Głównym założeniem na weekend 29 - 31 maja było spędzić go rowerowo, zdrowo, aktywnie, w gronie najbliższych osób oraz w miejscu turystycznie nietuzinkowym. Co do składu osobowego nie było żadnych wątpliwości. Do samochodu Wyjechanych wskakuje moja narzeczona Monika, a w drugie auto pakują się nasi przyjaciele - Paulina i Łukasz. Jeśli chodzi o miejsce wyjazdu - wybór jednogłośnie pada na Kielce, a naszą wypadową bazą zostaje wybrany, usytuowany w centrum turystycznych atrakcji, trzygwiazdkowy hotel Aviator.
W piątek kończę pracę wcześniej, wyposażonym już w rowery i potrzebne rzeczy samochodem Wyjechanych podjeżdżam do centrum Warszawy po moją drugą połówkę i we dwoje ruszamy na południe.
fot. MBNasi przyjaciele wyjadą dwie godziny po nas. Po pokonaniu najtrudniejszego odcinka, czyli wyjazdu z Warszawy w godzinach szczytu, postanawiamy zatrzymać się w Tarczynie, w przydrożnej restauracji, znanej przez nas z dobrego jedzenia. Po napełnieniu brzuchów ruszamy w dalszą drogę. Ostrożnie przejeżdżamy przez Pamiątkę, miejscowość z idealną nazwą do ustawienia w niej dwóch "strzegących bezpieczeństwa" fotoradarów, i kierujemy się drogą ekspresową na Radom, a później już mniej ekspresową na Kielce. Do celu docieramy bezproblemowo
fot. MBi idealnie na kolację w restauracji hotelu Aviator, która słynie z pysznego jedzenia. Hotel ten został przez nas wybrany nieprzypadkowo - gdyż oprócz wspaniałej kuchni, oferuje także regeneracyjne zabiegi SPA, z których skwapliwie zamierzamy skorzystać.
Wielkie plany na sobotę
Przy kolacji, na którą dojeżdżają nasi przyjaciele, planujemy atrakcje na następny dzień. Wiemy na pewno, że będziemy chcieli zmierzyć się z Telegrafem - najwyższym wzniesieniem na terenie administracyjnym Kielc, będącym częścią Chęcińsko-Kieleckiego Parku Krajobrazowego - o przewyższeniu 90 metrów (408 m n.p.m.), sześciu trasach downhillowych (o wdzięcznych nazwach: A1, Gazociąg, Pucharówka, Erupcja, Eksplozja i Pasieka) oraz kilku dla zwykłych śmiertelników. Specjalnie na tę okazję obaj z Łukaszem wzięliśmy ze sobą bojowo wyglądające kaski enduro, które miały nam dać względne poczucie bezpieczeństwa. Nasze dziewczęta nie decydują się objeżdżać z nami Telegrafa, ale postanawiają kibicować nam u podnóża stoku. Kolejnym miejscem, które chcemy odwiedzić tego dnia jest Rezerwat Wietrznia z Centrum Geoedukacji - znajdujący się w bardzo bliskiej odległości od Telegrafa. Po rowerowych atrakcjach, z Łukaszem zamierzamy odwiedzić hotelową siłownię, a później zapisujemy się całą czwórką na indywidualne, regeneracyjne zabiegi SPA. Sobota w Kielcach zapowiada się niezwykle ciekawie.
We dwóch wstajemy wcześniej by dopieścić wszystkie cztery rowery. Inspekcja tylnej opony w rowerze Łukasza wypada dla niej niekorzystnie i pada decyzja aby zakupić nową - stara nie nadaje się już raczej do ekstremalnych zjazdów, a wiec do naszego planu dopisujemy jeszcze wizytę w sklepie rowerowym. Po krzepiącym i pysznym śniadaniu w formie szwedzkiego stołu ruszamy w drogę praktycznie na drugi koniec Kielc, po oponę. Te 10 km jazdy mija nam bardzo szybko.
fot. MBDocieramy na miejsce, kupujemy i szybko zmieniamy oponę wraz z dętką, a następnie ruszamy już prosto do Telegrafa, 20 minut i jesteśmy na miejscu. Dziewczyny udają się na z góry upatrzone pozycje, czyli hamaki, choć obiecują, że na pewno wjadą z nami na górę w celach krajoznawczych. My zaś przygotowujemy się do zabawy: obniżamy siodełka, redukujemy ciśnienie w oponach, odpalamy kamerki itd.
