Krakowskie rowerzystki: Rower daje wolność i niezależność

Ania oprowadza po Krakowie, Helena śpiewa w chórze, Marta pisze doktorat, Justyna opowiada o kulturze, Marta reprezentuje gminę w sądzie, a Paulina się wspina. I wszystkie jeżdżą na rowerach.

Rano Marta swoje pierwsze kroki kieruje w stronę okna. Patrzy, ile stopni wskazuje termometr. Jeśli więcej niż minus pięć, wsiada na seledynową damkę. W tym czasie po drugiej stronie Krakowa Paulina pakuje Hanię i Jędrusia do przyczepki i wiezie do przedszkola. Potem pedałuje na uczelnię - 11 kilometrów w jedną stronę. Przez cały rok.

Utylitarna przyjemność

- Ludzie pytają, czemu jeżdżę na rowerze. Nie ma się nad czym zastanawiać, to środek transportu jak każdy inny - mówi Helena, absolwentka rosjoznawstwa, stażystka w podgórskim domu kultury. Śpiewa w chórze, dziennie wypala paczkę papierosów. Od dwóch lat jeździ wszędzie na rowerze, od roku udziela się w stowarzyszeniu Kraków Miastem Rowerów (KMR) i współorganizuje Święto Cykliczne. Na Podgórze dojeżdża z Salwatora.

W tym roku Helena po raz pierwszy przejeździła całą zimę na swojej zielonej damce z koszykiem oplecionym włóczką. - Rowerem jest taniej i szybciej. Poza tym to o wiele przyjemniejsze niż jazda tramwajem - tłumaczy.

Podobnego zdania jest Monika. "Pani mecenas znowu na rowerze?" - zagadują portierzy, gdy zapina trekkingową damkę przed krakowskim magistratem. Jest radcą prawnym, reprezentuje miasto w sądach. - Nie lubię jeździć samochodem. Po centrum łatwiej poruszać się rowerem. Kiedy wracam do domu, pedałując, nie myślę, czy powinnam była zgłosić taki czy inny wniosek dowodowy. W korku się denerwuję, a rower pozwala mi się zresetować.

- Kupiłam rower, żeby móc w weekend dojechać gdzieś na spacer - wspomina Ania, absolwentka filozofii, licencjonowany przewodnik po Krakowie. - Doznałam wtedy szoku endorfinowego i zaczęłam jeździć wszędzie. Na początku słuchałam muzyki lub kursu hiszpańskiego. Teraz jadę w ciszy, myślę o wszystkim i o niczym.

Z twarzą w gnojówce

Monika nauczyła się jeździć w siódmej klasie podstawówki. Ćwiczyła na wyboistych drogach wokół budującego się osiedla domków jednorodzinnych w Tarnowie. Tego dnia miała ma sobie niebieską sukienkę na ramiączkach w kwiatki. Świeciło słońce. Chwila nieuwagi i Monika wylądowała w rowie wypełnionym gnojówką i pokrzywami. Wygramoliła się z gnojówki oblepiona i pokłuta. Nie zraziła się. Podobnie jak kilka lat później, kiedy lekarz zabronił jej wyjść ze szpitala dwa dni po porodzie. Miała egzamin radcowski. Wymknęła się za cichym przyzwoleniem pielęgniarek, zdała egzamin i wróciła karmić nowo narodzonego synka.

Kiedy Paulina - nauczyciel akademicki, mama trójki dzieci - skręcała w lewo, uderzył w nią samochód. To było w trzeciej klasie liceum. Rower poszedł do kasacji, Paulina na całe szczęście nie. Pierwsze, co zrobiła, to wsiadła na rower kolegi i pojechała do budki telefonicznej, by zawiadomić rodziców.

