Rowerowa Odyseja, czyli z pięciolatką wzdłuż francuskiego Atlantyku

Jeśli myślicie, że wakacje z dzieckiem na rowerze mogą polegać jedynie na kilkukilometrowych spacerach z fotelikiem po lesie, chciałem przedstawić wam moją pięcioletnią córkę, która właśnie wróciła z 300-kilometrowej wycieczki po Francji.

Kiedy jeszcze nie mieliśmy dziecka spędzaliśmy z żoną we dwójkę na rowerze każde wakacje. Kiedy pojawiła się nasza córka zmuszeni byliśmy zmienić nasze przyzwyczajenia. I zacząć spędzać rowerowe wakacje we trójkę.

Pierwsze kilka lat nie stanowiło problemu - pakowaliśmy dziecko w przyczepkę, dorzucaliśmy do środka książkę lub zabawkę i mogliśmy jechać ile tylko się dało (jak się okazało czterolatka nie ma większych problemów, żeby spędzić w przyczepie kilka godzin potrzebnych na pokonanie nawet 120 kilometrów). Ale córka wyrosła, przestała mieścić się do przyczepy i zaczęła jeździć sama. Niestety, nie od razu na 120-kilometrowe odcinki.

Dlatego, żeby spędzić wakacje tak, jak byliśmy do tego przyzwyczajeni dziecko z rowerem wzięliśmy na hol.

Przygotowania

Nasza córka ma pięć lat. Na rowerze bez dodatkowych kółek nauczyła się jeździć prawie rok temu. Od tamtej pory pokonała kilkukrotnie ponad dziesięciokilometrowe odcinki, prowadzi też rower dość pewnie i - przede wszystkim - lubi to robić. To było dla nas argumentem - nie powinno być problemu z wakacjami na dwóch kółkach.

Córka zresztą była bardzo podekscytowana tym, że będzie mogła wziąć udział w wyprawie - aktywnie uczestniczyła w wyborze swoich rowerowych akcesoriów: rękawiczek, okularów, bidonu. Niestety nie udało nam się znaleźć spodenek kolarskich na przedszkolną dziewczynkę. W polskich sklepach poważne rowerowanie zaczyna się od 10. roku życia.

Przy wyborze trasy kierowaliśmy się kilkoma kryteriami, które w przypadku wypraw bezdzietnych raczej nas nie interesowały. Po pierwsze trasa musiała znajdować się w miejscu, do którego łatwo można dojechać (szarpiąc się z bagażami swoimi, swojego dziecka i samym dzieckiem). Po drugie - powinna być tak poprowadzona, by zapewnić temu dziecku dość regularną atrakcję. Po trzecie - powinna dawać się w każdym momencie opuścić (nie mieliśmy pojęcia, czy mimo dobrego przygotowania i rękawiczek kolarskich z Myszką Miki córka będzie skłonna do wykonania naszego ambitnego planu). Po czwarte wreszcie - miała być bezpieczna.

Nie jestem jakimś wielkim fetyszystą dróg rowerowych, ale jadąc z dzieckiem na sztywnym holu wolę poruszać się po szlakach, na których kierowcy nie urządzają sobie rajdów. Dlatego - idąc na łatwiznę - zrezygnowaliśmy z polskich dróg (choć nie wykluczam, że da się po Polsce jeździć z pięciolatką na wakacje rowerowe) i skierowaliśmy się nad Atlantyk między Bretanię a Akwitanię.

1000 kilometrów drogi dla rowerów

We Francji otworzono niedawno szlak Veloodysee, który jest francuskim odcinkiem EuroVelo 1 - trasy rowerowej wiodącej wzdłuż wschodniego wybrzeża Atlantyku. Niemal trzy czwarte szlaku to wydzielona droga rowerowa, pozostała część wiedzie po drogach o niskim i bardzo niskim natężeniu ruchu. Cały czas do plaży jest od kilkudziesięciu metrów do kilku kilometrów. Zawsze dość blisko jest kolej (francuskie koleje lokalne wożą rowery za darmo). Prawie idealnie.

Dlaczego "prawie"? Otóż okazało się, że AirFrance/KLM - linie lotnicze, którymi postanowiliśmy udać się na wakacje, wprowadziły od tego roku odpłatność za przewóz rowerów (nawet jeśli są one jedyną sztuką bagażu). Cena takiego przewozu nie jest mała - 75 euro za przelot jednego roweru w jedną stronę. Dla trzech osób koszty poważnie rosną. Dlatego na wakacje rowerowe udaliśmy się bez rowerów.

