Puchar Konfederacji. Cierpiąca Hiszpania w finale

Na początku półfinału Pucharu Konfederacji lepiej grali Włosi, ale z każdą minutą bliżej strzelenia gola byli mistrzowie świata. Wygrali po rzutach karnych i w niedzielę zmierzą się z Brazylią w finale

Po sześciu seriach jedenastek był remis i wydawało się, że piłkarze mogą męczyć bramkarzy bez końca. Po żadnym strzale bramkarze nie mieli szans na odbicie piłki. Aż do piłki podszedł Leonardo Bonucci i uderzył nad bramką. Po chwili awans do finału zapewnił Hiszpanom Jesus Navas.

Tak słabych mistrzów świata jeszcze na Pucharze Konfederacji nie widzieliśmy. Na początku nie tylko nie potrafili przedrzeć się przez włoską obronę, ale też często wpuszczali piłkarzy Cesare Prandellego na własne pole karne. W pierwszej połowie Italia cztery razy trafiała w bramkę Ikera Casillasa, a Hiszpania nie oddała ani jednego celnego strzału. W sumie miała ich pięć, ale najlepsze szanse na zdobycie bramki stworzyli dopiero w dogrywce.

Prandelli jeszcze raz udowodnił, ile w futbolu zależy od trenera. Że natchniony taktycznymi pomysłami zespół może przeciwstawić się zdecydowanie lepszym od siebie. Italia grała bez najgroźniejszego napastnika Mario Balotellego (wyjechał do domu przez kontuzję łydki), najlepsi pomocnicy Andrea Pirlo i Daniele de Rossi leczyli ostatnio kontuzje, a skapitulowała dopiero po rzutach karnych. Prandelli zrobił, co mógł, ale koniec był taki jak zwykle.

Na Euro 2008 Hiszpanie po rzutach karnych eliminowali Włochów (po 120 minutach było 0:0), na Euro 2012 - Portugalię (0:0). Na mundialu w RPA do finału dotarli po trzech zwycięstwach 1:0. To nigdy nie była drużyna demolująca najtrudniejszych rywali. To zawsze była drużyna ze szczelną obroną, kierowaną przez Ikera Casillasa.

Hiszpanie nie przegrali 29 meczów o stawkę z rzędu (od porażki ze Szwajcarią na inaugurację mundialu w 2010 r.), poprzedni rekord, ustanowiony przez Francję pod koniec poprzedniego stulecia, wynosił 27 spotkań. Zdarzają im się wpadki w sparingach (0:4 z Portugalią, 0:1 z Anglią), ale w meczach o punkty pokonali w tym czasie zwycięzcę ostatniego Copa América (Urugwaj) i półfinalistów ostatnich ME (Włochy, Portugalię, Niemcy).

Jedynym turniejem, który przegrali od Euro 2008, jest poprzednia edycja Pucharu Konfederacji, w którym sensacyjnie polegli z USA w półfinale. Ale to był przypadek. Dziś wiemy, że na każdą kolejną imprezę przywozili doskonalszą drużynę.

Luis Aragonés w kadrze na Euro 2008 zmieścił przeciętniaków: Juanito, Rubéna de la Reda, Fernando Navarro. W Brazylii zmiennikami najjaśniejszych gwiazd są gwiazdy świecące tylko ciut ciemniej. Nie ma chyba drugiej reprezentacji, w której piłkarze klasy Juana Maty i Santiego Cazorli gnuśnieliby na ławce, a trener wystawił ich od pierwszej minuty tylko w meczu z Tahiti. W finale Hiszpanie zmierzą się z Brazylią, z którą nie grali od 14 lat. Gospodarze przyszłorocznego mundialu wydają się jedyną obok Niemców drużyną zdolną uniemożliwić zespołowi del Bosque obronę złota zdobytego w RPA.

W niedzielę faworytami będą jednak Hiszpanie. Znają się świetnie, tworzą wielką drużynę, którą formowały kolejne sukcesy. Selekcjoner Brazylijczyków Luiz Felipe Scolari w zaledwie siedem miesięcy zbudował zespół, który uspokoił kibiców obawiających się kompromitacji na przyszłorocznym mundialu. Jeszcze kilka miesięcy temu Romário twierdził, że reprezentacja zakończy go w grupie. Gdyby w niedzielę drużyna Scolariego wygrała, nie będzie już żadnych wątpliwości: Brazylia, przynajmniej pod względem sportowym, jest gotowa na mundial.

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i na Androida

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.