Wszyscy piłkarze, występujący w środowych spotkaniach ligi brazylijskiej, tuż przed pierwszym gwizdkiem skrzyżowali na jakiś czas ramiona na znak protestu przeciwko działaniom federacji, która - ich zdaniem - nie traktuje ich żądań poważnie. Niektórzy wcale nie reagowali po gwizdku, inni tylko kopnęli piłkę i stali z założonymi rękami. W przypadku jednego ze spotkań piłkarze przestraszyli się zapowiedzi otrzymania 22 żółtych kartek i dlatego zdecydowali się na protest przed gwizdkiem. W meczu Sao Paulo z Flamengo piłkarze przeciwnych drużyn przez minutę wymieniali się piłką.
Jeden z przywódców ruchu, który rozpoczął swe działanie (dość łagodnie) miesiąc temu, obrońca Corinthians Paulo Andre, zapowiedział, że protesty graczy nie ustaną, dopóki nie stanie się jasne, że federacja zamierza wprowadzić w najbliższych latach pewne zmiany.
Piłkarze chcą m.in. mniejszej liczby spotkań, dłuższych wakacji i nieco dłuższego okresu przedsezonowego. Żądają większego wpływu na dotyczące ich decyzje, kar dla niewypłacających pensji klubów i zmniejszenia wpływów posiadaczy praw telewizyjnych na rozgrywki. Ich zdaniem lepiej zorganizowany kalendarz poprawi jakość rozgrywek, co przyniesie korzyści nie tylko piłkarzom.
- To historyczna chwila dla brazylijskiego futbolu - zapowiada Andre i zapowiada eskalację protestów.
Gracze nie zdradzają, na czym miałaby ona polegać, ale lokalne media donoszą, że piłkarze będą spędzać jeszcze więcej czasu na boisku z założonymi rękami i mogą rozpoczynać spotkania, nosząc nosy klaunów.
Federacja zapowiedziała, że weźmie pod uwagę żądania piłkarzy, ale w przyszłym roku nie jest w stanie zrobić wiele w wyniku skróconego sezonu, spowodowanego odbywającymi się w Brazylii mistrzostwami świata. Paulo Andre przyznaje, że piłkarze to rozumieją, ale brak zapowiedzi ustępstw w kolejnych sezonach jest niedopuszczalny i jedynym, co będzie mogła zrobić im federacja, będzie ukaranie wszystkich piłkarzy grających w lidze.