Na studiach jeździła z chłopakiem - Marcinem - na rowerowe wakacje. Potem wyjechali na stypendium naukowe do Amsterdamu i rower stał się nieodłączną częścią ich codzienności. Marcin, członek stowarzyszenia KMR, założył spółdzielnię rowerową, która niebawem sprowadzi do Krakowa pierwszy rower cargo. Sześć miesięcy temu pozbyli się nowej hondy civic, którą kupili z okazji narodzin drugiego dziecka. - Miesiącami stała pod blokiem, nikt nie miał do niej serca. Uznaliśmy, że nie ma sensu płacić za jej utrzymanie - mówi Paulina.

Do rodziny do Rzeszowa i tak jeździli pociągiem. Także na zakupy chodzi albo jeździ na rowerze. - Zakupy samochodem to problem - uważa Paulina. - Trzeba znaleźć miejsce parkingowe, a potem przemierzyć centrum handlowe. To zajmuje masę czasu. Rower zapinam, gdzie chcę, i idę na zakupy. Z powodzeniem mieszczą się na nim dwie duże siaty. A nawet dwie paczki pieluch - śmieje się.

Rower lepszy niż autobus

- Mieszkam w Krakowie od dziecka, ale jeszcze nigdy nie miałam do centrum tak blisko. Kraków się skurczył. Z Nowej Huty na Ruczaj szybciej dojadę rowerem niż autobusem 178 - mówi Ania. Przez kilka lat pracowała w bibliotekach. Na początku ubolewała, że na rowerze nie może czytać książek. Zmieniła jednak zdanie: - W tramwaju też nie zawsze możesz czytać. Ktoś rozmawia, odpytuje znajomego przez telefon, słucha głośnej muzyki. Na rowerze nikt ci nie przeszkadza. I nikt nie śmierdzi.

W spódnicy w taką zimę?

Ze wspomnień Magdaleny Samozwaniec: "Panny na rowerach to był jednak w Krakowie evenement i shocking. U wylotu Błoń, koło ohydnej żelaznej bramy, która tam wówczas stała pod torem kolejowym, dziewczynki, jadąc na rowerach, spotykały zazwyczaj starszego chudego mężczyznę, który zabiegał im drogę i wygrażał laską. Bezwstydnice" - darł się - ja wam dam".

Marta zsiada z roweru w brązowej spódnicy i żółtych butach na obcasie. Właśnie idzie na rozmowę z prorektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pisze doktorat o zarządzaniu uczelnią w warunkach rynkowych, który ma zreformować polskie szkolnictwo wyższe. Wspomina, jak na studiach znajomi pytali ją, gdy podjeżdżała pod Collegium Paderevianum na zielonej Ukrainie po babci. "W spódnicy w taką zimę? Nie zachorujesz?" - pytają znajomi. Ale Marta chorowała mniej niż inni, a energii miała więcej. - Jadąc z domu do pracy, dotleniasz mózg, budzisz się. Po powrocie, kiedy mózg jest zmęczony, znowu dostaje zastrzyk tlenu i może dalej pracować - tłumaczy.

Dla Justyny, która w Radiu Kraków prowadzi audycje kulturalne, ważny jest styl. Co rano wkłada na nogi buty na obcasie i robi staranny makijaż. - Nie dostosowuję ubrań do roweru, jeżdżę w tym, w czym chodzę - mówi. Nie lubi rowerowej cepelii i kocha jeździć na obcasach. Dobrze się komponują z jej holenderską granatową damką.

Od kiedy Ania jeździ na rowerze, ubiera się bardziej kobieco. Kiedyś nosiła spodnie i bluzki, dziś chodzi w legginsach i tunikach, często zakłada spódnice. - To cudowne uczucie, kiedy jedziesz w falującej na wietrze sukience - mówi z uśmiechem.

Monika jeździ w spódnicach ołówkowych i butach na obcasie. Odpuszcza tylko szpilki. W sądzie obowiązuje dress code. W sezonie na wszelki wypadek trzyma w urzędzie klasyczne buty. - Problem stanowią akta. Gniotą się, gdy przypinam je do bagażnika, muszę sobie kupić koszyk.

Mąż Marty, William, nalega, by kupiła sobie kask. - Ale jak tu z kaskiem do obcasów? - pyta z uśmiechem.