Wzięliśmy jedynie rower córki i hol, licząc na to, że rowery zdobędziemy jakoś na miejscu. Okazało się to nawet dość proste. Ja swój dostałem od przyjaciół w Bretanii, moja żona kupiła prostą miejską damkę na przecenie w sportowym markecie.

Jeśli nie jesteście bardzo przywiązani do swoich rowerów, polecamy taki sposób zdobycia sprzętu (szczególnie jeśli wasze linie lotnicze oczekują od was słonych opłat). Wymaga oczywiście podstawowego rozwiązania, ale w wielu zachodnich miastach istnieją sklepy i warsztaty sprzedające naprawdę tanio używane rowery. Co więcej - po zakończeniu wycieczki taki rower można odsprzedać (co też zrobiliśmy) i wówczas robi się naprawdę tanio.

Na rowerze ważna jest plaża

Od lewej: droga dla rowerów, płot, wydmy, ocean. I tak przez dwa dniOd lewej: droga dla rowerów, płot, wydmy, ocean. I tak przez dwa dni fot. Konrad Olgierd Muter

Dotarliśmy na miejsce, zdobyliśmy sprzęt i ruszyliśmy na podbój atlantyckiego wybrzeża Francji. Na początku, w południowej Bretanii i północnej Wandei droga bardzo często wiedzie tuż nad morzem, choć dostęp do niego jest ograniczony przez klify i nadbrzeżne skały. Za chwilę jednak pojawiają się łatwo dostępne szerokie piaszczyste plaże i tak już jest niemal cały czas (z małą przerwą na tereny Marais Poitevin, między Aguillion sur Mer i La Rochelle.

Łatwa dostępność plaży jest - wydaje mi się - kluczowym czynnikiem sukcesu naszej wyprawy. Jechaliśmy średnio 30-35 kilometrów dziennie dzieląc to na 3-4 porcje. Staraliśmy się przerwy spędzać budując zamki z piasku i uciekając przed wielkimi falami (jeśli ktoś lubi skoki przez morskie bałwany - naprawdę polecam zachodnie wybrzeże Francji).

Nie znaczy to jednak, że nasza córka źle znosiła rowerowe części dnia. Mimo iż nie musiała pedałować (jadąc na holu), dzielnie dokładała się do obrotów robionych przez mamę, tak że podczas podjazdów pod górki (które pojawiły się na południe od ujścia Żyrondy) nie miałem właściwie żadnych szans (tym bardziej, że wiozłem wszystkie bagaże).

Skoro jesteśmy przy przerwach, dodam, że doskonale zrobił nam również dzień przerwy w La Rochelle - starym francuskim porcie atlantyckim, z którego wypływały statki z pionierami do Quebeku oraz królewskie statki walczące z korsarzami. Dzisiaj jest to dość miłe, pełne dróg rowerowych, kontrapasów, oraz wyposażone w system roweru publicznego nadmorskie miasto, z uroczą portową starówką i dużym akwarium, w którym pooglądać można setki morskich stworzeń od koników morskich i meduz wielkości 10-centówek po wielkie żółwie i rekiny.

Gdzie drogi dla rowerów budowali naziści

Tędy na rowerze jeździli zwiadowcy z WehrmachtuTędy na rowerze jeździli zwiadowcy z Wehrmachtu fot. Konrad Olgierd Muter

W La Rochelle zdecydowaliśmy się na odbycie kawałka podróży pociągiem. Zależało nam na tym, by jak najwięcej czasu spędzić na wybrzeżu akwitańskim. Nie zawiedliśmy się. Godzina jazdy pociągiem (a potem jeszcze 20 minut promem przez ujście Żyrondy - największe estuarium Europy) i wylądowaliśmy w innym świecie. Czekało nas ponad sto kilometrów przez porastające wydmy lasy sosnowe i dębowe. Po doskonałej asfaltowej drodze dla rowerów, które raz zjeżdżała na poziom morza, by za chwilę wspiąć się na blisko stumetrowe pagórki.

Po drodze było tylko kilka małych miasteczek (a właściwie nadmorskich wiosek) i pełno cykloturystów, z których każdy odczuwał wielką potrzebę, by się z nami przywitać (tu ważna uwaga dla osób ponurych, które chcą spędzić wakacje rowerowe we Francji - w kraju tym każdy rowerzysta mijając innego rowerzystę na szlaku mówi mu "dzień dobry" i uśmiecha się).