No to wio
Rowery zostają zawieszone na specjalnym haku, w który wyposażona jest prawie każda czteroosobowa kanapa wyciągu krzesełkowego, a my rozsiadamy się wygodnie. Wyciąg mozolnie wiezie nas wzdłuż 700 metrowego stoku narciarskiego.
fot. MBStajemy na szczycie górki - jest wysoko - to dobrze, ale i strasznie. Ostatnie regulacje, sprawdzenie działania kamerek i w drogę. Na pierwszy ogień idzie jedna z tras DH - chwilami jest bardzo stroma, najazdy, bandy, hopki, które na szczęście można omijać, czyli wszystko co kolarz zjazdowy potrzebuje do zabawy. Ja niestety nim nie jestem, obaj jesteśmy rowerzystami z płaskiego Mazowsza, więc czasem w trakcie jazdy zadajemy sobie pytanie - co my tu robimy? Oba hamulce wciśnięte prawie do oporu tak, żeby tylko nie zblokować kół, a rower nadal jedzie. Przerażające uczucie. Ścieżka skręca najpierw w prawo, potem w lewo, prowadzi usypanymi bandami. Chłopaki na DH śmigają po nich w pełnym pędzie, ja tylko delikatnie staram się na nie najeżdżać. Myślę tylko o tym żeby się nie przewrócić bo, oprócz kasku i rękawiczek, nie mam przecież żadnych ochraniaczy.
Wreszcie jestem na dole. Udało się. Łukasz stoi już tuż za mną - zatrzymał się z charakterystycznym chrobotem v-brake'ów. To co? Jeszcze raz? Jasne! Zjeżdżamy raz za razem zmieniając tylko trasy, a jest ich naprawdę sporo. W końcu wybieramy trasę, na której niedawno odbywały się zawody DH - Pucharówka. Zaczyna się praktycznie pionową ścianą! Ale cóż, trzeba zjechać każdą trasą. Jedziemy. Buty wpinane w pedały to nie jest dobre rozwiązanie, wielokrotnie muszę podpierać się nogą, żeby nie "wyglebić", a potem wpinanie próbując utrzymać się na trasie to ciężka sprawa. Przed wyjazdem tutaj mój twentyniner dostał delikatne geny roweru enduro, czyli szeroką, 760 mm kierownicę, krótki 50 mm mostek oraz amortyzator powietrzny - gdyby nie to, nie wiem jakbym sobie dawał radę. O dziwo Łukasz trzyma się za mną jadąc na 10 letnim góralu na 26 calowych kółkach i hamulcach typu v-brake. Jak on to robi? Nie wiem...
A potem spadł deszcz
Podczas kolejnego zjazdu łapie nas typowa górska, letnia burza. Szybkie oberwanie chmury, kilka grzmotów - 15 min i po wszystkim. Jednak już nic nie jest takie samo. Rozmokłe trasy DH w połączeniu z drącymi się w niebogłosy i odmawiającymi współpracy hamulcami roweru Łukasza stanowią dla nas przeszkodę trudną do pokonania. Przenosimy się zatem na turystyczne szlaki rowerowe Telegrafa, których jest kilka. My zjechaliśmy trzema, które przypominały miejscami koryto wyschniętego strumienia. I tutaj dopiero mogłem poczuć prędkość - ponad 40 km/h (według prędkości maksymalnej wyświetlanej przez licznik, w czasie z zjazdu nie było możliwości spoglądać na wyświetlane dane) po kamieniach i korzeniach - niezapomniana sprawa. Na tych właśnie bardziej "lightowych" trasach od lat rozgrywane są rowerowe "Amatorskie Mistrzostwa Polski Family Cup" - w których uczestniczą całe trzypokoleniowe rodziny. To pokazuje, że każdy miłośnik dwóch kółek znajdzie coś dla siebie na wzgórzu Telgrafa.
Tymczasem panie podczas kilku godzin relaksu korzystają ze słońca leżąc na hamakach,
fot. ŁBchowają się przed deszczem pod parasolami oraz zamawiają napoje niewyskokowe w karczmie usytuowanej tuż pod stokiem. Swoje groźby też spełniają - wjeżdżają na szczyt, po czym schodzą na piechotę pieszym szlakiem.
