WIDEO Z TESTU DO OBEJRZENIA TUTAJ
Crash test zakładał, że na samochód przepuszczający rowerzystę na przejściu (wraz z dzieckiem w "homologowanym foteliku"), najeżdża z tyłu inne auto. Stojący samochód po uderzeniu wpada na skrzyżowanie. Rowerzysta i dziecko mają kaski. Nic to nie daje. Wynik testu jest jednoznaczny: taki wypadek kończy się śmiercią zarówno rowerzysty jak i dziecka w foteliku.
Założenie testu jest takie, że rowerzysta wjeżdża na przejście dla pieszych. PIMOT przyjął takie założenie jak rozumiem po to, by nieco usprawiedliwić manekina-kierowcę. W końcu to rowerzysta nie może przejeżdżać przez pasy. Niestety, gdyby rowerzysta znajdował się na przejeździe rowerowym, efekt byłby prawdopodobnie taki sam.
Czy rowerzysta uniknąłby śmiertelnych obrażeń, gdyby zsiadł z roweru i prowadził go po pasach? Być może. Ale idąc tym tropem zamiast wprowadzać utrudnienia dla rowerzystów i pieszych, to kierowcom samochodów należałoby nakazać zatrzymywanie przed każdym skrzyżowaniem, a potem przepychanie aut na drugą stronę. Przecież to oni dysponują śmiertelną bronią, przed którą nie ochronią ani kaski, ani homologowane foteliki, ani przeprowadzanie rowerów przez ulicę, ani edukacyjne programy dla rowerzystów.
Taki przepis pewnie jednak nie powstanie. Ponieważ na efekty programów edukacyjnych dla kierowców też przyjdzie nam poczekać (choćby dlatego, że najpierw trzeba by je masowo przygotować i wprowadzić), jedyne co nam pozostaje, to edukować ich swoją obecnością. Im nas, rowerzystów, więcej na mieście, tym jesteśmy bezpieczniejsi. Dajmy znak, że trzeba o nas pamiętać.
kom