El. MŚ 2014. Trzy narody, jedna reprezentacja. Bośniacy dokonali niemożliwego

Największym osiągnięciem piłkarzy Bośni i Hercegowiny wcale nie jest pierwszy w historii awans na mistrzostwa świata. Od sukcesu sportowego dużo ważniejsze jest chwilowe pojednanie całego kraju, dla którego od wczoraj nie istnieją żadne etniczne oraz religijne różnice, co przez lata było niemożliwe do wykonania.

Mowa o kraju, na terenie którego 21 lat temu wybuchła wojna domowa. Żadna ze stron konfliktu - Serbowie, Bośniacy oraz Chorwaci - nie cofnęła się przed żadnymi okrucieństwami, byle tylko udowodnić swoje racje. Według oficjalnych szacunków wojna pochłonęła ponad 100 tysięcy ofiar. Pozostawiła po sobie wyłącznie biedę, bezrobocie i niekończące się kłótnie polityków. W kraju od lat panuje względny spokój, lecz wszystkie narody żyją oddzielnie, obok siebie.

Trudno znaleźć jakikolwiek punkt styczny między nimi. Chorwaci oraz Serbowie nigdy nie wspierali reprezentacji Bośni, tylko swoje macierzyste państwa. Dopiero awans na mundial sprawił, że mieszkańcy Banja Luki, miasta zdominowanego przez Serbów, publicznie wyrazili poparcie dla bośniackiej reprezentacji. - To jedyna pozytywna rzecz, jaka się tutaj dzieje, i świat może zobaczyć nas w inny sposób. Politycy nie pokazują, jacy naprawdę chcemy być. Kadra narodowa jest jak iluzja, która tylko na chwilę odrywa nas od rzeczywistości - mówi Dragan Soldo, bezrobotny chorwacki prawnik.

Reprezentacja uchodźców

Paradoksalnie w dużej mierze to wojna domowa sprawiła, że bośniacki futbol znajduje się dzisiaj w najlepszym momencie w całej swojej historii. Po zakończeniu konfliktu około 2 milionów ludzi zostało uchodźcami, przenosząc się na Zachód - to ponad połowa dzisiejszej populacji kraju. To wszystko widać, patrząc na piłkarzy znajdujących się w kadrze narodowej. Bramkarz Asmir Begović przeprowadził się do Kanady w wieku 10 lat, choć jak mówi, żyje "w bośniackim stylu". - Okazja do reprezentowania Bośni była ogromnym wydarzeniem. Moi rodzice oraz dziadkowie stracili tam wszystko i trochę ich to przestraszyło. To mały, lecz piękny kraj. Mam nadzieję, że z kolejnymi sukcesami będziemy się szybciej odbudowywać. Musimy pokazać innym, że Bośnia istnieje i to dobre miejsce - mówi Begović.

Patrząc jednak pod kątem czysto piłkarskim, ze swoim krajem ma niewiele wspólnego. Nigdy nie grał w rodzimym klubie, również nie edukowali go tamtejsi trenerzy. To samo można powiedzieć o Miralemie Pjaniciu (w wieku 7 lat przeniósł się do Francji), Zvjezdan Misimović urodził się w Niemczech, w tym samym kraju Sejad Salihović pojawił się tuż przed wybuchem wojny. Senad Lulić wychowywał się w Szwajcarii, a Vedad Ibisević to wytwór szwajcarskich oraz amerykańskich trenerów.

W lidze Bośni i Hercegowiny grała jednak największa gwiazda kadry - Edin Dżeko. W przeciwieństwie do części kolegów z reprezentacji koszmar wojny odczuł osobiście. Grał w Żeljeznicarze Sarajewo, lecz tam nie poznano się na jego talencie. Gdy sprzedano go za 21 tysięcy funtów, jeden z działaczy wypalił: "wygraliśmy los na loterii". Nic nie zapowiadało, iż stanie się piłkarzem, za którego po kilku latach Manchester City wyłoży 30 mln euro. Dżeko regularnie odwiedza Bośnię i niejednokrotnie narzekał na sytuację w kraju. - Chodzę czasami do szkół. Wiele z nich jest podzielonych. To jak dwie szkoły w jednej - z jednej strony są Bośniacy, z drugiej Chorwaci. Staram się namówić ich do integracji, lecz wojna doprowadziła do zaniku zaufania oraz nienawiści, więc nie jest to łatwe. Staram się pokazywać dzieciom, że nieważne jest ich imię czy kolegi, tak samo jak i wyznanie. Najważniejsze jest to, czy jesteś dobrym człowiekiem - wyjaśnia Dżeko.