A zimą? Helena zakłada na dżinsy lub rajstopy spodnie z dresu. Jest w nich cieplej i mogą się pobrudzić. Ubiera się lżej, niż kiedy chodziła na piechotę. Paulina w zimie wdziewa spodnie z gore-texu, w pracy czasami przebiera się w spódnicę.

Za dwa tygodnie poród

Jędrek i Hania wyjadają piankę z kawy. - Zostawcie mi trochę, ja też lubię - mówi mama Paulina. Przy piersi jedenastomiesięczna Magdułka. Wszyscy siedzą na dworze, mimo że wokół ani śladu wiosny. - Gdy byłam w ciąży z Hanią, bałam się jeździć na rowerze. Z Jędrkiem jeździłam do połowy ciąży, a z Magdą już wiedziałam, że się da. Obiecałam sobie, że będę jeździć, dopóki nie spadnie śnieg. A że zimy właściwie nie było, to ostatni raz pojechałam na uczelnię dwa tygodnie przed porodem - wspomina. Paulina skończyła medycynę i wykłada analitykę medyczną na Uniwersytecie Jagiellońskim. Po Krakowie jeździ od dziesięciu lat, ostatnio ponad 20 kilometrów dziennie. - Niemieckie podręczniki nawet zalecają jeżdżenie na rowerze w ciąży. Trzeba po prostu bardziej uważać - mówi.

Helena: - Gdy będę mieć dzieci, to kupię cargo i będę je wozić do przedszkola. Nie widzę innej opcji.

Dwa rowery, dwoje dzieci

Paulina z dziećmi jeździ też na rowerowe wakacje. - Gdy jedziesz rowerem, okazuje się, że wcale nie potrzebujesz aż tylu rzeczy. Udowodniliśmy sobie, że da się spakować na dwa rowery z namiotem, śpiworami i dwójką dzieci. Z trójką też się uda. W tym roku planujemy wyjazd w Pieniny.

Z kolei Justyna nienawidzi turystyki rowerowej. - Piknik nad Wisłą czy zakupy na Hali Targowej? Nie ma mowy - wzrusza ramionami. Ale rower jest dla niej niezbędnym elementem miejskiego życia i nie wyobraża sobie poruszania się po mieście bez niego.

Rodzice siedmioletniej Moniki jadą na budowę. Na jednym rowerze. Mama jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Na budowie zeskakuje z drabiny, zaczyna się akcja porodowa. Tato wsadza ją na składak Wigry i gna do domu po samochód.

Mama Heleny nie nauczyła się jeździć na rowerze. Justyna też nigdy nie widziała swojej mamy na dwóch kółkach. Marta swoją widziała tylko dwa razy w życiu, z czego raz, gdy odwiedziła ją w rowerowym Minneapolis. Tylko Paulinę nauczyła jeździć mama. - To ona była w domu od uczenia wszystkiego. Uczenie przez tatę kończyło się jego złością, a moim płaczem. Jak przy równaniach kwadratowych w podstawówce - wspomina Paulina. Tato przyjeżdżał po nią na rowerze do szkoły, dopóki nie dorobili się malucha.

(Nie)bezpieczny Kraków

- Kraków jest tak duży, że jeżdżenie po nim bywa koniecznością. Zarazem jest wystarczająco mały, żeby dystanse były do pokonania na rowerze - uważa Paulina. Żałuje zarazem, że brakuje przyjaznych dla rowerzystów połączeń między odległymi dzielnicami a centrum. Na przykład od lat nie może powstać ścieżka rowerowa na Wielickiej.

- Gdybym miała dojeżdżać na Podgórze z Nowej Huty, dałabym sobie spokój - potwierdza Helena. Zniechęciłby ją dystans i kiepskie połączenia (na Mogilskiej nie ma ścieżki). Kiedy osiem lat temu przyjechała z Warszawy, bała się tu jeździć. - Na Mogilską nie wybrałabym się w ciąży czy z dzieckiem - deklaruje Ania. Marta do tej pory nie zapuszcza się na Królewską, Justyna boi się jeździć po Alejach. Uważa, że rowerzyści są fatalnie traktowani przez kierowców. Kiedy jeździ, często klnie pod nosem. Bo rowerzysta nigdzie nie jest u siebie, ani na chodniku, ani na drodze.

