Europa przejechana wzdłuż i wszerz. Dzika Afryka i pełne niespodzianek safari, Azja i jej egzotyczna kuchnia, pełna niewiadomych Australia z kangurami, z którymi nawet się zaprzyjaźniłam, pociągająca Ameryka Północna z piękną Kanadą. Naprawdę zostały mi tylko oba bieguny? No nie, jeszcze Ameryka Południowa, ale przecież w 2016 roku igrzyska w Rio de Janeiro, a tam to ja się wybieram po medal.
Powiecie, że jestem szczęściarą. Bo jestem, ale wszystko zaczęło się tak banalnie. Od przejażdżki po podmiejskich bezdrożach, od maratonu dla nastolatek w okolicznym lasku, od cholernie prestiżowego dla mnie wyścigu ze starszym bratem. Tak się zacięłam, że dojechaliśmy do pobliskiego klubu rowerowego. Miałam dziesięć lat, a śmigałam szybciej od niejednego chłopaka, który marzył o wielkiej karierze w Tour de France. Wpadłam w to, wsiąkłam, tak się zakochałam po raz pierwszy.
Z tej wdzięczności dla brata, który mnie w ten świat wprowadził, dziś to ja wyciągam Was na rower. Razem z Majką Włoszczowską, naszym trenerem Andrzejem Piątkiem, dziewczynami z CCC Polkowice i wszystkimi, którzy dwa kółka już pokochali. W kwietniu wszystkie drogi są nasze, w weekend 17-18, kiedy już przygotujemy Was do sezonu, porzucicie samochody, telewizory i inne pokusy, które prowadzą do bezczynności. Zaczniecie nowe, lepsze życie.
Brzmi jak tandetna reklama? No to Was zapytam: co robicie, kiedy coś Wam w życiu wychodzi? Euforia, piwo ze znajomymi, imprezka? Ja tam wsiadam na rower. I mknę przez dwie godziny nie wiadomo dokąd. Do wszystkiego nabieram dystansu, wrzucam na luz. A wiecie, po co sięgam, kiedy zaliczę totalną klęskę? Po najlepszy środek na depresję - po rower. Czuję się wtedy taka wolna. I znów - jak śpiewał Janerka - "jadę na rowerze, słuchaj, do byle gdzie"...