Polska - Ukraina 1:3. Polacy zahibernowani

Liderzy znów zatracili walory, rywale górowali nad największymi naszymi walczakami. Po porażce z Ukrainą 1:3 reprezentacja wypatruje jesiennych meczów ostatniej szansy na mundial w Brazylii.

Polacy mieli triumfować po drugim zwycięstwie w eliminacjach, Ukraińcom przyszłoby wtedy żegnać się z szansami nawet na baraże. Okazja, by wreszcie nie grać w grupie spotkań "o wszystko", była tym większa, że rywali od kilku miesięcy trawią kłopoty. Czy to z czołowymi piłkarzami, którzy za reprezentację nie chcą umierać, czy to w federacji, która niedawno w trybie pilnym zmieniała trenera. W piątek do jedenastki niespodziewanie nie wystawili nawet największej gwiazdy Anatolija Tymoszczuka. Polacy prócz pauzującego za kartki Eugena Polańskiego mieli wszystkich i wszystko, by do mistrzostw świata zrobić poważny krok.

Zobacz wideo

Ledwie skończyły się hymny, a Andrij Jarmołenko manewrował między Polakami i trafił do bramki na 0:1. Nie minęło siedem minut, a Oleg Husiew w podobny sposób uderzył obok Artura Boruca na 0:2. Polscy obrońcy byli spóźnieni - najpierw Sebastian Boenisch dał się wyprzedzić przeciwnikowi, przy drugim golu Daniel Łukasik nie przerwał akcji kilkadziesiąt metrów od bramki.

Sytuacja powtarzała się wiele razy. Polacy grali źle, wyglądali na mocno spiętych, momentami na zahibernowanych mroźną aurą. Byli krok za przeciwnikami, którzy determinacją bili naszych w każdej akcji. Kiedy nie mogli odebrać piłki, wydzierali ją wślizgiem, faulowali, nie zważając na kartki. Tylko w pierwszej połowie mieli ich 17 przy zaledwie dwóch gospodarzy. Uroku nie było w tym za grosz, najważniejsza była skuteczność.

Nie to jednak było naczelnym problemem Polaków. Z ich gry biły niemoc i taktyczna bezradność przy każdej próbie wypadu pod bramkę. Już po kilkunastu minutach okazało się, że zupełnie nie sprawdza się koncepcja Waldemara Fornalika z wystawieniem w roli rozgrywającego Radosława Majewskiego. W kadrze niewidzianego od dawna, wyróżniającego się ostatnio asystami i golami w zaledwie drugoligowym angielskim Nottingham. Miał dać kadrze coś, czego nie daje Ludovic Obraniak.

Kluczowy gracz walczącego w Lidze Europejskiej Bordeaux był na afiszu jeszcze przed zgrupowaniem, kiedy szkoleniowcy i działacze publicznie zastanawiali się nad jego przyszłością w reprezentacji. Po jednym z wystąpień szefa PZPN Zbigniewa Bońka można było się nawet zastanawiać, czy w ogóle traktuje Obraniaka jak Polaka, skoro w naszym języku wciąż mówi słabo i niewiele.

Zobacz wideo

Ten, choć w kadrze nie spisywał się nadzwyczajnie, był jej ważnym zawodnikiem od 2009 r. Także w trwających eliminacjach miał pewne miejsce; poza meczem z Mołdawią, w którym pauzował za czerwoną kartkę.

Selekcjoner zdecydował jednak, że na najważniejszy mecz wiosny Obraniaka nie wystawi, zastrzegając, że decyzję podejmował samodzielnie. Majewski jednak nie podołał, zmiana reprezentacji jakości nie dodała.

Losy meczu można było jednak odwrócić. Z rzadka co prawda, ale groźnie szarpał się między rywalami Jakub Błaszczykowski. To on z Łukaszem Piszczkiem dali nadzieję po akcji z 18. min. Wypracowali i strzelili gola jak w Borussii Dortmund, wymieniając podania, grając z pierwszej piłki.

Dali tylko tyle, bo z akcji - poza sytuacją wpuszczonego w drugiej połowie Obraniaka - Polacy nie dostali się pod bramkę rywala. Wracały najgorsze wspomnienia nie tylko z ubiegłorocznego Euro, ale i wcześniejszych imprez i eliminacji do nich, w których Polacy mogli być groźni tylko ze stałych fragmentów. Ale i to nie były sytuacje, które można uznać za dogodne.

Osamotniony jak zwykle był Robert Lewandowski. Strzelał w tym sezonie aż 15 klubom, m.in. Bayernowi, Realowi, Ajaksowi czy Szachtarowi. Bramkarzy rywala, czy to w Bundeslidze, czy Lidze Mistrzów, pokonał 25 razy. W kadrze nie może przełamać się od 287 dni, od inaugurującego Euro meczu z Grecją. W piątek dostał kilka podań, ale żadnego, z którego mógłby strzelić bramkę.

Fornalik nie mógł liczyć na zmienników - przesiadującego na ławce Bayeru Leverkusen Arkadiusza Milika nie wpuścił w ogóle, nic nie wniósł Łukasz Teodorczyk, który nie tylko nie strzelił wiosną żadnego gola, ale nie ma nawet pewnego miejsca w Lechu Poznań.

"Na tym meczu eliminacje się nie kończą" - powtarzał nieustannie trener Fornalik. Mylił się, bo tym spotkaniem eliminacje mogą się skończyć, jeśli Polacy nie wygrają jesiennych spotkań z Ukrainą w Kijowie i z Anglią w Londynie. Z taką grą jak w piątek nie mają na to szans.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.