Paryż-Roubaix - piekielny wyścig na początek sezonu

"Piekło północy" to wyścig kolarski, którego nie musisz wygrać, żeby zostać bohaterem. To nie jest zwykły wyścig dla zwykłych rowerzystów. Ale zwykli rowerzyści mogą się z niego wiele nauczyć.

Nie jestem kibicem sportowym, głównie ze względów intelektualnych. Mój mózg po prostu nie jest w stanie przyswoić tej kolosalnej wiedzy, jaką przyswajają mózgi kibiców - kto z kim kiedy walczył, jaki miał wynik, do jakiej drużyny należał i w której minucie zszedł z boiska. Kolarstwo jest jeszcze trudniejsze pod tym względem do kibicowania od piłki nożnej, gdyż nazwy drużyn zmieniają się niemal co sezon, a do tego wielu zawodników ma niewymawialne flamandzkie nazwiska. Takie jak na przykład Johan Van Summeren, który w niedzielę wygrał jeden z kolarskich klasyków - wyścig Paryż-Roubaix.

Mimo iż serwis polskanarowery.pl jest częścią serwisów sportowych Agory, sportowe emocje rzadko pojawiają się na tych stronach. Piszemy dużo o rowerach, o tym jak na nich jeździć, którędy i z kim, ale nie traktujemy rowerów jako domeny sportu. W końcu nikt nie traktuje chodzących na piechotę jako sportowców tylko dlatego, że istnieje taka dyscyplina jak chód. Ale dzisiaj naprawdę muszę.

Bo właśnie słynne "Piekło północy", jak nazywana jest ta jednoetapówka, to jedno z tych wydarzeń sportowych, które co roku staram się śledzić. Nie ze względu na wyjątkową widowiskowość (gdyż pył unoszący się z północnofrancuskich dróg skutecznie tę widowiskowość ogranicza), ale ze względu na to, czego codzienny miejski (czy coweekendowy podmiejski) rowerzysta może nauczyć się od sportowców.

Po pierwsze - Paris-Roubaix startuje od stu kilkunastu lat w drugą niedzielę kwietnia. Mimo, że Francja jest generalnie krajem nieco cieplejszym od naszego, jej północno-wschodnie rubieże w początkach kwietnia nie zawsze przypominają Lazurowe Wybrzeże. Ale nie ma zmiłuj - tradycja jest tradycją. Marsz na rower. Paris-Roubaix jest dla mnie zawsze sygnałem, że sezon długich podmiejskich wycieczek rozpoczął się na dobre.

Po drugie - wyścig swoją legendę zawdzięcza odcinkom poprowadzonym na starym bruku. Na blisko 260-kilometrowej trasie wyścigu ponad 50 kilometrów jest wyłożone kocimi łbami. Jako naród, którego drogi są równie legendarne, a drogi dla rowerów w wielu miastach niemal zawsze prowadzone są po kostce brukowej, powinniśmy czerpać inspiracje od kolarzy, którzy co roku marzą o przejażdżce do Roubaix.

Po trzecie - wyścigi jednoetapowe, jak to mówią na mieście, nie biorą jeńców. Tu albo jesteś gigantem, albo przyjeżdżasz z kilkudziesięciominutowym opóźnieniem. Nie możesz liczyć na to, że twoi koledzy z grupy dowiozą cię szczęśliwie do mety. Nie możesz liczyć na to, że niewielką stratę odrobisz na następnym etapie. Jeśli chcesz wygrać, całą drogę musisz pilnować wszystkich na około i w odpowiednim momencie rzucić wszystkie siły na szalę, by pruć do mety, nie oglądając się za siebie. Oczywiście my, którzy nie jesteśmy zawodnikami, nie musimy się z nikim ścigać i nic nikomu udowadniać. Ale od czasu do czasu warto spróbować wygrać choćby z samym sobą oraz choćby wiatrem, chłodem czy deszczem, których - szczególnie w kwietniu - nie brakuje.

Po czwarte - nie musisz wygrywać, by zostać bohaterem. Oczywiście tylko pierwszy na mecie otrzymuje nagrodę w postaci brukowej kostki ze swoim nazwiskiem. Być może sportowcy patrzą na to inaczej, jednak wydaje mi się, że każdy, kto przejdzie 260 kilometrów po złej nawierzchni, z reguły w dość morderczym tempie i nie zawsze doskonałych warunkach atmosferycznych, ryzykując udział w kraksie i kontuzje, ma prawo do czucia się wielkim. Szczególnie zaś wówczas, gdy - tak jak w tym roku Fabian Cancellara - rozpocznie na finałowych kilometrach heroiczną próbę pościgu za liderem i skacząc od grupy do grupy samotnie zmniejszy jego przewagę z 70 do 19 sekund. W tym roku Cancellarze się nie udało i nie wygrał po raz trzeci wyścigu, jednak woli walki i uporu wszyscy możemy się od niego uczyć.

Po piąte - finałowa runda. Co roku Paris-Roubaix kończy się na betonowym welodromie. Po wjechaniu na tor kolarzom zostaje półtora okrążenia. Jeśli kończą wyścig w grupie, muszą do końca walczyć o miejsce na mecie. Jeśli dowieźli do welodromu swoją samotną ucieczkę, mogą tu celebrować swój triumf. Tak czy siak welodrom przypomina nam o tym, jak dużą wartość ma ostatnia runda - ostatnie machnięcia pedałami, gdy widać już cel i słychać ryk trybun. Nawet jeśli żadnych trybun nie ma, a my nie ścigamy się z nikim, tylko kończymy spokojną niedzielną wycieczkę, nie odmawiajmy sobie tryumfalnej rundki przed metą. Następny Paris-Roubaix dopiero za rok.

Konrad Olgierd Muter

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.