Opole na trasie jego przejazdu znalazło się z powodu dosyć prozaicznego - to właśnie tutaj znalazł nocleg za pośrednictwem portalu couchsurfingowego. - O moim przyjeździe zdecydował przypadek, ale to nie znaczy, że czuję się tym miejscem zawiedziony. Wprost przeciwnie, Opole prezentuje się całkiem atrakcyjnie - komplementuje Kim. Wszystko o swojej podróży ma zapisane na kartkach. - Przygotowałem je, gdy wjeżdżałem do Indii, bo tamtejszej służbie granicznej nie wystarczyła słowna deklaracja, że jestem turystą, który chce podziwiać piękno ich kraju. Musieli mieć to na piśmie - mówi.
Wyprawę rozpoczął dwa lata temu. Przygotowania do niej trwały jednak o wiele dłużej. - I nie chodzi tu o przygotowanie sprzętu. Owszem, ten też jest ważny, bo na słabym rowerze daleko nie zajedziemy. Aby jednak ten sprzęt kupić i mieć za co żyć będąc w drodze, trzeba mieć pieniądze - mówi Kim.
Pieniądze na wyprawę odkładał przez trzy lata, pracując w jednym z południowokoreańskich parków narodowych. - Wtedy też połknąłem bakcyla ochrony przyrody. Miałem okazję obserwować zwierzęta zagrożone wyginięciem, a ich los wydał mi się strasznie smutny. Ich przestrzeń życiowa jest ograniczona, a to wszystko nasza wina - podkreśla Kim.
Ponieważ przejazd przez Koreę Północną był niemożliwy, Kim wsiadł na statek i popłynął do Chin. Stamtąd udał się na południe, przez Wietnam, Laos, Kambodżę, Tajlandię, Malezję i Singapur. Stamtąd udał się do Indii i Nepalu. Do Europy wjechał przez Turcję. Przejechał przez Bałkany do Włoch, a stamtąd pojechał na północ, przez Austrię i Czechy do Polski.
- Nie korzystam z głównych dróg. Prawdziwe oblicze kraju można poznać zjeżdżając z trasy używanej przez większość ludzi. Dlatego jeżdżę bocznymi drogami. Tak jest spokojniej i, co tu dużo mówić, bezpieczniej. Co prawda stan bocznych dróg pozostawia tu wiele do życzenia, ale z tego, co zaobserwowałem, na głównych potrafi być nie lepiej - śmieje się Kim.
Koreańczyk przyznaje, że jego podróż nie ma jakiegoś szczególnego celu. Nie zależy mu na wpisie do żadnej księgi ani na sławie.
- Po prostu chcę poznać planetę, na której przyszło mi żyć. Najlepiej robić to na rowerze, bo w ten sposób można się poruszać relatywnie szybko, a jednocześnie słyszeć śpiew ptaków, czuć wiatr na twarzy, napawać się zapachem sosnowego lasu. W samochodzie, pociągu czy samolocie tego nie doświadczysz - przekonuje.
- Co jednak nie znaczy, że czasami nie mam dość. Jazda na rowerze jest wyczerpująca, szczególnie, gdy żar leje się z nieba, a ja muszę podjechać pod strome wzniesienie. Albo gdy pada deszcz i wieje przeszywający wiatr. Wtedy marzę o domu i ciepłym łóżku. Ale szybko mi to przechodzi. Bo chęć, by zobaczyć coś nowego, pcha mnie do przodu - przyznaje Kim.
Podróżnik przyznaje, że oprócz domu tęskni też za jedzeniem. - Tutaj nie jest jeszcze tak źle, bo Polacy to mięsożercy. A ja potrzebuję sporo energii, by jechać przed siebie. Gorzej było w Indiach. Tam są prawie sami wegetarianie, więc trudno o wysokoenergetyczny posiłek - śmieje się.
Z Opola wyrusza na wschód. Zamierza przejechać przez południową Polskę, a potem pojechać na Słowację, Węgry, Rumunię i Ukrainę. W planie podróży jest jeszcze Afryka Północna, a potem powrót do ojczyzny przez kraje Azji Centralnej.
- Chętnie wybrałbym się jeszcze do obu Ameryk, ale na to nie mam już pieniędzy - wzdycha.
Za ile planuje być w domu?
- Może za rok? - mówi. - Choć może być później. Nigdy nie można wykluczyć, że zabawię gdzieś dłużej - dodaje.
Dokumentując swoją wyprawę, Kim wykonał ponad 50 tysięcy zdjęć. W podróży jest od 645 dni. W tym czasie na rowerze przejechał 20 182 kilometry. Przy czym jest to stan z dnia 1 czerwca. Wtedy dokonał ostatniej aktualizacji tych danych na swoim blogu.
Artykuł pochodzi z opolskiego wydania lokalnego Gazety.