Puchar Konfederacji. Wołek: Neymar to nie drugi Pele. Najlepszy Thiago Silva

- Wokół Neymara pojawia się mnóstwo ekstatycznych uniesień, a większymi gwiazdami drużyny są trenerzy - mówi o reprezentacji Brazylii Tomasz Wołek. Wybitny znawca futbolu latynoamerykańskiego opowiada, jak na przestrzeni lat zmienił się zespół gospodarzy rozpoczynającego się w sobotę Pucharu Konfederacji i przyszłorocznych mistrzostw świata. Mecz Brazylia - Japonia w sobotę o godz. 21. Relacja na żywo w Sport.pl

Click. Boom. Amazing! Przekonajcie się jakie to proste"

Łukasz Jachimiak: Spodziewa się pan, że 1 lipca na legendarnej Maracanie Brazylijczycy dostaną przedsmak tego, na co będą liczyli za rok? Zespół pięciokrotnych mistrzów świata wygra Puchar Konfederacji, potwierdzając, że w 2014 roku będzie głównym faworytem rozgrywanego u siebie mundialu?

Tomasz Wołek: Brazylia zawsze jest jednym z głównych faworytów mistrzostw świata, teraz też tak trzeba ją traktować. Nie tylko dlatego, że będzie grała u siebie. Jej ostatni wynik, czyli zwycięstwo nad Francją 3:0, robi wrażenie. To powinien być przełom. Jeszcze niedawno wyglądało na to, że Brazylia nie ma skonsolidowanej drużyny. Miałem przyjemność współkomentować jej niedawny mecz z Rosją w Londynie, zakończony remisem 1:1. Wtedy Brazylia nie sprawiała dobrego wrażenia, wyglądała na zlepek stworzony z zawodników, którzy się nie rozumieją. Odczuwalny był też brak lidera, a Brazylijczycy potrzebują kogoś, kim przed laty był Didi, a później Gerson czy Dunga. Oni zawsze mieli wybitnych przywódców środka pola. W tej chwili takiego zawodnika w tym zespole nie ma. Mimo to Brazylia właśnie z zadziwiającą łatwością pokonała Francję. Cóż, wygląda na to, że obecnie ta wielka drużyna to wielka zagadka.

Największa gwiazda Brazylijczyków, Neymar, to dla pana zagadka, czy jest pan już w stanie ocenić, na ile naprawdę go stać?

- On na pewno stoi na czele nowej generacji w tej drużynie. Co prawda gra w niej jeszcze kilku weteranów, ale to nie oni dominują. Moim zdaniem za wcześnie okrzyknięto go geniuszem futbolu. To na pewno nie jest jeszcze drugi Pele. Wokół niego pojawia się mnóstwo ekstatycznych uniesień, a według mnie większymi gwiazdami zespołu są trenerzy.

Dlatego że i Luiz Felipe Scolari, i pomagający mu Carlos Alberto Parreira, przed laty prowadzili już Brazylię do tytułu mistrzów świata?

- Obaj zrobili to w stylu, który trudno uznać za typowy dla Brazylijczyków. Nie preferowali widowiskowego, błyskotliwego stylu gry, ale zabójczą skuteczność opartą na solidnej defensywie, żelaznej dyscyplinie taktycznej i na świetnym przygotowaniu atletycznym. Oba mistrzostwa świata wygrane przez nich budzą respekt, ale w samej Brazylii nie wzbudziły zachwytu. Brazylia oczekuje, że ich drużyna będzie nie tylko wygrywać, ale też porywać pięknem gry. A przecież w 1994 roku, kiedy wygrywał Parreira, oglądaliśmy najlepszą defensywę świata i chyba najnudniejszy, bezbramkowy finał mundialu [z Włochami]. Dramatyczne były tylko rzuty karne. W 2002 roku, kiedy swoje wielkie chwile przeżywał Scolari, sposób gry jego drużyny też nie rzucił świata na kolana. Brazylijczycy z łezką w oku wspominają swoje wielkie zespoły, które czarowały publiczność na całym świecie. Kochają mistrzów z roku 1958, 1962 i 1970, a nawet tę drużynę Tele Santany z roku 1982, która w walce o półfinał uległa o wiele bardziej wyrachowanym i skutecznym Włochom, ale grała pięknie. Teraz od Scolariego i Parreiry zależy, jaką rolę odegra choćby Neymar.

