Szlak Green Velo to wielka, jak na rowerową, inwestycja, która zaangażowała niebagatelne środki z Unii Europejskiej, bo w sumie 297.760.955,47 złotych. 270 milionów przeznaczono na budowę szlaku, a pozostałe środki na promocję projektu. Czy to dużo? Może się wydawać, że tak, ale jak na szlak o długości 2070 km, patrząc realnie nie jest to jakaś powalająca kwota. Na samym wstępie Jarosław Panek - rzecznik prasowy projektu, poinformował mnie, że nie da się utrzymać jednakowego, wysokiego standardu szlaku na całym jego przebiegu. Wielu osobom wydawało się, że za takie pieniądze otrzymają gładką i szeroką ścieżkę asfaltową wijącą się przez pięć województw Polski Wschodniej. Zgadzam się z tym, że takie wyobrażenie to jedynie mrzonki, ale moje oczekiwania, zgodnie z telewizyjną reklamą, oscylują wokół bezpiecznego, dobrze oznaczonego, czytelnego i dosyć łatwego szlaku o dużych walorach turystycznych. Rzeczywistość miała dość ostro skonfrontować się z moimi oczekiwaniami.
Drobna uwaga: Jeżeli interesują cię wnioski, a nie nasza przygoda z Green Velo - od razu przejdź na koniec artykułu.
Dzień pierwszy 5.10.2015 - województwo świętokrzyskie
Z Warszawy do Skarżyska Kamiennej jedziemy pociągiem, który okazuje się, nie posiada przedziału rowerowego. Dziwimy się, gdyż sprzedano nam bilety na rowery. Rower nie człowiek, siedzieć nie musi, więc przypinamy nasze pojazdy do drzwi na końcu składu i udajemy się na nasze miejsca.
fot. MBPo przybyciu na miejsce stwierdzamy, że jest bardzo rześko.
fot. MBUbieramy się cieplej bo czeka nas 40-kilometrowa rowerowa przejażdżka poboczem szosy w kierunku Końskich. Jeszcze tylko ostateczne dopięcie wyprawowego wyposażenia naszych rowerów, które na wyjazd zapewnił nam czeski producent - Sport Arsenal - i możemy jechać.
fot. MBTraktujemy ten dystans jako rozgrzewkę. Jemy śniadanko w Końskich i udajemy się na szlak, który w tym mieście bierze swój początek. Szlak prowadzi po mało uczęszczanych drogach miejscowości, a następnie przebija się przez piękny park,
fot. PPprowadząc nas w kierunku miejscowości Sielpia Wielka, malowniczo położonej nad Jeziorem Sielpia. O kierunku podróży na skrzyżowaniach informują czytelne tablice, a to, że jesteśmy na szlaku, potwierdzają pomarańczowe tabliczki z logiem Green Velo. Do Sielpi prowadzi droga dla rowerów, po której jazda niestety nie należy do najprzyjemniejszych. Ekrany dźwiękoszczelne przytłaczają, kostka po której jedziemy jest może i równa, ale co chwile obniżone wyjazdy z posesji sprawiają wrażenie jazdy po falach.
fot. MBDojeżdżamy do Wielkiej Sielpi. Piękne jezioro, turystyczna okolica i bardzo ładny morek (miejsce obsługi rowerzystów).
fot. MBW tym miejscu niestety kończy się gotowy szlak, a zaczynają roboty drogowe. Pracują nie tylko ludzie ale i ciężki sprzęt. Na niektórych odcinkach wylewany jest już asfalt,
fot. MBna innych dopiero równany jest teren pod rowerową drogę,
fot. MBjeszcze inne wyglądają tak, jakby dopiero przed chwilą właściciele gruntów zgodzili się oddać część swoich podwórek pod drogę dla rowerów.
fot. MBWedług planu prace powinny zakończyć się do końca roku, ale zagadnięci budowniczowie mostku, którzy dopiero rozkładali sprzęt przed rozpoczęciem pracy, nie wierzą w dotrzymanie terminu. Nie przejmujemy się tym - lepiej późno niż wcale.
Dalej droga wiedzie wiejskimi, bocznymi, niezwykle malowniczymi drogami o znikomym ruchu samochodowym, wijąc się w stronę stolicy województwa.
fot. MBNie ma jeszcze w ogóle oznaczeń szlaku, więc błądzimy trochę zgadując którędy przebiegać będzie szlak. Po jakimś czasie rezygnujemy z kluczenia i najprostszą drogą jedziemy do Kielc, w których też nie ma jeszcze oznaczeń.
