Rowerowy wypad w wiosenne Sudety

Kiedyś, w czasie zimowego spotkania ze znajomymi, luźno rzucony pomysł wyprawy rowerowej po Sudetach stał się przyczyną czterodniowego wiosennego wyjazdu w górską dzicz. Realizacja tego pomysłu przyszła stosunkowo łatwo, gdyż rejony te znałem z wcześniejszych wycieczek, a dodać do ulubionych tras należało tylko rowery. Nasz stały dwuosobowy team w składzie Piotrek i ja, samochód osobowy typu hatchback ze zmaksymalizowaną przestrzenią bagażową, cztery dni wolnego w domu, dwa dni wolnego w pracy i można jechać.

Dzień pierwszy - no to jazda

Pobudka o piątej rano w sobotę, szybkie pakowanie ostatnich drobiazgów, sprawdzenie sprzętu i dwie godziny później siedzimy obaj w aucie pędzącym w stronę przygody. Zaspani, ale podekscytowani ustalamy szczegóły i plany naszej wyprawy. Około godziny 14stej wita nas właścicielka zaprzyjaźnionego siedliska w przepięknej miejscowości Sienna pod Stroniem Śląskim. Pogoda średnia, mgliście i zimno, ale nie pada. Szybki zrzut rzeczy w pokoju, przebranie się w ciuchy rowerowe, złożenie do kupy naszych jednośladów i ogień.

Atak na Śnieżnik (1426 m n.p.m.)

Plan na dziś: zdobycie najwyższego szczytu w okolicy - Śnieżnika. Dzięki przestawieniu czasu na letni - liczymy na wjazd na szczyt jeszcze za dnia. Ruszamy, z pensjonatu skręcamy w lewo i od razu wita nas stromy podjazd. Pokonujemy go przekonując się po chwili, że wcale nie jest tak zimno jak nam się wydawało i musimy dopasować garderobę do nowych warunków. Na szczycie wzniesienia ubieramy się bo czeka nas kilkukilometrowy zjazd w stronę miejscowości Kletno. Po drodze mijamy czynną kopalnię uranu (czynną tylko dla zwiedzających, bo wydobycia zaprzestano już w latach 50tych). Wedle górskiej zasady - skoro zjeżdżasz, zaraz będziesz musiał podjeżdżać - droga zaczyna wić się w górę. Miły asfalt prowadzi do pięknej i unikalnej na skalę światową Jaskini Niedźwiedziej.

Ostro w górę

Minąwszy jaskinię, droga zmienia się w serpentynę szerokiego i w miarę równego szutrowo-kamienistego podjazdu, który prowadzi aż do Schroniska pod Śnieżnikiem.

szutrowa autostradaszutrowa autostrada fot. MB

Dumni i bladzi dojeżdżamy do schroniska. Dalej w górę prowadzi już nieprzejezdny dla rowerów (przynajmniej pod górę) szlak pieszy. Chcąc nie chcąc, słowo się rzekło i trzeba wdrapać się na sam szczyt - niestety na nogach. Po niedługim czasie jesteśmy na górze. Widok na okolice po prostu zapiera dech w piersiach i porównywalny jest tylko do zaparowanych szyb w samochodzie albo rozlanego mleka. Nie ma co się dziwić - po prostu bujamy w chmurach.

Śnieżnik 1426 mnpmŚnieżnik 1426 mnpm fot. MB

No to zjazd

Wiatr i wilgoć dają nam się we znaki. Kilka pamiątkowych zdjęć i ogień w dół. Patrząc na stromizny jakie pokonują nasze rowery dziękuję samemu sobie za rozsądek zmiany klocków hamulcowych przed samą wyprawą - starłbym je w dziesięć minut. Nasza asekuracyjna jazda opłaca się i na ekstremalnie trudnych odcinkach pieszych nie zaliczamy gleby - czasami niesiemy rowery także w dół - po trochu bojąc się o nie, po trochu o własne zdrowie. Po karkołomnym zjeździe dotaczamy się do schroniska, od którego prowadzi w dół już tylko opisywana wyżej "szutrowa autostrada". Droga wydająca się równa i szeroka w trakcie podjazdu, przy prędkości 40 - 50 km/h robi się wąska i strasznie wyboista. Na którejś z niezliczonych nierówności gubię tylną lampkę pozycyjną. Na szczęście odpadając uderza mnie w plecy, więc czuję, że ją tracę. Na nieszczęście pęka klosz - ale cóż - jakieś straty muszą być. Zjeżdżamy dalej i po chwili jesteśmy znów przy jaskini na pięknym i równym asfalcie, a stąd już prosta droga w stronę Kletna.

