Posiedzenie miejskiej komisji ekologii i ochrony środowiska. W magistracie spotykają się trzy strony - radni, urzędnicy Zarządu Infrastruktury Komunalnej i Transportu oraz ludzie ze Stowarzyszenia Kraków Miastem Rowerów. Strony siadają do stołu, by porozmawiać o planach rowerowych miasta na przyszły rok. Dyrektor ZIKiT gładko przedstawia owe plany - to zbudujemy, tu dokończymy, to planujemy. Dodaje też, że w 2014 roku miasto chce wydać na infrastrukturę rowerową 2 mln zł.
Nie, nie ma żadnego świętego oburzenia ze strony cyklistów. Nikt planów dyrektora nie obśmiewa, nikt nie wybrzydza. Rowerzyści wyciągają za to dokument, w którym przypominają urzędnikom, że radni zdecydowali (uchwałą sprzed kilku miesięcy) o corocznym przeznaczaniu 0,3 proc. budżetu miasta na infrastrukturę rowerową, czyli ok. 10 mln zł! I dalej: cykliści nie tylko przypominają urzędnikom o zobowiązaniach, bo takie przypominanie z reguły nie ma siły rażenia; oni przedstawiają listę zadań, które za te 10 mln zł można zrealizować. Dokument ma 12 stron. Nie ma w nim emocji, roszczeniowości, za to dużo konkretów.
Radni z komisji ekologii i ochrony środowiska stają po stronie cyklistów. Zaraz po tym, jak stowarzyszenie Kraków Miastem Rowerów przedstawiło swój dokument, przewodniczący komisji, Paweł Ścigalski, odczytuje wniosek: radni zwracają się do prezydenta o przeznaczenie 0,3 proc. budżetu na rowery. Czyli: o respektowanie uchwały. Co więcej, radni w czasie krótkiej dyskusji od razu przewidują, jaka może być odpowiedź prezydenta: wszystkie inwestycje rowerowe w mieście przekroczą w przyszłym roku 10 mln zł. Bo mogą przekroczyć, jeżeli zsumuje się koszt budowy dróg dla rowerów, które powstaną przy okazji inwestycji drogowych w mieście, lub modernizacji ciągów komunikacyjnych (to nie dobra wola, ale obowiązek i zwyczajnie - standard). Wniosek odczytany przez Ścigalskiego od razu jest więc modyfikowany: 10 mln zł na ścieżki samodzielne. Wszystko trwa zaledwie kwadrans.
Wnioski z wczoraj? Rowerzyści ewoluowali, to chyba zasługa urzędników. Bo jeżeli przez wiele lat słyszeli, że nie da się, że za drogo, że przetargi i procedury, to w końcu stworzyli własny think-tank. I proszę: wiedzą, ile kosztuje metr nowej drogi dla rowerów; posprawdzali, co jest realne, a co nie; potrafią też powiedzieć, ile trzeba zapłacić za opracowania koncepcji i projektów. Nie da się ich traktować jak niegroźnych fanatyków, to już partnerzy w rozmowach, w projektach. Po prostu Obywatele-rowerzyści.
Nie wierzę w to, że prezydent Krakowa przejmie się wnioskiem i da 10 mln zł. Jacek Majchrowski nie jest rowerowym prezydentem, żadne to odkrycie. Problem jednak w tym, że rządzi bardzo rowerowym miastem. Ciekawe, czy o tym wie?
Artykuł pochodzi z krakowskiego wydania lokalnego Gazety.