Słowem podsumowania odcinka świętokrzyskiego - nie uniknięto tu błędów np. wyznaczając trasę nieciekawą turystycznie drogą (Końskie - Sielpia), po której po prostu niewygodnie się jedzie. Na innych odcinkach prace trwają, więc trzeba poczekać na ostateczny ich koniec (naszym zdaniem ciężko będzie wykonawcom dotrzymać terminu), nie ma jeszcze oznaczeń szlaku, wiec przejazd jego śladem jest utrudniony. Widać, że dużo się dzieje i dużo już zrobiono, ale wiele jeszcze pozostało do zrobienia. Nie będzie wstydu, jeżeli po województwie świętokrzyskim gotowym szlakiem będzie można przejechać się w najbliższy majowy weekend.
My jesteśmy głodni i zmęczeni, więc marzy nam się solidny posiłek. Jako że ostatnio często bywam w Kielcach, decyduję się nie ryzykować i prowadzę Piotra do znanej mi z dobrej kuchni restauracji hotelu Aviator. Zamawiamy przepyszne placki ziemniaczane z boczniakami
fot. MBi przy jedzeniu omawiamy plany na najbliższe dni. Tutaj też umawiamy się z kierowcą busa, który przewozi nas do malowniczej miejscowości Paary na styku województw podkarpackiego i lubelskiego (jedynej miejscowości w Polsce, w której nazwie znajdują się dwie samogłoski obok siebie). Nocujemy w Strażnicy Carskiej, która od szlaku oddalona jest o 5 kilometrów.
Dzień drugi 6.10.2015 - województwo podkarpackie i lubelskie
Po nocy spędzonej w historycznym budynku, strzegącym niegdyś granicy zaboru rosyjskiego z galicyjskim,
fot. MBoraz wczorajszych 130 kilometrach na rowerze, mamy wilczy apetyt. Śniadanie, które dostajemy w tym ośrodku turystycznym jest w 100% naturalne, sporządzone ze wspaniałych wiejskich produktów, daje nam energię do późnego popołudnia. Nie ma to jak prawdziwe, a nie sztucznie przetworzone produkty.
Dzisiejszy plan - pętla po województwie podkarpackim, a potem tyle ile możemy przejechać szlaku województwa lubelskiego. Podkarpackie to najtrudniejszy w budowie szlaku Green Velo region, na terenie którego zbudować trzeba największą liczbę najdroższych w budowie elementów trasy, czyli przepraw (mostków i kładek). To ma zaważyć na jakości szlaku w tym województwie, a pracę nad szlakiem są tutaj podobno najbardziej opóźnione. Nie liczymy zatem na fajerwerki, a nawet na oznakowanie szlaku - przecież tam, gdzie trwają zaawansowane prace (świętokrzyskie) nie ma kilometrami żadnego oznaczenia. Ku naszemu zdziwieniu, już od samej miejscowości Paary, przy drodze na Narol znajdujemy oznakowanie szlaku, oraz częściowo zbudowany już morek.
fot. MBTo napawa nas optymizmem i okazuje się, że nie mamy się wcale rozczarować. W podkarpackim dzieje się dużo więcej niż nic. Szlak jest już oznakowany, na niektórych odcinkach pracuje ciężki sprzęt.
fot . MBNawierzchnia po której jedziemy jest przeróżna. Na naszej 50-kilomertrowej wycieczce napotykamy zarówno gładki jak i wyboisty asfalt dróg wiejskich,
fot. MBcałkiem równe nawierzchnie szutrowe,
fot. MBa także drogę z dużych płyt (o dziwo równych i nie przeszkadzających w jeździe).
fot. MBOdcinek, którym jedziemy nie jest częścią kręgosłupa Green Velo, a jego podkarpacką odnogą. Tym bardziej dziwi nas to, że tak wiele się tutaj dzieje. Po przejechaniu dziesięciu kilometrów od ostatniego morka natrafiamy na budowę kolejnego. Świetnie.
fot. MBNa trasie jest malowniczo, roztacza się charakterystyczny zapach iglastego lasu. Szutrowe leśne drogi wspinają się pod górkę, a potem oddają wysiłek w formie szybkiego zjazdu. Ta część szlaku jest raczej przejezdna dla różnych rodzajów rowerów, ale na szosowym ciężko będzie się jechało po szutrach. Ogólnie podkarpackie na plus, ale nie uniknięto tutaj błędów w oznakowaniu szlaku (o czym za chwilę), czy innych, o których będzie mowa w podsumowaniu. Wracamy do głównego szlaku w okolicach miejscowości Podlesina i skręcamy z jego odnogi na Susiec. Szczerze mówiąc oznakowanie szlaku w tym miejscu jest nieczytelne. Znak postawiono za skrzyżowaniem (chodzi o skrzyżowanie szlaków), a nie przed nim,
fot. MBi wjeżdżając na szlak od strony miejscowości Paary odnoga szlaku, którą jechaliśmy, wygląda na znakach jak szlak główny - jest to błąd, który włodarze podkarpackiego powinni poprawić.
