Szlagi rowerowe - walki ciąg dalszy

W zeszłym tygodniu pisałem o swoich wrażeniach z podróży "szlakami rowerowymi" w podkrakowskiej gminie. Jako, że tekst ten spotkał się z ostrymi opiniami wśród czytelników, chciałbym doprecyzować swój pogląd na sposób traktowania rowerzysty-turysty przez osoby odpowiedzialne za wytyczanie i utrzymanie szlaków.

1. Naprawdę nie chodzi mi, aby szlak rowerowy był równą, szeroką, asfaltową, doskonale oznakowaną drogą. Tylko o to, by był utrzymywany, a śliczne mapy wydrukowane przez gminę na błyszczącym papierze, zawierały podstawowe informacje o rodzaju nawierzchni i przeznaczeniu szlaku. Nie po to, abym uniknął "wytrząśnięcie tyłka", a po to, aby sieć szlaków pozwalała na praktykowanie zróżnicowanych form rekreacji rowerowej, a nie tylko jej jednej ekstremalnej formy. W wielu miejscach, w których byłem jest to możliwe. W Olsztynie - jak się ostatnio dowiedzieliśmy - wymyślono sposób na to, aby wjeżdżając na szlak rowerzysta mógł się domyślać, co go tam czeka . Czemu nie praktykować tego szerzej?

(I nie przekonują mnie stwierdzenie, że wolontariusze PTTK nie mają czasu na utrzymywanie szlaków. Wytyczenie szlaku nie może polegać jedynie na pomalowaniu drzew kolorowymi farbami).

2. Rozumiem, że wielu moich czytelników bardzo się cieszy, że może się strasznie ubłocić i doznać hardkoru na rowerowym szlaku. Gdybym lubił ten rodzaj kolarstwa, podzielałbym ich radość. Ale ja lubię po prostu się przejechać, obcując z przyrodą. I nie mogę się zgodzić z założeniem, że szlaki powinny być tylko dla endurowców. W ten sposób turystykę rowerową ograniczamy do dość jednak wąskiej (choćby przez koszty sprzętu) grupy.

3. "Na wycieczki z teściami polecam park miejski" - pisze jeden z moich czytelników. Świetnie. A więc starcy, kobiety z dziećmi i faceci bez jaj zostają w domach (i parkach). Tylko nie narzekajmy, że kultura rowerowa w naszym kraju tak daleko odbiega od kultury w Niemczech czy krajach skandynawskich. Tam na wycieczkę z teściami można ruszyć w teren. I nie dzieje się to kosztem hardkorowych kolarzy, którzy (nie)spokojnie znajdą też coś dla siebie.

4. Wielu czytelników zwracało mi uwagę, że sam jestem sobie winien moich złych doświadczeń ze szlakiem, gdyż przed wyjazdem nie przestudiowałem dokładnie mapy. Oczywiście z mapy można wyczytać bardzo dużo. Rzadko jednak podane są tam informacje o stopniu zarośnięcia ścieżki krzakami lub o stanie rozjeżdżenia drogi przez traktor. Uważam, że zaznaczanie jednym symbolem szlaku, który wiedzie przez kawałek po asfalcie na łagodnym zboczu, a zaraz potem, po stromej leśnej ścieżynce poprzecinanej strumykami (bez choćby najwęższych kładek), nie jest najlepszym rozwiązaniem i najdokładniejsze czytanie mapy niewiele tu pomoże.

Ponadto - studiowanie mapy i przewodników rowerowych (a najlepiej jeszcze czytanie forów) jest oczywiście chwalebne i godne promocji. Mimo wszystko chciałbym jednak żyć w miejscu, w którym nie każdy wyjazd na wycieczkę rowerową musi być przygotowany jak wyprawa do Konga. Wiecie, chodzi o to, że ochota na rower może mnie złapać na przykład ot tak, bez wcześniejszego ostrzeżenia, po obiedzie. Biorę wtedy rower, wjeżdżam na szlak i z prostego oznaczenia wiem, czego mogę się spodziewać. Za dużo wymagam?

5. Oczywiście, gdybym był Rozsądnym Rodzicem, po dokładnym przeczytaniu "F%&$ing mapy" (jak pisze jeden z moich czytelników) powinienem udać się w rajd rozpoznawczy, opracować optymalny przejazd, wybrać warianty "B", zabezpieczyć odwrót i dokonać niwelacji terenu. Czy jednak szlak musi być dla zaawansowanych survivalowców? Czy nie można utrzymywać go tak, by przygodny turysta z dzieckiem mógł na niego wjechać i wrócić z wycieczki w całości? Jeśli od maleńkości moja córka i setki tysięcy jej rówieśników będą przyzwyczajani do tego, że przejażdżka rowerem wymaga specjalnego przygotowania, możemy być pewni, że większość z nich wybierze w przyszłości inną rozrywkę. Pewnie część moich czytelników się nie zmartwi (będą mieli swój ekstremalny szlak tylko dla siebie). Ale mi zależy na promocji rowerów w Polsce, dlatego chciałbym, aby poza parkiem miejskim zarówno moja córka jak i moi teściowie znaleźli coś dla siebie. Zdrowiej, przyjemniej, bardziej egalitarnie.

6. Jeden z moich adwersarzy komentuje: "jak chcesz jeździć kolarką po asfalcie, to poprostu jeździj po drogach, szlaki są dla tych którzy chcą obcować z naturą". Więc jeszcze raz: Jak chcę jeździć kolarką, to jeżdżę po szosie. Ale jak chcę przejechać się spokojnie z dzieckiem po niepublicznych drogach, to wybieram szlak (i inny rower). I teraz pytanie - dlaczego nie mogę obcować z naturą wraz z dzieckiem? Jeśli powodem jest to, że rower górski jest specjalnie uprzywilejowany w naszym kraju, a szlaki rowerowe są planowo specjalistyczną infrastrukturą dla półprofesjonalnych sportowców o twardych tyłkach - jakoś to z córką przeżyjemy. Ale jeśli powodem jest niedbalstwo, olewactwo i ignorancja osób odpowiedzialnych za wytyczanie szlaków, to jestem mniej skłonny do ustępstw.

7. Tak wiem, oczywiście nie ma czegoś takiego jak szlak dirtowy. To teraz bardzo proszę wytłumaczyć to osobom odpowiedzialnym za wyznaczenie takiego szlaku w miejscu, w którym byłem w weekend.

Podsumowując, chodziłoby mi o:

- patrzenie na turystów rowerowych jako na zróżnicowaną grupę i określanie (oraz odpowiednie oznakowanie) przeznaczania poszczególnych szlaków pod kątem tej różnorodności;

- prawidłowe utrzymywanie wyznaczonych szlaków. Jeśli jest to niemożliwe - po co je tworzyć? Jeśli ktoś lubi jeździć po zarośniętych i rozjeżdżonych ścieżynkach, to czy potrzebuje do tego kolorowych drzew?

- odejście od traktowania turystyki rowerowej jako sportu ekstremalnego i rzeczywistą promocję cyklizmu, a nie jedynie jednej, dość wymagającej zarówno kondycyjnie i finansowo jego formy (choć oczywiście bez pomijania tej formy).

Myślę, że da radę.

Konrad Olgierd Muter

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.