Bikejoring, czyli z psem na rower. Nowa moda?

Karolina Ciejka i Paweł Ludwikowski, wolontariusze opolskiego schroniska, nie mogą się obejść w życiu bez dwóch elementów: rowerów i psów.

Po letniej wyprawie rowerowej, podczas której odwiedzili trzy europejskie państwa, postanowili więc, że czas najwyższy, by uaktywnić opolan i stworzyć u nas sekcję bikejoringu, czyli jazdy na rowerze z psem.

Kredyt na rower

- Plany było ogromne. Mieliśmy jechać wielką paczką przez pół Europy. Tak się do tego zapaliłam, że nawet zaciągnęłam kredyt, by móc kupić jakiś lepszy rower, bo bałam się, że ten mój stary gdzieś mi się po drodze w Austrii rozsypie - opowiada Karolina. Ma 23 lata, studiuje filologię angielską, pracuje w kawiarni, by móc utrzymać się na studiach, no i spłacić rower.

W wolnych chwilach razem z partnerem podjeżdżają rowerami pod schronisko, wybierają co bardziej ruchliwe psiaki i jadą z nimi na spacer.

Paweł ma 26 lat, pracuje w sklepie sportowym, trenuje bieganie, latem jeździ na kolarzówce. Jest małomówny, mocno stąpa po ziemi. - Od początku nie miałem złudzeń, że pojedziemy tylko we dwójkę. No, ale co? Sprzęt już był, nadzieje na wyprawę też. Nie mogliśmy odpuścić.

Spakowali małą kuchenkę gazową, ryż, trochę chleba i puszek z koncentratem pomidorowym. Do tego śpiwory, namiot. Trochę ubrań. Same konkrety, żadnych fanaberii. Oprócz jednej: - Uparłam się, by zabrać ze sobą choć jedną w miarę wyjściową sukienkę, by potem dumnie przejechać w niej przez Wiedeń - mówi Karolina. Rowery z bagażami ważyły 40 kilogramów każdy.

Trasa Opole - Czechy - Wiedeń - Bratysława i powrót znów przez Czechy. W sumie 710 przejechanych kilometrów w ciągu ośmiu dni, czyli około 90 kilometrów dziennie. Ostatniego dnia, choć byli już wykończeni, przejechali najwięcej - 113 kilometrów z Ostrawy do Opola na jednym ciągu. Wstali wtedy o 5 rano, by już w okolicach godz. 13 być w Opolu.

- Trafiliśmy na najgorsze upały. Wstawaliśmy więc wcześnie rano i jechaliśmy tak długo, na ile pozwalało słońce. Potem szukaliśmy cienia na drzemkę, a po południu znów pedałowaliśmy aż do zmierzchu, gdy musieliśmy zacząć szukać noclegu.

Namiot rozbity w ogródku

Wyprawa z założenia była niskobudżetowa, więc opolanie przygotowali się na to, by prosić innych o nocleg. Szukali na obrzeżach miast, licząc na to, że tubylcy pozwolą się im rozbić w ich ogródkach. By łatwiej porozumieć się z Austriakami, przygotowali wcześniej informację po niemiecku. Na Słowacji i w Czechach uznali, że napisy po polsku wystarczą. - Czechom pokazywaliśmy kartki z napisem "szukam noclegu". Dziwnie reagowali. W końcu któryś się ulitował i wytłumaczył nam, że "szukać" to po czesku "uprawiać miłość", tyle że w mniej wyszukanej formie.

Noclegi zwykle znajdowali bez problemu, nawet mimo kłopotów z tłumaczeniem. Tylko raz, w okolicach Wiednia, nikt nie chciał im zaufać na tyle, by wpuścić ich na swoje podwórko. - Spaliśmy wtedy na wałach przeciwpowodziowych. Cały czas coś huczało, skrzypiało. Byłam przerażona, oka nie zmrużyłam. A Paweł spał w najlepsze - wspomina Karolina.

Poza tą jedną nocą pozostałe były udane. Opolanie byli hojnie goszczeni, zapraszano ich na kolacje czy śniadania, każdy chciał posłuchać o ich wyprawie. - Raz mogliśmy nawet skorzystać z łazienki i się wykąpać. Najczęściej jednak wpadałam w zachwyt na widok węża ogrodowego czy konewki, pod którą myłam głowę. Na takiej wyprawie człowiek odkrywa, jak niewiele przedmiotów jest mu potrzebnych do szczęścia - opowiada Karolina.