Po chwili kręcenia jesteśmy już w województwie lubelskim. Wielki sukces Green Velo - większość szlaku jest już oddana w tym województwie, więc nasze apetyty są duże. Najpierw droga, którą wyznaczony jest szlak od granicy z województwem podkarpackim to typowy wiejski asfalt, którym jeżdżą samochody. Niestety ich liczba to zdecydowanie więcej niż 2 na godzinę, które nam obiecywano... Następnie droga przechodzi w szuter, a później znowu w wiejski asfalcik. W miejscowości Maziły mamy pierwszy znak informujący o procentowym nachyleniu podjazdu, który musimy pokonać.
fot. MBDo tej pory mimo pokonywanych podjazdów nie napotkaliśmy na szlaku znaków tego typu. Czyżby to był lubelski, a nie "greenvelowski" standard? Dziwi nas natomiast następujący fakt - na całym dystansie pokonanym przez nas, w żadnym województwie, nie widzieliśmy znaków absolutnie podstawowych, z których ten szlak słynąć powinien. Chodzi o skierowanie turystów do atrakcji znajdujących się na trasie, bądź też w najbliższych okolicach. Cerkiew z XVIII wieku 0,8 km w prawo, cmentarz wojskowy z I wojny światowej 2,5 km w lewo, wodospad 1,6 km w lewo... To jest podstawowa wartość turystycznego szlaku. Nie muszę wiedzieć jakie nachylenie ma dany podjazd, ale chcę wiedzieć jakie atrakcje turystyczne mijam... Podobno tak miało być i takie były plany, dlaczego zatem nie widzieliśmy takich odnośników na trasie już gotowych odcinków Green Velo?
Po jakimś czasie kręcenia jesteśmy na drodze wojewódzkiej, której poboczem prowadzi szlak.
fot. MBWcale nam się to nie podoba, samochodów jest więcej i jadą szybciej niż po drodze wiejskiej, a niezbyt szerokie pobocze nie daje poczucia bezpieczeństwa. Na drodze do miejscowości Józefów trwają prace, których zaawansowanie jest podobnie zróżnicowane jak w woj. świętokrzyskim. Odcinek tuż przed wylaniem asfaltu, odcinek równanego piasku, odcinek jeszcze nieruszony - prace te trwają na dystansie 3 kilometrów.
fot. MBWjeżdżamy do Józefowa - stolicy Roztocza, jak głosi plakat znajdujący się na morkach. Zawód. Może i jesteśmy tu poza sezonem turystycznym, ale trudno jest znaleźć nam nie tylko czynną ale także w ogóle jakąś knajpę... W końcu zostajemy skierowani do jedynej chyba czynnej, w której nie można zamówić praktycznie nic z menu oprócz pizzy, kebaba i kawy rozpuszczalnej (ekspres jest wyłączony, więc o lepszej jakości kawie można zapomnieć). Organizujemy sobie telefonicznie nocleg w niedalekim Zwierzyńcu i udajemy się w dalszą drogę. Ta wiedzie nas w okolice malowniczego zalewu na rzeczce Niepryszka na terenie Józefowa. Zalew ładny, ale szlak Green Velo w tym miejscu zmienia się z turystycznego, w "wyryp" tylko dla rowerów mtb.
fot. MBPiaskowa droga wiedzie przez kilkaset metrów przez las - sprawdzaliśmy, ten odcinek widnieje na mapie serwisu greenvelo.pl jako gotowy...
fot. greenvelo.plDalej jest równy asfalt dzielony wraz z samochodami, a potem znaki kierują nas przez Roztoczański Park Narodowy. Ściemnia się i wygodnym, równym, leśnym szuterkiem jedziemy po ciemku. W światłach naszych latarek widzimy co jakiś czas pomarańczowy poblask tabliczek Green Velo. Docieramy do urokliwego Zwierzyńca - według nas, to miasto powinno nosić miano stolicy Roztocza, a nie smutny, nieciekawy i zupełnie nieturystyczny Józefów.
