El. MŚ 2014. Anglia nie do pokonania. Na Wembley 0:2

Próbowało wielu, od 40 lat nie udało się nikomu. We wtorek zaczął Rooney, skończył Gerrard. Anglicy jadą na mundial, a Polacy szukają następcy Waldemara Fornalika. Następne mecze o punkty za rok

Przeżyliśmy na Wembley chwile, który dawały nadzieję, że kiedy biało-czerwoni przegrali wszystko, co mieli, i o nic nie walczą - wreszcie im się uda, że rozegrają mecz, który zostanie im zapamiętamy na lata. Że wygraną na Wembley przeproszą za stracone Euro i oddane bez walki eliminacje do przyszłorocznego mundialu.

Anglików miała spętać presja, musieli zaatakować i wygrać, bo remis nie gwarantował im pierwszego miejsca w grupie, dającego bezpośredni awans do mundialu. Polacy zaczęli odważnie, walczyli o zwycięstwo, nie zachowywali się jak w piątek w Charkowie, gdzie czekali na Ukraińców i w efekcie stracili bramkę po błędzie.

Pozbawieni presji spróbowali na Wembley wymiany ciosów. Na strzały Sturridge'a rajdem przez 70 m odpowiedział Robert Lewandowski.

Za bombę Townsenda w poprzeczkę była stuprocentowa szansa gwiazdora Borussii po wzorowej kontrze Mierzejewskiego i sprytnym zachowaniu Błaszczykowskiego, który przepuścił piłkę do Lewandowskiego. Po niecelnym strzale Polaka mina trenera Roya Hodgsona sugerowała stan przedzawałowy, ale angielski selekcjoner szybko odetchnął.

Polakom starczyło animuszu na pół godziny. Później ruszył angielski walec. Najpierw mieliśmy szczęście - Wellbeck spudłował z 5 m, potem zastępujący w bramce kontuzjowanego na Ukrainie Boruca Szczęsny świetnie odbił piłkę po uderzeniu zza pola karnego.

W 40. min ratunku nie było...

Baines - po raz nie wiadomo, który - podał z lewego skrzydła do Rooneya i było 1:0. Po strzale gwiazdorowi Manchesteru United spadła z głowy czapka, trener Hodgson wyskoczył do góry, a prawie 20 tysięcy polskich kibiców zaśpiewało tak dobrze znane i przećwiczone "nic się nie stało, Polacy nic się nie stało".

Skończyło się jak zawsze, choć angielskiemu prześladowcy próbują się Polacy przeciwstawiać od 40 lat różnymi metodami, zawodnikami, taktykami i trenerami. Bezskutecznie. Historyczny remis w październiku 1973 roku nie tylko zepchnął Wyspiarzy do piekła i rozpoczął marsz zwycięstw kadry Kazimierza Górskiego. Tamto 1:1 było pierwszą z 16 kolejnych potyczek o punkty, których Anglicy z Polską nie przegrali. Wczoraj wygrali po raz dziesiąty, a konsekwencje żadnego z pięciu remisów nie ważyły nawet minimalnej części tego co 1:1 w 1973 r.

Od 40 lat zmieniło się wszystko. Starało się wielu, nie udało nikomu.

Mieliśmy nadzieję, że we wtorek może będzie inaczej.

Po raz pierwszy w historii na Wembley wyszła jedenastka złożona wyłącznie z zawodników wyłącznie w klubów zagranicznych. Wszyscy w tych klubach grają, a nie siedzą na ławce rezerwowych - kiedyś bywało odwrotnie, a mecze w reprezentacji bywały jedynymi, w których kadrowicze podnosili się z ławki.

Teraz nie dość, że każdy z wybrańców Fornalika gra, to jeszcze od Szczęsnego, Glika, M. Lewandowskiego, Krychowiaka czy R. Lewandowskiego trenerzy Arsenalu, Torino, Sewastopolu, Reims i Dortmundu zaczynają ustalanie składu. Nigdy aż tylu reprezentantów Polski nie było gwiazdami drużyn ligowych, nigdy przeciwko Anglii nie grało dwóch finalistów Champions League - Jakub Błaszczykowski i Lewandowski grali na Wembley finał z Bayernem w maju.

Nigdy, a przez naszą reprezentację przewinęło się wiele zmarnowanych i niespełnionych talentów, nie przyjechał na pojedynek z Anglikami piłkarz klasy i ceny R. Lewandowskiego. Żadna jedenastka, która próbowała podbić Anglię, nie była warta tyle co gwiazdor Dortmundu i wicekról strzelców Bundesligi poprzedniego sezonu, który w półfinale Champions League wbił cztery bramki Realowi Jose Mourinho.

Plotkowano, że najbogatsze kluby chciały latem płacić za 25-letniego napastnika ponad 30 mln euro. Został w Borussii, by latem odejść do Bayernu za darmo, ale z niebotyczną gażą. To o nim Anglicy pisali przed meczem "ten facet może uciszyć Wembley" - dotąd na podobny szacunek zasłużył bramkarz Jan Tomaszewski, który 40 lat temu "zatrzymał Anglię". Lewandowski miał swoje szanse, harował jak wół, ale nie miał obok siebie - jak Rooney Welbecka i Sturridge'a - zawodników, którzy rozbijali się z obrońcami rywali i w decydującym momencie zrobili miejsce najskuteczniejszemu angielskiemu piłkarzowi w tych eliminacjach.

Chwilę przed końcem do polskiej bramki trafił Gerrard...

i przeżyliśmy dokładnie to co zawsze. Zaczynaliśmy mecz, by zagrać o wszystko, przełamać klątwę i zepchnąć Anglików do baraży, skończyliśmy jak zwykle z niczym. Znowu zamiast satysfakcji, była gorycz i żal, w poprzednich latach słyszeliśmy też przeprosiny za niepotrzebnie rozbudzoną nadzieję.

Polska z Anglią wygrać nie umie. We wtorek próbowała grać widowiskowo, fenomenalny Szczęsny bronił jak w transie, Mierzejewski dyrygował zespołem, szarpali Błaszczykowski z Lewandowskim, pokazywał się Klich. Ale to wciąż za mało.

Poprzednim pokoleniom polskich piłkarzy i naszym bramkarzom śnili się Lineker czy Shearer. Obecne zaczął prześladować Rooney, który strzelił Polakom gola także rok temu w Warszawie. Selekcjoner Fornalik dołączył do swoich poprzedników Łazarka, Strejlaua, Piechniczka, Wójcika i Janasa - też chcieli, ale nie umieli.

Kadra pożegnała eliminacje trzecią porażką, następne emocje w lutym - wtedy odbędzie się losowanie grup eliminacji Euro 2016, do którego po raz pierwszy awansują aż 24 zespoły. Polacy będą w czwartym koszyku, pierwsze mecze za rok, już z nowym selekcjonerem na ławce. Największe szanse ma podobno Adam Nawałka z Górnika.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.