Justyna: - Na jezdni czuję się słabsza w stosunku do innych użytkowników i oczekuję priorytetowego traktowania jednośladów.

Ania nauczyła się przepisów drogowych, żeby jeździć na rowerze po ulicy. Nie ma prawa jazdy. - Jak mam wątpliwości, pytam innych - mówi.

Rowerzystki nie są bezkrytyczne wobec swoich. Helena: - Denerwują mnie studentki z rozwianym włosem, które nie mają pojęcia o ruchu drogowym...

Rowerowy wróg publiczny

Marta, absolwentka filologii angielskiej, wyjechała do USA pięć lat temu, by być bliżej Williama, którego poznała na wolontariacie na Ukrainie. Studiowała teologię, myślała, że może zostanie pastorem. Zamiast tego rozpoczęła doktorat. Do Polski przyjechała dzięki grantowi stanowemu.

Kiedy w styczniu wylądowała w Krakowie, zdziwiła ją niechęć, z jaką traktuje się tu rowerzystów. - Mieszkaliśmy z mężem w Minneapolis, to najbardziej przyjazne rowerzystom miasto w całych Stanach. Na uniwersytet jeździłam na kolarzówce rowerową trasą szybkiego ruchu, która powstała w miejscu starych torów kolejowych - wspomina. Według najnowszego rankingu "Forbesa" Minneapolis to też najzdrowsze miasto w USA. Działają tam trzy stowarzyszenia rowerowe. - Środowisko rowerowe jest tam bardzo sprofesjonalizowane. W Krakowie możesz stać się aktywistą z dnia na dzień, tak jak ja - śmieje się. Marta na początku kwietnia została rzecznikiem prasowym stowarzyszenia KMR, w którego działalność zaangażowała się trzy miesiące temu.

Helena: - Chciałabym, żeby więcej kobiet jeździło na rowerze. Miasto powinno być tak przystosowane, żeby gospodyni domowa w wieku 50+ chciała i mogła podjechać rowerem na targ, zrobić zakupy i wrócić do domu z porem wystającym z koszyka.

Dobra energia

Paulina dwa razy w tygodniu chodzi na ściankę. Wspinaniem zaraziła się jej pięcioletnia Hania i teraz też chodzi spacerem do Fortecy. Monika od 13 lat ćwiczy jogę, w tygodniu chodzi też na zumbę i siłownię. Rok temu wybrała się na babską wyprawę na Kilimandżaro, za dwa miesiące rusza na Mont Blanc. Marzy jej się jakiś himalajski szczyt.

Marta: - W stowarzyszeniu KMR działają ludzie z dobrą energią, wszystko opiera się na zasadzie wolontariatu. Wśród nas są chemik, matematyk, prawnik i licealista. Różni ludzie o różnych poglądach. Ale wszystkich łączy chęć działania.

Przewodniczka na rowerze

- Zwiedzanie na rowerze jest jak YouTube. Dostajesz pigułkę tego, co chcesz - mówi Ania, przewodniczka po Krakowie. Kilka lat temu miała pierwszych gości z zagranicy, którzy chcieli zobaczyć inny Kraków. Razem obmyślili trasę. Kolejni goście, kolejne pomysły: największe rudery w Krakowie; miejsca, gdzie stoją krakowskie prostytutki, itp. Rok temu Ania zrobiła kurs przewodnika. Teraz organizuje darmowe wycieczki, piesze i rowerowe, o których informuje na blogu Vintage Kraków. Utrzymuje się z szybko topniejących oszczędności, chce założyć własną firmę.