fot. MBDzień trzeci 7.10.2015 - województwo lubelskie
Uprzedzając fakty napiszę na wstępie, że ten dzień był najgorszym dniem naszej wycieczki szlakiem Green Velo. Przejechaliśmy odcinek Zwierzyniec - Krasnystaw. Zaczęło się obiecująco, około 10 kilometrami równiutkiej, nowej drogi dla rowerów,
fot. MBpotem było już tylko gorzej. Droga ta skończyła się nagle
fot. MBi przeszła w rowerowy pas wzdłuż drogi wojewódzkiej. Koszmar przez duże "K".
fot. MBTiry, auta osobowe, traktory - zero przyjemności z jazdy. Potem drogi wiejskie asfaltowe i polne. Bez roweru mtb nie ma co wybierać się w okolice Zalewu Nielisz, a są to naprawdę fajne tereny. Z wieży widokowej, która stoi tuż przy morku nad zalewem widać "kawał świata".
fot. PPRezerwat ptaków, przepiękne miejsce - pierwsze, w którym tego dnia mieliśmy się ochotę zatrzymać podziwiając przyrodę.
fot. PPOddalamy się od zalewu drogą wzdłuż rzeki Wieprz. Na mapie wygląda to malowniczo, ale w rzeczywistości jest to 30 kilometrów asfaltowej, raczej prostej drogi wiejskiej z ciężkimi podjazdami wśród zupełnie niczego. Zero sklepów, atrakcji turystycznych żadnych, nuda i smutek.
fot. MBRowerowy turysta szczerze mówiąc nie ma tu czego szukać. Dojeżdżamy do Krasnegostawu i tutaj kończymy naszą przygodę z województwem lubelskim. Zabieramy się z naszymi rowerami najpierw busem do Lublina, następnie autokarem do Warszawy wobec braku rozsądnego połączenia Lublina z Białymsotkiem, czy Supraślem.
Dzień czwarty 8.10.2015 - województwo podlaskie
Wstajemy rano, budząc się we własnych łóżkach. Spaliśmy krótko. Autokar dojechał do Warszawy o 00:30, stąd czekała nas podróż rowerami do domów - około 20 km, gdzie zameldowaliśmy się po 2-giej w nocy. Stwierdzamy, że najłatwiej nam będzie porzucić publiczne środki transportu i zaufać własnemu. Pakujemy sprzęt do samochodu Piotra i ruszamy w stronę Supraśla. Po przybyciu na miejsce wybieramy się na poszukiwanie trasy Green Velo. W informacji turystycznej wyposażyliśmy się w rowerowe mapy regionu, na których naniesiony jest - okazuje się nieistniejący jeszcze fizycznie - szlak Green Velo. Z przepięknego i malowniczego Supraśla, przez miejscowość Cieliczanka, wybieramy się w drogę do Królowego Mostu (wsi znanej z produkcji telewizyjnej). Szlak Green Velo pokrywa się tu z istniejącym już niebieskim szlakiem
fot. MBi prowadzi malowniczymi szutrami przez pola, łąki, pastwiska, lasy i rzeczki.
fot. MBPrzepiękne okolice przyrody. Warto tu przyjechać aby obcować z prawie nieskalaną naturą. Dojeżdżamy do urokliwego Królowego Mostu. Fotka przy cerkwi i jedziemy dalej.
fot. PPJeśli chodzi o Green Velo to jego obecność stwierdziliśmy tylko dzięki kilku tablicom informującym o milionach przeznaczonych na tę inwestycję.
fot. MBMamy połowę października, a nikt jeszcze nie oznaczył szlaku, nie zadbał o nawierzchnię (o czym za chwilę). Nigdzie nie widzieliśmy odbywających się robót na, krótkim co prawda i przejechanym przez nas w dwie strony, odcinku Supraśl - Waliły Stacja, a zegar tyka. W miejscowości Załuki wjeżdżamy na kocie łby. Ciężko się jedzie, mijamy kolejną tablicę o zainwestowanych milionach w projekt "Trasy rowerowe Polski Wschodniej". Deprymujące, ale cóż, wybraliśmy się na nie oddany jeszcze odcinek, więc teoretycznie może tutaj jeszcze niczego nie być. Po dojechaniu do miejscowości Waliły Stacja, zawracamy w kierunku Supraśla i naszego samochodu. Przed nami prawie 200 km jazdy do Węgorzewa, do którego docieramy pod wieczór.