W lasach porastających wybrzeże Akwitanii betonowe szlaki rowerowe pojawiły się jeszcze w czasie drugiej wojny światowej. Jeździli nimi niemieccy zwiadowcy pilnujący wybrzeża przed spodziewaną aliancką ofensywą. Szlaki te zresztą pozostały do dzisiaj i miejscami nawet są przejezdne, ale mimo wszystko rekomendujemy wycieczkę współczesnym alternatywnym szlakiem. Hitlerowska infrastruktura rowerowa jest bardzo wąska i w wielu miejsca poważnie już nadgryziona zębem czasu.

Jak to zrobić?

Szlak niemal na całej długości jest dobrze oznaczony (choć zdarzają się irytujące przekłamania w kilometrażu), na niektórych odcinkach wyposażony w mapy i tablice informacyjne. W Akwitanii co kilkanaście kilometrów znajdują się miejsca do odpoczynku - ławki, stoliki. Niestety bardzo brakuje miejsc poboru wody, nie mówiąc już o punktach, w których można by naprawić swój rower, dlatego - jeśli będziecie ruszać w nasze ślady - tankujcie bidony wszędzie gdzie się da i miejcie przy sobie narzędzia i podstawowe części zamienne (jeśli wam ich zabraknie - większość supermarketów jest bardzo dobrze wyposażona we wszystko, co potrzebują wasze rowery).

Dzieląc sprawiedliwie czas między wylegiwanie się na wietrznych plażach, pedałowanie przez las, jedzenie i coraz bardziej wymyślne zabawy naszej córki, dojechaliśmy wreszcie do Arcachon i wróciliśmy pociągiem przez Bordeaux do Paryża. Nasza córka przejechała w ciągu 9 dni trochę ponad 300 kilometrów (najdłuższy etap miał 50), ani razu nie skarżąc się, nie nudząc i nie marudząc. Myślę, że znam już kogoś, kto mi prześle pocztówkę z rowerowej wycieczki dookoła świata. Ważne jednak, aby decydując się na podróż rowerową z kilkulatkiem, przyjąć kilka założeń (o których podczas innych podróży rowerowych często się nie myśli).

1. Ustalić trasę tak, by dawała się w każdym momencie przerwać i pozwala na przejście w tryb wczasów osiadłych. Nigdy nie wiadomo, czy dziecko na pewno będzie chętne do dalszej podróży.

2. Zacząć wyprawę od dość krótkich etapów (w przypadku 5-latki trzydzieści kilometrów to i tak dość sporo) i dopiero później ewentualnie zwiększać dystans.

3. Nie nastawiać się ani na to, że przejedziecie całą trasę, ani na to, że każdy etap będzie tej długości, której zaplanowaliście. To wymaga zabrania namiotu, by móc rozbić obóz w dowolnym miejscu. Jeśli wasze dziecko nigdy pod namiotem nie spało - nie bójcie się - pokocha to!

4. Dzielić każdy etap na odcinki których pokonanie nie zajmuje więcej niż godzinę. W przerwach zapewnić dziecku atrakcje i jakiś odmienny od jazdy rowerem tryb aktywności fizycznej. No i oczywiście - nie zapominajcie wówczas o karmieniu i pojeniu dziecka.

5. Nie nastawiać się na zwiedzanie. Z reguły kopanie dołów w piasku jest dla dziecka dużo ciekawsze niż wielogodzinna wizyta w muzeum sztuki współczesnej. Choć oczywiście są wyjątki.

6. Raczej unikać wielkich miast. Jeśli nie znacie miasta, nawet jeśli ma ono dobrą infrastrukturę rowerową, będzie męczące dla was, a dla waszego dziecka jeszcze bardziej.

7. Unikać błędnego założenia, że dziecko wymaga jakoś szczególnie wielu bagaży. Pamiętajcie, że rzeczy trzech osób będą wiozły dwie osoby (a nawet - jak w naszym przypadku - jedna). Spakujcie więc tylko to, co naprawdę potrzebne, weźcie dwie bluzki zamiast siedmiu, ograniczcie liczbę zabawek (na miejscu na pewno znajdzie się odpowiednia liczba szyszek, kamieni i patyków).

A jeśli nadal się wahacie lub macie jakieś pytania - piszcie do nas. Z chęcią opowiem, jak miło jest podróżować z pedałującym dzieckiem.

Szczegółowe informacje o veloodysee: http://www.lavelodyssee.com/ Informacje o innych szlakach rowerowych we Francji: http://www.af3v.org/CarteAF3V/carte-detaillee.html

Więcej o:
Copyright © Agora SA