Dotarli też do gospodarstwa miłośników zwierząt. Były tam konie, psy, koty, jeże. - Całą noc coś nam tuptało i stukało pod namiotem, wszystkie zwierzaki chciały sprawdzić, kim jesteśmy - wspominają. - Za to rano wpadliśmy w lekką konsternację. Okazało się, że rozbiliśmy namiot tuż obok grobu... kota. Były krzyż i tabliczka z jego imieniem. Wzruszające, jak właściciele pożegnali swojego przyjaciela.

Psy górą

Po tej wyprawie myślą już o kolejnej. Marzy im się trasa przez Pragę do Paryża, bo podobno trasy rowerowe łączące te miasta są przepiękne. Najbliższa wprawa będzie jednak przejazdem wzdłuż i wszerz przez Holandię. Nie tylko po to, by poznać ten kraj, ale przede wszystkim po to, by odwiedzić opolskie psy adoptowane przez Holendrów za pośrednictwem fundacji Vagabonds Pets.

Pewnie najważniejszym dla nich spotkaniem będzie to z nowymi opiekunami Blindzi, gdyż słynna już w Opolu schroniskowa sunia przez kilka miesięcy mieszkała u Karoliny i Pawła w domu tymczasowym i razem z innymi psami była zabierana na rowerowe czy biegowe wyprawy.

Holenderska trasa to jednak ogromne wyzwanie. Potrzebne będą treningi, a Karolina i Paweł mają pracę, uczelnię, no i dwa psy, adoptowane ze schroniska, w którym oboje udzielają się jako wolontariusze. - Pamiętam, gdy pierwszy raz razem z Pawłem zabraliśmy psa ze schroniska na spacer. To był Mikuś, schroniskowy wyjadacz. Od razu się zorientował, że jesteśmy zieloni, i siup, wysunął się z obroży, a potem w długą. Paweł trenuje bieganie, więc od razu zaczął go gonić. Ja za to zaczęłam zatrzymywać ludzi jadących na rowerach i prosić ich o pomoc, bo wiadomo, oni szybciej by dogonili psa, ale tylko jedna osoba się zgodziła pomóc. Mimo to psa nie udało się złapać - wspominają.

Gdy wracali, obawiali się reakcji pracowników schroniska. - Jeszcze się furtka za nami nie zamknęła, a ktoś już do nas krzyczy: "O, co tak długo was nie było? Bo Mikuś wrócił już pół godziny temu".

Razem lepiej

Po tamtym zdarzeniu wolontariusze przesiedli się na rowery i zaczęli zabierać schroniskowe psy na takie właśnie rowerowe przejażdżki. Karolina: - Jestem za wychowaniem psa poprzez zmęczenie. Dlatego zwykle zabieramy schroniskowych pensjonariuszy na spacery rowerowe, bo 15 minut biegu przy rowerze zmęczy psa znacznie bardziej niż półgodzinny spacer - przekonuje.

Kochając i psy, i rowery, oboje byli więc skazani na spotkanie z bikejoringiem. - Brzmi dziwnie, ale to nic innego jak jazda na rowerze w towarzystwie psa. Tyle że to bezpieczniejsza forma, bo pies za pomocą amortyzowanej liny ciągnie mnie i mój rower. Zwierzak może się więc zmęczyć, ja mogę dłużej jechać, bo część pracy spada na psa - opowiada Paweł.

Z kolei canicross, cięższa wersja dogtrekkingu, to bieganie z psami. Pies w szelkach przypięty jest do opiekuna za pomocą elastycznej smyczy, którą z kolei opiekun ma przypiętą do specjalnego szerokiego pasa. Dzięki temu pies może niejako ciągnąć opiekuna, przy czym kręgosłupy człowieka i psa są chronione.

Opolanie chcieliby, by w Opolu powstała sekcja psiarzy uwielbiających aktywność. - My już teraz biegamy i "rowerujemy" z psami, na czym wszyscy korzystamy, ale wiadomo, że w grupie byłoby raźniej.

Wszyscy, którzy chcieliby się przyłączyć do uprawiania psich sportów w Opolu, proszeni są o kontakt z Karoliną pod numerem telefonu 608 343 632 lub przez stronę poświęconą treningom z psem obiland.blog.pl .

Artykuł pochodzi z opolskiego wydania lokalnego Gazety.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.