Miliony lat historii ziemi na uspokojenie
Przepełnieni emocjami wsiadamy na nasze rowery i jedziemy uspokoić się w otoczeniu przyrody nieożywionej Rezerwatu Wietrznia. Widok skamieniałych organizmów sprzed milionów lat, spokojny głos przewodnika opowiadającego o dziejach ziemi oraz o panujących niegdyś w rejonie Gór Świętokrzyskich tropikach, stanowią rozrywkę tak daleką od tego co zaoferował nam Telegraf, że aż nie realną.
fot. MBNowoczesne Centrum Edukacji położone tuż przy rezerwacie robi na nas bardzo dobre wrażenie. Multimedialne prezentacje, odtworzone ze szczegółami figurki dewońskich zwierząt - w tym kilkumetrowa ryba pancerna goniąca swoją ofiarę, czyli rekina!
fot. MB- to wszystko po prostu trzeba zobaczyć. Ja spełniam swoje marzenie o zobaczeniu tetrapoda - pierwszego zwierzęcia, które wyszło na ląd.
fot. MBWycieczka po muzeum kończy się wizytą w kapsule kina 5D, która zabiera nas w podróż do wnętrza ziemi.
fot. MBPo seansie wskakujemy na rowerki i jedziemy do hotelu, gdyż czas nas goni. Szybka siłownia w hotelowej sali fitness, następnie pyszny obiad i już jesteśmy gotowi na zabiegi spa. Spośród szerokiej oferty wybieramy z Łukaszem dwa 1,5 godzinne pakiety o prostej nazwie Męska Rzecz (pilling całego ciała, masaż masłem SHEA oraz masaż twarzy). Dziewczyny postanawiają pożegnać cellulit (pakiet Goodbye Cellulite oraz uzyskać Odrobinę Relaksu). Pani Anita i pani Marta robią na nas megadobre wrażenie i nie zawodzimy się na ich umiejętnościach.
fot. MBPo wszystkim, odmłodzeni i we wspaniałych humorach, udajemy się na nocny spacer po centrum Kielc.
Kolejny dzień zapowiada się równie ciekawie. We dwóch zaczynamy go wcześniej od dziewczyn lekkim śniadaniem, a następnie wizytą w hotelowej siłowni. Potem już całą czwórką jemy dla nas już drugie, a dla dziewczyn pierwsze śniadanie i jesteśmy gotowi do rowerowej wycieczki po Kielcach - w poszukiwaniu rezerwatu Kadzielnia i jej słynnej Skałki Geologów.
Po drodze trafiamy na Rynek, na którym odbywa się festyn z okazji Dnia Dziecka. Został na nim pobity rekord w liczbie osób, które zmieściły się do Fiata 126P. Do Malucha weszło aż 17 osób!
fot. MBCałe Kielce tego dnia przypominają jeden wielki jarmark. Cała masa ludzi chodzących wszędzie (niestety głównie po ddrach), różnego rodzaju atrakcje dla dzieci, wyścigi rowerowe dla najmłodszych - wszystko to skutecznie odciąga nas od naszego celu.
W końcu dojeżdżamy do Kadzielni. Pamiątkowe zdjęcia,
fot. MBlektura przewodnika, podziwianie tego fantastycznego wytworu geologicznego i możemy wracać okrężną drogą. A w hotelu czeka na nas Strefa Relaksu, czyli... dla naszej czwórki na wyłączność godzina w jacuzzi, dwóch rodzajach saun (fińska i IR), oraz dla odważnych balia z lodowatą wodą. Idealny relaks przed zbliżającą się chwilą odjazdu.
fot. ŁBWoda i kilkugodzinna wycieczka rowerowa wyciągnęły z nas tyle energii, że jesteśmy straszliwie głodni. Zamawiamy przepyszne zupy (zgodnie stwierdziliśmy, że nie jedliśmy w życiu lepszych - serio), drugie danie i deser. Kelner słysząc nasze zachwyty nad przepysznością jedzenia, przedstawił nam wyjątkowo zdolną i wyjątkowo młodą (21 lat) kucharkę, która gotowała dla nas te pyszności. Wioletta - jeszcze raz dziękujemy.
Nasz wSPA niały rowerowy weekend dobiegł końca o godzinie 21 w niedzielę (planowaliśmy wyjazd o 18, ale nikomu z nas nie chciało się wyjeżdżać).
fot. ŁBSpakowaliśmy rowery do naszych samochodów i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zobaczyliśmy tylko znikomą część tego, co oferuje województwo świętokrzyskie, co budzi w nas mieszane uczucia. Z jednej strony niedosyt, że widzieliśmy tak mało, z drugiej zaś ekscytację - na pewno tu jeszcze wrócimy, żeby zobaczyć i przeżyć więcej!