Tragizm aż do wczoraj był wpisany również w futbolowe losy kraju. Bośnia była bliska wyjazdu zarówno na mundial w RPA, jak i na Euro 2012, lecz w barażach dwukrotnie lepsza okazała się Portugalia. W eliminacjach mistrzostw Europy byli o krok od wygrania grupy, lecz sędzia, dyktując niesłuszny rzut karny dla Francji w końcówce ostatniego meczu, zepchnął "Smoki" do baraży. Już w 2003 roku zabrakło im jednej, zwycięskiej bramki z Danią, by pojechać na Euro 2004, o czym marzyli tacy zawodnicy jak Hasan Salihamidzić czy Sergej Barbarez. We wczorajszym, decydującym o awansie spotkaniu z Litwą było widać ogromny ciężar oraz odpowiedzialność spoczywającą na barkach piłkarzy. Grali niezwykle nerwowo, nic nie mogło wpaść do siatki rywali - dopiero trafienie Vedada Ibisevicia zakończyło ich męki.

Bośnia ultraofensywna

Entuzjazm związany z wynikami Bośni wzmaga na wskroś ofensywny styl gry zespołu. Zdobyli oni w eliminacjach 30 bramek, zajmując pod tym względem 4. miejsce za Niemcami, Holandią i Anglią. Nawet Grecji, słynącej z żelaznej defensywy, zdołali strzelić 3 bramki. Selekcjoner Safet Susić podaje proste wytłumaczenie. - Spójrzcie na mój zespół. Mamy dwóch świetnych napastników w osobach Dżeko i Ibisevicia, kilku bardzo kreatywnych i ofensywnie nastawionych pomocników jak Misimović czy Pjanić. Dalej są Lulić, Salihović czy Mujdza. Musimy grać tak jak teraz. Może to brzmieć nierozsądnie z taktycznego punktu widzenia, wiem o tym, lecz granie w inny sposób byłoby błędem. Wiemy, że czasem zbytnio się odkrywamy i nasz styl gry naraża nas na spore ryzyko - na przykład jeden defensywny pomocnik i otwieranie przestrzeni dla rywali - lecz nie w porządku wobec fanów, gry i nas samych byłoby marnotrawienie takiego talentu i umiejętności. Wiemy, że może to nas kosztować w pewnym momencie, lecz jest to ryzyko, jakie jesteśmy w stanie podjąć. Gramy po to, by strzelić więcej bramek niż rywal. I to na razie się sprawdza - mówi Susić, niegdyś uznany za najlepszego piłkarza Paris Saint-Germain w historii.

Podziały etniczne oraz religijne niejednokrotnie odbijały się bezpośrednio na piłce nożnej w tym kraju. W 2011 roku reprezentację zawieszono aż na dwa miesiące, gdyż krajowa federacja nie miała jednego prezydenta, jak wymaga UEFA, tylko trzech - jeden Bośniak, jeden Serb oraz jeden Chorwat. Dopiero w zeszłym roku władzę objął jeden człowiek, Elvedin Begić. Wcześniej na czele komitetu normalizacyjnego przez ponad rok stał Ivica Osim. W tym czasie wielu działaczy zostało skazanych za korupcję, trafiając do więzień.

Sytuacja, w której federacją rządziło naprzemiennie trzech prezydentów, miała negatywny skutek na futbol w Bośni. Swego czasu aż 13 piłkarzy, w tym Misimović, Berberović czy Spahić, tymczasowo zrezygnowało z gry w kadrze, żądając odejścia kilku działaczy. Wybory trenerów oraz nawet powołania zawodników często były motywowane kwestiami etnicznymi, a nie umiejętnościami sportowymi. Fani nie chodzili na mecze, a jeśli już zjawiali się na trybunach, wywieszali nieprzychylne władzom transparenty.

To jednak przeszłość. I choć piłka nożna nie rozwiąże problemów, z jakimi na co dzień zmagają się obywatele Bośni i Hercegowiny, tak samo jak nie poprawi poziomu krajowej ligi, to przynajmniej na chwilę ludzie nie będą dzielić się na Serbów czy Chorwatów. Wszyscy będą kibicować jednej reprezentacji, nie zważając na nic innego.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.