mają tutaj swoje złote gwiazdy w posadzce przy wejściu. Santos nigdy nie spadł z ligi, przetrwał kryzysy, wymyślił się potem na nowo jako miejsce, w którym się najlepiej promuje młodych piłkarzy. Wrócił do wielkości, tym razem już z Neymarem jako symbolem. Piłkarze przychodzili i odchodzili, a Didi przy tym wszystkim był.

Didi. Fryzjer Pelego i twój też

Jesteśmy naiwni, bo pytamy na wszelki wypadek, czy na pewno do niego trafimy. Miejscowi się uśmiechają. - Tam, gdzie dużo czerwonego - pokazują na markizy nad barem przy stadionie. Bar jest po sąsiedzku, mimo wczesnej pory okupuje go już kilku znudzonych miejscowych korsarzy z tatuażami klubu. Salonu Didiego rzeczywiście przeoczyć nie można. "Didi. Fryzjer Pelego i twój też" - ogłasza napis nad wejściem. Kilkadziesiąt metrów od stadionu, najbliżej bramy numer 6, niedaleko głównego wejścia. Z widokiem na króla Pelego, który z wielkiego plakatu na ścianie stadionu zachwala, jak dobrze mieć kartę kibica.

Pele nigdy nie kopnął piłki w barwach innego brazylijskiego klubu niż Santos. W mieście, przy bramie największego portu Ameryki Południowej, powstaje muzeum Pelego. Nowoczesny ośrodek treningowy Santosu został nazwany imieniem króla Pelego. Tutaj, mniej więcej dwie godziny jazdy na południe od Sao Paulo, grał w piłkę również królewski syn, Edinho. Nie miał talentu ojca, był bramkarzem. A potem, gdy już się wykaraskał ze wszystkich problemów z prawem, Edinho trafił do sztabu trenerskiego Santosu. To on ojcu opowiadał, że jest wśród młodych chłopaków taki Neymar, który musi zrobić karierę. Posiadłość Pelego wciąż jest w tych okolicach, w mieście Guaruja, przystani milionerów. Ale Pele w pobliże stadionu zagląda rzadko. - On teraz ciągle jeździ po świecie. A gdy się chce ostrzyc, to ja jeżdżę do niego. Przysyła po mnie samochód, jadę do jego willi. Gdyby przyszedł tutaj, zbiegłoby się za dużo ludzi - mówi Didi. Naprawdę nazywa się Joao Araujo. Pseudonim ma jak jedna z brazylijskich legend, Didi od rzutów wolnych jak spadające liście, dwukrotny mistrz świata. Próbował zostać piłkarzem, lewym obrońcą, ale talentu, jak przyznaje, nie starczyło. Co innego było mu pisane.

40 złotych za golenie

Zanim nas przyjął, sam się ogolił, wyperfumował przed lusterkiem w rogu salonu, tam gdzie wisi maryjny ołtarzyk, założył koszulę. Salon ma góra sześć metrów na trzy. Od wejścia aż po ścianę w głębi i od góry do dołu cały jest w pamiątkach. Oprócz Matki Boskiej w rogu reszta to historia męskiej przyjaźni. Didi, Pele i ich Santos. Na zdjęciach Pele przy piłce i Pele przy strzyżeniu. Koszulki, znaczki, dedykacje, wycinki z gazet. Nad lustrem napis na kafelkach: "Didi Cabeleireiro, Didi Fryzjer". Za plecami Didiego wiszą w woreczkach koszulki od Pelego z autografami. Didi wszystko chętnie pokaże, opowie, byle nie przy strzyżeniu czy goleniu. Wtedy nie odpowiada na pytania, skupia się. Golenie zajęło mu ponad 40 minut. Przyjemność bycia obsłużonym przez dłonie i brzytwę, które obsługują też króla futbolu, kosztuje 30 reali, ponad 40 złotych.

Przeprowadzili się tutaj z Pelem w jednym roku, 1956. Obaj ze stanu Minas Gerais, Joao Araujo o dwa lata starszy. Pele przyjechał do internatu Santosu, a Didi szukać szczęścia w jednym z salonów fryzjerskich, bo na własny jeszcze nie było go stać. Tak jak Pele był kustoszem własnej kariery, zliczał wszystkie strzelone przez siebie bramki i doliczył się grubo ponad 1200, tak i Didi liczy, i wyszło mu już ponad 800 wizyt Pelego i u Pelego. Kiedyś oczywiście były dużo częstsze, nie tylko Pelego, ale i innych gwiazd Santosu z lat 50. i 60.. Didi pamięta ten moment, gdy piłkarze zaczęli się mocno przejmować swoim wyglądem, modnie czesać, dobrze ubierać. Ich wspomina z sentymentem. Tych młodszych z Santosu, Robinho czy Neymara, z tajemniczym uśmiechem. Młodzi, wiadomo. Zaglądali do niego, ale nie na strzyżenie. Trudno o więcej wspomnień, gdy obaj tak szybko odeszli z Santosu. Didiego trochę smuci, że dziś wszystko w futbolu robi się dla pieniędzy.

To akurat potrafią i młodzi, i starsi. Pele w roku mundialu ma zarobić na reklamach ok. 25 mln dolarów. Senhor Didi nie wie jeszcze, czy jakiś mecz mistrzostw obejrzy z trybun. W Santosie meczów nie będzie, za to będą tutaj trenować Meksyk i Kostaryka. Meksykanie w centrum imienia króla Pelego. A Kostaryka na Vila Belmiro. Na mecz Didi mógłby pojechać do Sao Paulo, Brazylia - Chorwacja na otwarcie mundialu to byłoby coś. Ale nie ma ani tyle pieniędzy, ani takiej siły przebicia, żeby wejściówkę zdobyć. - A Pele nie może nic wymyślić? - pytamy.

Tak, może wymyśli.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.