Dzień piąty 9.10.2015 - województwo warmińsko-mazurskie
W tym województwie dla odmiany postanowiliśmy przejechać się po oddanym odcinku, zahaczając też o jeszcze niegotowy. Zaczęliśmy, rzecz jasna w Węgorzewie. Przednie koła naszych rowerów skierowaliśmy na zachód, a na cel obraliśmy miejscowość Srokowo. Gotowy w tym miejscu szlak jest jak na warunki zastane w całej Polsce po prostu fantastyczny.
fot. MBAsfaltowy ddr, odseparowany jest od szosy. Szlak oznaczony jest perfekcyjnie i znaki nie tylko informują nas o tym, że jedziemy po trasie, ale także ile kilometrów pozostaje nam do pokonania do najbliższego morka, oraz najbliższej miejscowości.
fot. MBMiejsca niebezpieczne - czyli głębokie rowy, obok których wije się ścieżka, oddzielone są barierkami.
fot. MBOsobiście uważam, że to zbytek ostrożności, ale może któregoś dnia, jakiś rowerzysta zamiast wpaść do rowu, po prostu otrze się o barierki - oby się kiedyś przydały. Szczerze mówiąc, lepiej byłoby obniżyć drogę dla rowerów - tak jak zrobione to jest z biegnącą obok samochodową szosą - niż konstruować barierki, ale wiadomo - koszty, koszty, koszty - a ty rowerzysto wspinaj się pod górę po to, by zaraz z niej zjechać.
Przed nami ekskluzywny morek nad Jeziorem Przystań (częścią Jeziora Mamry).
fot. PPTu robimy krótki odpoczynek, sprawdzamy mapę i lecimy dalej.
Dojeżdżamy do Srokowa i koniec! Oznaczenia Green Velo urywają się, a my korzystając z mapy, w którą zaopatrzyliśmy się rano w węgorzewskiej informacji turystycznej, kontynuujemy naszą drogę na zachód. Wjeżdżamy na niegotowy odcinek szlaku, który prowadzi nas drogami polnymi, częściowo utwardzonymi kocimi łbami,
fot. MBoraz typowo piaskowymi traktorowiskami.
fot. MBCiekawostką jest to, że ktoś z Green Velo oznaczył tę trasę za pomocą białoczerwonych farfocli z plastiku wbitych w ziemię.
fot. MBDzięki temu zjawisku łatwo jest nam podążać nieistniejącym jeszcze szlakiem. Okolice widziane z rowerowego siodełka nie przypominają Mazur. Nie widać błękitu jezior, a tylko rozległe pola.
fot. MBZatrzymujemy się przy krzaku jeżyn, które pałaszujemy z apetytem. Przypomina mi się nasza zeszłoroczna wyżerka nad morzem.
Stwierdzamy, że trzeba zawrócić i kierujemy się tą samą drogą na wschód. Dojeżdżamy do Węgorzewa, a dalej udajemy się szlakiem na miejscowość Budry. Po wyjeździe z miasta przez paręset metrów nawierzchnia szlaku jest asfaltowa,
fot. MBale po chwili przechodzi w szuter. Do rozwidlenia drogi - w lewo na Budry, prosto na Kalskie Nowiny jedzie się gładziutko, dalej jednak jest dramat.
fot. MBNawierzchnia regularnie i legalnie rozjeżdżana jest przez samochody osobowe i sprzęt rolniczy (dopuszczony ruch pojazdów w celu dojazdu do nieruchomości),
fot. MBo czym świadczą nie tylko ślady opon, ale także nierówności wybite wręcz przez koła ciężkich pojazdów. Jedziemy rowerami mtb, a żuchwy uderzają nam o szczęki. W wyniku tych drgań gubię lusterko, które według prawa Murphy'ego spada "zwierciadlaną" stroną na kamienie - na szczęście nie pęka. Uff. Szkoda nie tyle fajnego lusterka, ile siedmiu lat nieszczęścia. Nie wyobrażam sobie jazdy po tej niedawno oddanej drodze na rowerze miejskim czy szosowym trekkingu. Odcinek do poprawy, ale wiedzą o tym i w informacji turystycznej i włodarze Green Velo. Zastanawiam się kiedy to się wydarzy. Tymczasem dojeżdżamy do morka w okolicach miejscowości Budry. Tutaj postanawiamy odbić w prawo, i skorzystać z planu wycieczki wokół Węgorzewa, który w pdfie znajduje się do pobrania na serwisie greenvelo.pl . Zwiedzamy bunkier Himmlera z czasów II wojny światowej,
fot. MBa do miejscówki w której rano zostawiliśmy samochód docieramy dawno po zmroku szlakiem rowerowym "Dawne Torowiska". Termometr pokazuje -1,7 stopnia Celsjusza.
fot. PPMroźne zakończenie naszej rowerowej wycieczki. Przed nami jeszcze tylko około 300 samochodowych kilometrów do domu.