Wiara w Neymara bierze się zapewne z wielkiej chęci posiadania piłkarza, który przyćmi wszystkich innych, który poprowadzi kolegów do gry i wyjątkowo pięknej, i zabójczo skutecznej?

- O tym chyba trzeba zapomnieć. Był taki moment, że w prasie brazylijskiej pojawiły się rozważania, czy reprezentacja nie pójdzie drogą Corinthians. Współkomentowałem finał klubowych mistrzostw świata, doskonale pamiętam, że Corinthians grał z Chelsea Londyn tak, jakby go trenował Scolari albo Parreira, a więc niezwykle skutecznie, z wielką dyscypliną. Przesadnej finezji nie było, było za to świetne wybieganie. Oczywiście wyszkolenia technicznego Brazylijczykom nie sposób odmówić, to jest u nich elementarz, poniżej pewnego poziomu nie mają prawa zejść. Ale rzeczy olśniewających nie robili. Robili za to solidniejsze wrażenie atletyczne od drużyny z Wielkiej Brytanii. Oczywiście Chelsea to zbieranina z całego świata, ale jednak mimo wszystko cząstkę swojego stylu tej drużynie musi narzucać liga, w jakiej ona występuje. Klub z Brazylii wygrał 1:0, bazując na tym, co pozornie powinno być atutem przeciwnika. Brazylijczycy nie chcą, żeby ich narodowy zespół grał w ten sposób. Ciekawe, jak to się rozwinie.

Mówi pan, że w 1994 i 2002 Brazylia nie grała pięknej piłki, a przecież wtedy miała większe gwiazdy niż obecnie. Sami Brazylijczycy przyznają, że już nie produkują najlepszych graczy na świecie. Może wobec tego nie mają wyjścia i chcąc osiągać sukcesy, muszą bazować na innych elementach niż finezja?

- Zgadza się, Neymar na pewno nie jest tak dobry jak Romario z roku 1994 czy Ronaldo z roku 2002 i asystujący mu wtedy Ronaldinho oraz Rivaldo. Teraz piłkarze z Brazylii niby grają w klubach europejskich, ale nie są to zawodnicy wielkiego formatu. No bo popatrzmy, gdzie i jak grają Ramires, Oscar (obaj Chelsea), Hernanes (Lazio) czy Hulk (Zenit)? Wszystko się zmienia. Nie jest tak jak kiedyś, że jeden przewodzi, jest dyrygentem. Teraz w brazylijskiej drużynie odpowiedzialność rozkłada się na wielu piłkarzy. Znamienne jest też to, że przez koneserów futbolu najwyżej cenionym graczem z Brazylii jest obecnie wspaniały stoper Thiago Silva. To obrona wygląda w tej chwili w zespole Brazylii najlepiej. W napadzie Neymar jest chimeryczny, nie prezentuje stabilności wymaganej na najwyższym poziomie, przeplata zagrania rzeczywiście efektowne takimi, o których trzeba powiedzieć, że są kompletnie nieudane. Hulk jest masywny, jak na napastnika posiada naprawdę nietypową sylwetkę. Fred wygląda na gracza przeciętnego, choć ma dar strzelania. Na pewno to piłkarze nieźli, ale nie wybitni. Dużo brakuje im do wielkich poprzedników. Ale przypominam - w roku 1994 Brazylia też nie imponowała, ale poza Romario miała najlepszego piłkarza w osobie Mauro Silvy, defensywnego pomocnika, który ryglował całe zaplecze obronne. W dużej mierze dzięki niemu okazała się wtedy najlepsza na świecie.

Uważa pan, że Brazylijczycy mocno nastawiają się na triumf w Pucharze Konfederacji, żeby podbudować morale przed mistrzostwami świata?

