Popsute Veturilo. Jak zniechęciłem się do rowerów [LIST]

Zastanawiam się, kto i dlaczego próbuje zniechęcić nas do korzystania z rowerów Veturilo. Ten ktoś na pewno nigdy nie korzystał z wypożyczalni. Sukces, jaki rok temu odniosło Veturilo, wynikał, moim zdaniem, z prostoty systemu - pisze nasz czytelnik. Popsute Veturilo. Jak zniechęciłem się do rowerów [LIST]

Kto nie chciał tracić czasu przy terminalu, mógł skorzystać ze swojego telefonu, wpisując numer roweru albo skanując jego kod. Równie proste było potwierdzenie zwrotu roweru - wpisanie numeru roweru w aplikacji w telefonie kończyło zabawę. Kilkadziesiąt razy korzystałem z systemu i nie miałem problemu. Wszystkim mówiłem, jaka to radość. Dziś już bym tego nie zrobił.

Pomyślałem, że jeśli za każdym razem mam wpisywać numery telefonu i PIN (za każdym razem musiałbym przecież wyciągać telefon, wyszukać ten nieszczęsny sześciocyfrowy PIN, wstukać), to może zarejestruję w systemie kartę miejską? Pomysł był dobry, dopóki nie zechciałem go wcielić w życie. Wszyscy rzecznicy ZTM, Veturilo i pełnomocnik rowerowy odsyłają do terminalu, w którym wszystko ma być jasno wyłożone.

Panie i Panowie, prima aprilis już był. Nigdzie na budce nie znajdziecie ani słowa o tym, jak dodać kartę miejską do zarejestrowanego konta. Metodą prób i błędów zainicjowałam ten proces, ale nie jestem pewien, czy to była właściwa droga, bo przy pytaniu o numer karty kredytowej zrezygnowałem. Jeśli przy rejestracji w zeszłym roku skorzystałem z przelewu właśnie po to, żeby nie podawać numeru karty, to dlaczego miałbym robić to teraz? Miłym zakończeniem udanej jednak próby wypożyczenia (wpisanie numeru telefonu, wyciąganie telefonu, znalezienie numeru PIN, wpisanie numeru PIN, zapamiętanie numeru roweru, wpisanie numeru roweru, zapisanie numeru do kłódki) było spędzenie 10 minut na próbach dodzwonienia się do infolinii.

W stacji docelowej wszystkie stojaki były zajęte i chciałem skorzystać z kłódki. O naiwności, kłódka się nie odpinała. Numer poprawny, potwierdziła to pani w infolinii (kiedy wreszcie przebrnąłem przez wszystkie automatyczne "jeżeli coś, to przyciśnij 1, jeżeli inaczej, to przyciśnij 2, a jeśli..."). A kłódka ani drgnie. Telefon przy uchu, pani podaje numer kłódki innego roweru, do którego mam przypiąć swój, jedną ręką odpinam kolejną kłódkę, wreszcie sukces. Dwa razy dłużej przypinałem rower, niż nim jechałem.

Kilka dni później próbuję wypożyczyć trzy rowery. Znów: wpisanie numeru telefonu, wyciąganie telefonu, znalezienie numeru PIN, wpisanie numeru PIN, zapamiętanie numeru roweru, wpisanie numeru roweru, zapisanie numeru do kłódki... Jeden rower udało się wypiąć, licznik zaczyna bić. Zaczyna się pospieszna walka z czasem: wpisanie numeru telefonu, telefon już wyciągnięty, więc tylko sprawdzenie sześciocyfrowego numeru PIN, wpisanie numeru PIN, zapamiętanie numeru roweru, wpisanie numeru roweru, zapisanie numeru do kłódki... I kicha, z drugiej strony, niewidocznej spod terminalu, rower nie ma pedału. A licznik bije. Teraz muszę zwrócić rower numer 2, wypożyczyć jego dublera (wpisanie numeru telefonu, sprawdzenie numeru PIN), potem wypożyczyć rower numer 3 (wpisanie numeru telefonu ). A kolejka rośnie.

Decyzja o zmianie sposobu wypożyczania rowerów była głupia. Wprowadzenie elektrozamków, możliwość wzięcia do czterech rowerów, nowe stacje w całej Warszawie - to świetne posunięcia. Ale rezygnacja z aplikacji na telefon i zmuszanie ludzi do wystawania w kolejkach do terminalu to katastrofa.

Michał Sokolnicki

Artykuł pochodzi z warszawskiego wydania lokalnego Gazety.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.