W 5 dni przejechaliśmy rowerami 500 kilometrów w 5 województwach. W podróży spędziliśmy praktycznie cały czas w którym nie spaliśmy. Pociągiem, busem, autokarem i samochodem pokonaliśmy kolejne 1400 kilometrów. Wszystko po to, by wyrobić sobie własne zdanie o największej i najgłośniejszej ostatnio turystycznej, rowerowej inwestycji w Polsce.
Czas na podsumowanie naszego "audytu" szlaku Green Velo.
Zacznijmy od niedociągnięć, których niestety zauważyliśmy sporo:
- brak oznakowania, które odsyłałoby rowerzystów do najbliższych atrakcji
- brak spójności oznakowania trasy. W jednych województwach znaki Green Velo to tylko kwadraciki informujące, że jest się na trasie, duże tablice przed skrzyżowaniami szlaków i strzałki kierunkowe (podkarpackie), w innych znajdujemy jeszcze odległości do najbliższego morka i miejscowości (warmińsko-mazurskie), a tylko w jednym znajdujemy informacje o procentowym nachyleniu podjazdów (lubelskie), które jednak często nie zgadzają się z rzeczywistością
- brak ujednoliconego podłoża na większych odcinkach szlaku. Np. 40 km asfaltowej, równej i bezpiecznej drogi dla rowerów; szlak nieprzejezdny w całości dla rowerów "nieuterenowionych"
- brak informacji na serwisie internetowym Green Velo o podłożu jakim poprowadzony jest szlak, co ułatwiłoby dobór opon, kół czy roweru do trasy, ułatwiłoby też jej zaplanowanie
- chaotyczne oznakowania szlaku. Mimo doświadczenia w jeździe szlakami turystycznymi pomyliliśmy drogę na trasie Green Velo w sumie trzykrotnie.
- odcinki szlaku nadające się tylko dla rowerów terenowych. Piaszczyste, nierówne drogi polne, kopny piach dróg leśnych
- nieodpowiedni standard wykonania niektórych odcinków szutrowych
- szlak poprowadzony przez "turystyczne pustynie", na których nie ma sklepów, atrakcji turystycznych, knajp...
- miejscami szlak niebezpiecznie wytyczony drogami o dużym natężeniu ruchu lokalnego (30 samochodów na godzinę) lub pasami rowerowymi (poboczami) dróg wojewódzkich
- przeszkody dla samochodów na trasach rowerowych (warmińsko-mazurskie) postawione albo bezmyślnie (zbyt blisko siebie słupki uniemożliwiające minięcie się dwóch rowerzystów), albo też nieoznaczone odblaskami - w nocy praktycznie niewidoczne
- wysokie prawdopodobieństwo niedotrzymania terminu oddania całości gotowego szlaku
Plusy szlaku:
- wielka inwestycja rowerowa, szlak sam w sobie jest wspaniałym pomysłem
- czytelne i widoczne tablice znaczące szlak - widoczne bardzo dobrze również po zmroku
- wygodne morki, w których przyjemnie i bezpiecznie można odpocząć w podróży
- poprowadzony w większości przez przepiękne rejony Polski Wschodniej, ma szansę pokazać rowerzystom z Polski i Europy piękno naszego kraju
- wysoki standard niektórych odcinków dróg, z których bezpiecznie korzystać mogą również lokalni rowerzyści
- urozmaicony krajobraz, urozmaicona nawierzchnia dróg i w większości niewielki stopień trudności szlaku, na którym każdy znajdzie coś dla siebie
- szlak może przyczynić się do wzrostu ruchu turystycznego w Polsce Wschodniej i aktywizować miejscową ludność do pracy przy obsłudze ruchu turystycznego (gospodarstwa agroturystyczne, sklepy spożywcze, serwisy rowerowe, restauracje, etc.). Oby turyści przyjechali, a miejscowi skorzystali z tej szansy
- bogata w opcje strona internetowa greenvelo.pl oraz mająca powstać na dniach aplikacja na smartfony