Ciepła strawa działa motywująco

Dojeżdżamy do Biker's Choice - motocyklowej knajpki w Kletnie, gdzie raczymy się gorącym, przepysznym żurkiem w chlebie oraz kawą. Zapada zmrok, a my musimy jeszcze pokonać dzielące nas od domu wzniesienie. Pokrzepieni ciepłym posiłkiem ruszamy. Nasze lampki ochoczo świecą, nawet ta pęknięta, i ku naszemu zaskoczeniu całkiem szybko docieramy do szczytu wzniesienia. Teraz tylko zjazd w dół i jesteśmy w domu. Zasłużony odpoczynek, prysznic i butelka zimnego piwa jest nagrodą za wysiłek wjechania na 1426 m n.p.m.

Dzień drugi, czyli Góry Bialskie

Obszerne śniadanie, serwis rowerów i można jechać. Kierunek - Góry Bialskie. Dzień obfituje zarówno w podjazdy jak i zajazdy. Trzymamy się szlaków rowerowych, pamiętając jak w zeszłym roku umęczyliśmy się jazdą po szlakach pieszych w Beskidzie Śląskim.

Góry BialskieGóry Bialskie fot. MB

Drogą Staromorawską docieramy do Przełęczy Płoszczyna, następnie zdobywamy Przełęcz Suchą i zjeżdżamy na obiad do Bolesławowa. Pyszne, kaloryczne włoskie jedzenie daje nam siłę do dalszej jazdy. Zataczamy koło i docieramy do Siennej pokonując przy tym wyznaczoną przez nas trasę crosscountry walcząc z napotkanymi pagórkami i wzniesieniami. W naszej bazie jesteśmy przed zmrokiem, więc jest jeszcze czas na rozejrzenie się po okolicy, zakupy w sklepie, a dopiero potem następują nocne Polaków rozmowy.

Dzień trzeci - zmiana lokalizacji

Śniadanie, pakowanie i pozostawiamy za sobą okolice Stronia Śląskiego. Udajemy się autem do malowniczej miejscowości Radków, po drodze mijając dwa kolarskie tandemy. Uznajemy to za zjawisko, okazuje się jednak, że wkrótce będziemy mieli okazję zobaczyć ich jeszcze więcej. Docieramy nad Zalew Radkowski i tam "rozbijamy nasz obóz".

obózobóz fot. MB

Wypakowujemy sprzęt, składamy rowery, serwisujemy i ruszamy - oczywiście pod górę.

Droga Stu Zakrętów

Przed nami wije się piękna asfaltowa wstęga pnąc się stromo w górę. Im wyżej jesteśmy, tym piękniejszy widok na okolicę rozpościera się przed nami, gdyż wiosenna, bezlistna jeszcze przyroda Parku Narodowego Gór Stołowych nie ogranicza zasięgu naszego wzroku. Po kilkudziesięciu minutach podjazdu decydujemy rozstać się z wygodnym asfaltem i udajemy się na szlak rowerowy, biegnący starą poniemiecką drogą brukową.

Zawodowy amator

Przy drodze mijamy kamienne pamiątki po dawnych właścicielach tej ziemi, tablice i drogowskazy datowane na wiek XIX oraz formacje skalne przypominające grzyby.

