Jak rozpętaliśmy pierwszą wojnę rowerową

W tym pomyśle jest wszystko, czego potrzeba, by miło spędzić kilka wakacyjnych dni. Podróż w nieznane, improwizacja, dwuosobowe zespoły, spanie na sianie i odrobina współzawodnictwa, a przede wszystkim rowery. Rowery i rowery. Coraz więcej rowerów. Justyna Orlik i Jan Grobliński to dwoje łódzkich licealistów, którzy są właśnie zupełnie niespodziewanie na początku organizacji wielkiego rowerowego wydarzenia.

Wydarzenie nazywa się "Jak rozpętaliśmy pierwszą wojnę rowerową", a jego założenie jest proste: dwuosobowe zespoły mieszane spotykają się w pewien wakacyjny poranek na łódzkim placu Wolności. Tam następuje losowanie - wybrany zostaje cel podróży. Jakieś miasto w Polsce. Każdy zespół ustala swoją trasę i rusza do celu. Kto pierwszy ten lepszy, ale - jak mówi Jan, i tak najważniejsza jest zabawa.

Wojna rowerowa została wywołana nieco przypadkowo. To Justyna chciała z przyjaciółmi ruszyć w wakacje gdzieś przed siebie. Pomysł spodobał się Janowi. Najpierw myśleli o autostopie do Madrytu. Potem odkryli, że rower jednak jest fajniejszy: "Jasne, że wygodniej wykupić sobie w biurze podróży wycieczkę do Egiptu czy innego Maroka, niż przejechać pół Polski na rowerze. Ale warto chyba jednak spróbować czegoś nowego i poczuć SMAK WOLNOŚCI, nie?".

Jan mówi w rozmowie ze serwisem polskanarowery.pl: Na rowerach jeździmy chyba tyle, co przeciętny Polak - od czasu do czasu, głównie po mieście, czasem na dłuższą wycieczkę - ale w takiej dużej, wielodniowej nie braliśmy nigdy udziału.

No to teraz wezmą. Jak piszą na swoim profilu na Facebooku: cel wycieczki musi być daleko od Łodzi, żeby zabawa miała sens. Jak daleko? Jakie miasto chcieliby wylosować? Twierdzą, że nie jest to ważne. Ale na profilu jako przykład podali Sopot. Co jeden z komentujących wydarzenie internautów skwitował: "Nie wiem co to za problem dojechać np do Sopotu z centrum Polski w jeden dzień".

- Faktycznie obawiamy się o duże różnice w możliwościach zawodników - mówi Jan. - Nie chcemy, by coś, co ma być dobrą zabawą zamieniło się w wyścig szczurów. Myślą o nagrodzie, ale raczej będzie ona symboliczna.

Na razie pomysł wciąż się wykluwa. Ci, którzy się zgłaszają, często podrzucają się swoje pomysły. A chętnych do wyścigu jest coraz więcej. Na początku lutego było to już kilkadziesiąt osób. Szykuje się niezły peleton. Pojawiły się nawet sugestie, by zespoły ruszały z różnych miejsc w Polsce, mijały się po drodze, machały... Wiecie: Polska na Rowery.

Jan twierdzi, że mimo elementu współzawodnictwa nie zamierza się w żaden specjalny sposób przygotowywać do wyprawy. Sprawdzą sprzęt, spakują najważniejsze rzeczy, namiot, dętkę na zmianę i kamerę. Kamera jest ważna. Z wyprawy ma powstać filmowa mozaika - ćwiczenie z montażu. Codziennie każda para powinna nagrać kilka minut materiału z drogi. Choćby kamerą w komórce. Janek chce z tego zmontować film: "Pomyślcie, jaka będzie świetna pamiątka z młodości! Może, jeśli coś fajnego z tego wyjdzie, wyślemy to na konkurs filmowy jaki... A jak nagroda jakaś wpadnie - robimy za tę kasę czy za co tam imprezę dla wszystkich uczestników".

Mimo iż słowo "młodość" nie raz pojawia się w wypowiedziach Jana, okazuje się, że o wzięciu udziału w "Wojnie" myślą nie tylko licealiści. Na stronie coraz więcej komentarzy od rowerowych rodziców, którzy zastanawiają się, czy szukać dla dziecka opieki na czas wyścigu, czy też jechać z potomstwem. Innym częstym wątkiem jest poszukiwanie pary. Pojedyncze osoby zgłaszają chęć udziału w wydarzeniu, przy czym zaznaczają, że muszą najpierw odnaleźć towarzysza/towarzyszkę. Jan i Justyna zaznaczają: mieszana para nie musi być w związku. Ważne, żeby po drodze się wspierali.

Zresztą motyw wspierania się jest ważny dla autorów pomysłu. "Jesteśmy wszyscy w kontakcie, jak się coś dzieje, pomagamy sobie wzajemnie. Ale nie robimy żadnych oszustw, nie łączymy się w koalicje, nie chachmęcimy" - piszą na stronie. Proponują również, by nie używać GPS. Wystarczą mapy.

Jaką trasę wybiorą Jan i Justyna? - Przede wszystkim jak najciekawszą, z domieszką jak najbezpieczniejszą, mając nadzieję, że jedno drugiego nie wyklucza. Raczej gminne ścieżki nic przelotówki - mówi Jan.

Do wyścigu zgłaszają się coraz to nowe osoby. Organizatorzy na początku myśleli o wycieczce w gronie znajomych, ale siła internetu ich zaskoczyła. - Szczerze mówiąc, nie znamy większości zadeklarowanych uczestników - mówi Jan. Jednym słowem - przygoda.

Jedziecie?

kom

Więcej o:
Copyright © Agora SA