- To na pewno będzie dla nich bardzo ważna próba. Szkoda, że w tym turnieju nie wystąpi Argentyna, bo to pewnie będzie główny rywal Brazylii za rok. Ale świetnych drużyn w Pucharze Konfederacji nie zabraknie. Hiszpania, Włochy, Urugwaj, nawet Meksyk, zawsze trudny przeciwnik, zwłaszcza dla Brazylii, to będzie dla gospodarzy test, który powinien dać odpowiedź, czy za rok będzie ich stać na walkę o szósty tytuł mistrza świata.

Wyobraża pan sobie, że Brazylia ten test oblewa, że nie wychodzi z grupy, ponosi klęskę?

- Z Włochami wszystkim gra się trudno, a z Meksykiem Brazylia nie umie grać. Ten zespół wygrał nawet kiedyś [w 1999 roku] Puchar Konfederacji, pokonując w dramatycznym finale Brazylię 4:3. Meksyk jest niedoceniany, a to jest bardzo dobra drużyna. Od kilkudziesięciu lat utrzymuje wysoki poziom, gra się z nim niesłychanie trudno. To przedziwne połączenie dobrej, a momentami bardzo dobrej, latynoskiej techniki z taką wręcz narodową cechą meksykańską, jaką jest twardość. Przyrównuję ich często do ich potrawy narodowej, którą jest fasola. Meksykańscy piłkarze są jak twarde ziarna fasoli, gra się z nimi bardzo niewygodnie. W niedzielę będę komentował mecz Włochy - Meksyk i ciekaw jestem, jak wypadną. Czuję, że oba zespoły będą dla Brazylii trudnymi rywalami, ale - mój Boże - nie wyobrażam sobie, że Brazylia miałaby z tej grupy odpaść.

Szefowie tamtejszej federacji zapowiedzieli już, że bez względu na wynik w Pucharze Konfederacji nie zmienią trenera, ale gdyby to się stało... Mano Menezes też miał pracować do mundialu, a półtora roku przed turniejem został zwolniony.

- Nie przewiduję klęski Brazylii, z grupy na pewno wyjdzie. Ona może tego turnieju nie wygrać, to byłoby dla kibiców trudnym przeżyciem, ale nie katastrofą. Poza tym Menezes nie stworzył niczego, nie zbudował wyrazistej drużyny, nie potrafił powiedzieć, w jakim stylu chce grać, oferował nijakość. Dlatego sięgnięto po dwóch zasłużonych dżentelmenów i ich trzeba się trzymać. Przecież kiedy ma się do dyspozycji dwóch trenerów, którzy zdobywali mistrzostwo świata, to naprawdę nie trzeba szukać innych fachowców. Zresztą, rok do mundialu to już nie czas na fundamentalne roszady. Teraz Scolari i Parreira grają o spokój. Jeśli wygrają, będą go mieli, bo też nikt nie będzie od razu wpadał w zachwyt i twierdził, że Brazylia stała się murowanym faworytem mistrzostw. Wszyscy będą pamiętali, że w Pucharze Konfederacji nie grały Argentyna i Niemcy. Obok Hiszpanii to będą najwięksi rywale Brazylii za rok. Do tej ekskluzywnej grupy dodałbym może jeszcze Włochów.

Ale najchętniej w finale mistrzostw zobaczyłby pan zapewne mecz Brazylia - Argentyna?

- No tak (śmiech). Pojedynek klubowych kolegów z Barcelony, czyli Neymara i Lionela Messiego, elektryzowałby wszystkich, wszyscy też wiedzą, że te reprezentacje to odwieczni rywale. A najbardziej marzy mi się, żeby z którąś z tych drużyn na mundialu zagrała Polska. Może psim swędem uda nam się jeszcze awansować? Szanse są nikłe, ale dopóki jest cień nadziei, trzeba walczyć z zaciśniętymi zębami. Bez polskiej drużyny te mistrzostwa będziemy oglądać zafascynowani, ale z nią emocje byłyby jeszcze większe. Mamy ciekawych, utalentowanych piłkarzy, część z nich robi właśnie duże kariery, część je zaczyna. Szkoda, że to się nie zazębia, nie przekłada na dobrą grę reprezentacji. Ale może jeszcze zaskoczy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.