drogowskazdrogowskaz fot. MB

Skręcamy na szlak na Karłów. Po chwili na drodze biegnącej po naszej lewej stronie widzimy samotnego rowerzystę górskiego. Widząc jak jest ubrany (jest zimno, a chłopak ma krótkie spodnie i krótką koszulkę) i jakie trzyma tempo - zgodnie stwierdzamy - zawodowiec. Pada pomysł - trzeba go dogonić. Dopadamy go na rozstaju dróg. Okazuje się, że Maciek jest na stażu w pobliskiej Polanicy, a jego hobby to kolarstwo górskie. Od tej chwili jedziemy razem, to znaczy Maciek pierwszy, a my staramy się za nim utrzymać - z różnym skutkiem. Teraz dopiero widać - na przykładzie zawodowego amatora - jak spacerowe mamy tempo. No ale cóż, dajemy z siebie wszystko i okazuje się, że jesteśmy w stanie się jakoś utrzymać, choć plecaki i nasza turystyczna odzież raczej w tym nie pomagają. Przed nami kilka karkołomnych zjazdów po kamienistych zboczach, których pokonanie w szybkim tempie podnosi poziom adrenaliny we krwi. Po ponad godzinie takiej ostrej jazdy zataczamy pętlę i znów jesteśmy na naszym szczycie Drogi Stu Zakrętów.

spotkaniespotkanie fot. MB

Tu rozstajemy się, Maciek jedzie nam już znaną poniemiecką drogą podziwiać skalne grzyby, my natomiast zjeżdżamy asfaltem do Radkowa.

Tandemy

Zatrzymujemy się na rynku i wchodzimy z naszymi rowerami do holu restauracji. Naszym oczom ukazuje się ciekawy widok, otóż pod ścianami stoją poopierane wszędzie kolarskie tandemy. Okazuje się, że w Radkowie właśnie ma zgrupowanie nasza kadra tandemistów oraz niepełnosprawni jeżdżący na tandemach.

tandemytandemy fot. MB

Zostawiamy swoje rowery i udajemy się na pyszny obiad. Pełni nowych sił stwierdzamy, że nie czas wracać do obozowiska i udajemy się w objazd okolicy podziwiając urocze krajobrazy podgórza Gór Stołowych. Do samochodu docieramy grubo po zmroku. Pakujemy manatki i w drogę, do Szklarskiej Poręby. Jutro czekają nas single.

Dzień czwarty - singltreki (oryginalna czeska pisownia)

Z kwatery w Szklarskiej jedziemy samochodem do Świeradowa. Auto zostawiamy na parkingu i ruszamy za charakterystycznymi drogowskazami singli. Ich sieć jest naprawdę imponująca.

singltreksingltrek fot. MB

Budować zaczęli Czesi, ale teraz i po polskiej stronie znajduje się kilka fajnych tras. Ich sieć jest trochę skomplikowana, ale z Piotrkiem jako przewodnikiem, który już wielokrotnie jeździł po nich, dajemy radę jechać tam, gdzie chcemy. Singltreki (ang. single track) to wąskie ścieżki rowerowe oznaczone czterema różnymi kolorami charakteryzującymi ich stopień trudności.

singltreksingltrek fot. MB

Biegną w dół lub w górę zbocza, czasem można wyskoczyć z jakiejś fajnie usypanej hopki, a czasem należy zwolnić prawie do zera, gdy droga skręca o 90 stopni tuż nad przepaścią. Rowerowe ścieżki wiją się miedzy kamieniami, drzewami, prowadzą przez mostki i małe strumienie.

Wiosenna burza

Niezwykle malownicze Góry Izerskie hipnotyzują, a trzeba naprawdę uważać mknąc z dużą prędkością wąskim singlem. Zabawę przerywa burza z mocnym deszczem. Szybko zakładamy przeciwdeszczowe kurtki i przeczekawszy najgorszą ulewę ruszamy dalej. Trasa staje się śliska, przyczepności brakuje na każdym kamieniu czy korzeniu. Zaliczam niegroźną wywrotkę, gdy jedna z opon traci przyczepność. Jedyna strata to rozerwany but, ale jak już pisałem wcześniej - straty muszą być i cieszę się, że tylko takie. W końcu docieramy do parkingu.

Opłacało się

Po kilku godzinach na singlach i kończącym się właśnie czwartym dniu jazdy jesteśmy naprawdę zmęczeni, a trzeba jeszcze zapakować się do samochodu (co nie jest łatwe bo jesteśmy cali pokryci warstwą błota), dojechać do Szklarskiej, a potem do Warszawy.

Naszą wyprawę oceniam jako niezwykle udaną. Rowery nie zawiodły, nie było żadnych przykrych zdarzeń. Do domu docieramy grubo po 1 w nocy mocno zmęczeni, ale już z ułożonym w głowie planem kolejnego wyjazdu.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.