- Wciąż szukam tego, co najbardziej mnie bawi - mówi. W ostatni poniedziałek, miesiąc po Dniu Kobiet, zorganizowała Latającą Wycieczkę Rowerową. Dziesięć uczestniczek odwiedziło kilka inspirujących kobiet, które wcześniej rozkręciły własne biznesy.

Ania: - Miałam opowiadać o znanych kobietach związanych z Krakowem. Ale cały plan się rozpłynął w trakcie spotkań. Zapomniałam, że kobiety mają naturalną zdolność do bycia ze sobą, nawet jeśli się nie znają. I nie potrzebują do tego alkoholu. Chciało zresztą do nas dołączyć kilku mężczyzn.

Monika: - Mężczyznę na rowerze łatwiej zauważyć. Bo rower w ogóle pozwala na nawiązanie bezpośredniego kontaktu. Oczywiście można się minąć tak jak w samochodzie, ale jednak jesteśmy bliżej siebie.

Helena: - Absztyfikant, który nie jeździ na rowerze, nie miałby u mnie szans. Choć na przestylizowanego kolesia z ostrym kołem, włoską piastą i złotym łańcuchem patrzę z równym zdziwieniem jak na faceta w dużym bmw.

Marta: - Facet na rowerze jest zdecydowanie bardziej atrakcyjny. Rower mówi coś o jego wartościach, świadomości ekologicznej i kondycji fizycznej. Facet z zimnym łokciem zupełnie mnie nie kręci, a elegancki mężczyzna za kółkiem jest odległy, za szybą.

Paulina: - Jakby Marcin nie jeździł na rowerze, to musiałby zacząć.

Ania: - Facet na rowerze jest sexy.

Rower damsko-męski

Paulina, Marta i Helena same czyszczą łańcuchy swoich rowerów. - To niezbyt sympatyczna, brudna, ale nieskomplikowana robota - ocenia Paulina. Monika do serwisów wysyła męża. Justyna stara się wybierać te serwisy, gdzie obsługa nie traktuje kobiet jak istot bezrozumnych.

- Długo szukałam w serwisie kogoś, kto pokazałby mi, jak naprawić rower - mówi Ania. Dodaje, że jej rower jest jak Wanda Rutkiewicz - ciągle obrywa od facetów, ale pcha się do przodu (jeździ na srebrnej trekkingowej damce bez licznika). I opowiada o przyjaciółce Klarze, która rowerem spod hali targowej dojechała do Grecji.

Ania: - W każdym serwisie mówili jej, że dalej to już nie pojedzie. A ona dojechała.

W języku polskim rower jest rodzaju męskiego. Ale rama, szprycha i dętka to już kobiety. Rower Heleny jest mężczyzną, rower Pauliny - zdecydowanie kobietą. Choć tak naprawdę wszystkie uważają, że rower nie ma płci. Helena: - Rower jest egalitarny, nie jest przypisany do wieku ani płci.

Nadchodzi era kobiet

Rower daje wolność. Wolność od stresów i niezależność od komunikacji miejskiej. To ważne dla wszystkich jego użytkowniczek. - Rower to dla mnie część samorozwoju, tańca i jogi. Kiedyś dużo imprezowałam i nie miałam na to czasu - wspomina Ania.

Marta: - Rower mógłby być symbolem takiej cywilizacji, w której wzajemnie szanujemy swoją wolność. A to cywilizacja, w której kobiety mają więcej do powiedzenia. Zgodnie z opublikowanym kilka lat temu w "The Athlantic" artykułem właśnie zmierzamy w jej stronę. Najszybciej rozwijające się zawody to te oparte na relacjach. W naszej kulturze są one domeną kobiet. Kobiety ekonomiści nie myślą tylko o wzroście gospodarczym, ale też o tym, by ludziom żyło się lepiej. A rower to taki środek transportu, który nie stawia mojego ego na pierwszym miejscu, jest przyjazny wobec środowiska i wobec innych użytkowników drogi. Przy zderzeniu rowerów raczej nikt nie ginie. Rower daje wielką wolność, nie szkodząc innym.

Artykuł pochodzi z krakowskiego wydania lokalnego Gazety.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.