Zielonogórscy rowerzyści idą do prokuratora: groźna ta ścieżka!

Zielonogórscy rowerzyści złożyli doniesienie do prokuratury. Twierdzą, że ścieżka rowerowa przy ul. Botanicznej, na której we wrześniu zderzyło się dwóch cyklistów, zagraża bezpieczeństwu. - Gdyby krzewy były regularnie przycinane, a ścieżka wykonana zgodnie z prawem, do wypadku by nie doszło - mówią.

Sobota wieczór, 15 września, ścieżka rowerowa przy ul. Botanicznej, zakręt nieopodal wejścia do budynku bursy. W kierunku ul. Jaskółczej jedzie rowerem 52-letnia kobieta. Jeszcze nie wie, że za chwilę wyłoni się przed nią pędzący cyklista. Oboje nie mają szansy się zauważyć: wysokie krzewy zasłaniają widoczność. Kiedy cykliści już się dostrzegają i łapią wzrokowy kontakt, już wiedzą, że za kilka sekund się zderzą. Na gwałtowne hamowanie jest już za późno. Finał jest dramatyczny: rowerzystka łamie kręgosłup, rowerzysta doznaje poważnego urazu żuchwy.

Robert Górski, prezes zielonogórskiego Stowarzyszenia Rowerem do Przodu przyznaje: tego typu wypadki zdarzają się co najmniej tak rzadko, jak zderzenia samolotów. Nie ma wątpliwości, że wina leży po stronie przekraczającego prędkość mężczyzny.

- Jechał zdecydowanie za szybko - komentuje.

Nie tylko rowerzysta zawinił

Ale, jego zdaniem, nie tylko pędzący rowerzysta przyczynił się do wypadku. Odpowiedzialni za zdarzenie mogą być też urzędnicy.

Górski sprawdził: ścieżka jest wykonana niezgodnie z przepisami. Jest przekonany, że gdyby była wykonana prawidłowo, a krzewy regularnie przycinane, do zdarzenia by nie doszło.

W imieniu rowerowego stowarzyszenia złożył właśnie zawiadomienie do prokuratury, w którym sugeruje, że przestępstwo mogli popełnić: projektant ścieżki (firma Profil BIS), urzędnicy, którzy wydali na nią zgodę i podpisali się pod jej odbiorem, a także ZGKiM, który nie przycina należycie zieleni.

- Podkreślam, nie jest to zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, tylko o możliwości jego popełnienia - zaznacza.

Za dużo wpadek

I punktuje. Po pierwsze: zgodnie z rozporządzeniem ministra transportu, zieleń nie powinna zagrażać bezpieczeństwu ruchu i przesłaniać widoczności użytkownikom ruchu. - Tymczasem w dniu, kiedy doszło do wypadku, krzaki były wysokie na 1,5 m i wrastały 50 cm w głąb ścieżki. Czyli ograniczały widoczność, szczególnie na zakrętach. Dopiero następnego dnia ZGKiM przyciął zieleń - opowiada Górski.

Po drugie: łuk jest źle wyprofilowany. - Wiadomo, że z górki rowerzysta jedzie szybciej. Siła odśrodkowa automatycznie znosi go na tor jazdy drugiego rowerzysty. Łuki trzeba profilować łagodniej, poszerzać je - sugeruje.

Po trzecie: po obu stronach ścieżki powinna znajdować się tzw. skrajnia.

- Czyli przestrzeń o szerokości 20 cm. Bo szerokość rowerzysty to nie tylko jego jednoślad, ale też on sam, barki - mówi.

Po czwarte: na ścieżce tkwią słupy, zasłaniają ją przechylone drzewa. - Łatwo o zahaczenie barkiem - punktuje prezes Rowerem do Przodu.

Uznał, że to wystarczy, by złożyć doniesienie do prokuratury. - Ktoś się pod tym podpisał i powinien za to odpowiedzieć - zaznacza Robert Górski.

Kto zawinił?

A winnych może być kilku. Projekt ścieżki zatwierdził ówczesny zastępcy naczelnika wydziału inwestycji miejskich i zarządzania drogami, poparł go inspektor nadzoru budowlanego wydziału. A odbiór ścieżki potwierdziło jeszcze dwóch niezależnych inspektorów. A że ścieżka powstała w 2007 r., wielu urzędników już nie pracuje w urzędzie.

- Trudno jednak dziś mówić, czy to te osoby powinny odpowiedzieć. Sprawę powinna zbadać i ocenić prokuratura. Czekamy na odpowiedź - tłumaczy Robert Górski i podkreśla, że swoich zarzutów nie kieruje pod adresem obecnego dyrektora wydziału inwestycji i zarządzania drogami.

Paweł Urbański, obecny dyrektor wydziału nie chce komentować sprawy. Nie dostał kopii doniesienia. - Zabiorę głos, gdy szczegółowo poznam okoliczności zdarzenia - mówi.

Wojciech Janka, dyrektor ZGKiM, miejskiej spółki odpowiedzialnej za zieleń w mieście, nie ma sobie zbyt wiele do zarzucenia. Żywopłot ucina dwa razy w roku.

- Ostatnie cięcie zleciliśmy tydzień przed wypadkiem. Niestety, pracownicy zewnętrznej firmy zrobili to dopiero w dzień po zdarzeniu - mówi. Dlaczego dyrektor ZGKiM nie dopilnował firmy? Na to pytanie Janka nie potrafi odpowiedzieć. Ucina jedynie: - To nie działa z dnia na dzień.

Artykuł pochodzi z zielonogórskiego wydania lokalnego Gazety.

Więcej o:
Copyright © Agora SA