El. MŚ 2014. Czego dowiedzieliśmy się z meczu z Mołdawią?

Reprezentacja Polski po słabym meczu wygrała 2:0 z Mołdawią. Bramki zdobyli w pierwszej połowie z rzutu karnego Jakub Błaszczykowski i w drugiej Jakub Wawrzyniak. Na mundial jednak w ten sposób nie dojedziemy.

Z ataku pozycyjnego dwója

Prawdopodobnie nigdy nie zobaczycie jak reprezentacja Polski rozmontowuje ustawioną w polu karnym obronę rywali. Nie zobaczycie trzech zagrań z pierwszej piłki, po których przeciwnicy nie wiedzą, co się dzieje, a polski napastnik strzela gola. Nie zobaczycie, bo biało-czerwoni nie potrafią rozgrywać ataku pozycyjnego i nic nie wskazuje, by mieli się go nauczyć. We wtorek Polacy chętnie uczestniczyli w atakach, ale pod samym polem karnym ruszali się wyłącznie: zawodnik, który miał piłkę, i ten biegnący najbliżej niego. Pozostali w najlepszym wypadku człapali, w najgorszym - stali w miejscu. W ten sposób nie da się rozbroić nawet tak słabej defensywy, jak mołdawska.

Na co selekcjonerowi dwóch napastników?

Trener Waldemar Fornalik obiecywał, że jego piłkarze będą potrafili przemieszczać się po boisku w dwóch ustawieniach i słowa chce dotrzymać (pierwszym ma być 4-2-3-1). Choć taktyka 4-4-2 poniosła klęskę w 45 minutach sparingu z Estonią, we Wrocławiu selekcjoner eksperyment powtórzył. Z podobnym skutkiem i takim samym końcem - również zrezygnował z dwójki napastników po przerwie.

Nie wiadomo tylko, dlaczego w ogóle próbował. W ustawieniu 4-4-2 Polska grać może tylko ze słabeuszami, nie skorzysta trener z niego ani w meczach z Anglią, ani z Ukrainą, mało prawdopodobne, by skorzystał po awansie na mundial. Zdecydowanie bardziej przydałoby się reprezentacji ćwiczenie formacji 4-3-2-1, w której zagrała najlepszy mecz ostatnich lat (z Rosją na ME), i która wydaje się najlepsza na spotkania z faworytami grupy.

Problem, którego nie było

Eugen Polanski tak złego wieczoru w reprezentacji jeszcze nie przeżywał. Zazwyczaj się wyróżniał, na Euro był najlepszym polskim piłkarzem z pola. A wczoraj psuł niemal każde zagranie, często od niego zaczynały się ofensywne próby gości. Trudno wskazać jego udane interwencje w defensywie, jeszcze trudniej - celne zagrania do przodu. To samo zresztą można powiedzieć o biegającym obok niego Arielu Borysiuku. Problem w tych, że lepszych nie ma. Dariusz Dudka na razie dobił tylko do ławki rezerwowych, Adam Matuszyczyk (Koln) gra nieregularnie, Rafał Murawski zawodzi w Lechu, a Grzegorz Krychowiak (Reims), gry w reprezentacji dopiero się uczy. Z nich Fornalik ma zbudować mur, który w październiku zatrzyma Anglię.

Co z tego, że do zera?

W ostatnich 19 meczach o punkty, goli Polsce nie strzeliło tylko San Marino (dwa razy) i wczoraj Mołdawia. Ale nie ma się z czego cieszyć, bo największa w tym zasługa Przemysława Tytonia i gości, którzy nie potrafili wykorzystać błędów polskich defensorów i pomocników. Kolejni rywale w takich sytuacjach się nie pomylą.

Na mundial w ten sposób nie dojedziemy

Glik tracący piłkę pod własnym polem karnym, Polanski seryjnie, w każdym miejscu boiska podający do rywala, Mierzejewski, po którego zagraniach widać, że w ogóle nie gra w Trabsonsporze, Robert Lewandowski nie przypominający w niczym piłkarza, którego znamy z Borussii Dortmund. I atakująca, stwarzająca sobie szanse na gole Mołdawia. To wszystko oglądaliśmy wczoraj we Wrocławiu. A przecież Polacy grali u siebie, z 141. w rankingu FIFA Mołdawią. Liechtenstein jest osiem miejsc niżej, a gdyby z nim mierzyła się drużyna Fornalika, oczekiwalibyśmy pewnie, że wbije pól tuzina goli. Za chwilę do Warszawy przyjedzie Anglia, wiosną - Ukraina. Żeby marzenia o awansie przetrwały, nie można tych meczów przegrać. Ale biorąc pod uwagę, to, co działo się we Wrocławiu, trudno uwierzyć, by stało się inaczej.

Więcej o:
Copyright © Agora SA