Baner na płocie? Proszę o konkretniejsze działania!

Niedawno rowerowy internet zelektryzowała sprawa baneru, jaki warszawski pełnomocnik rowerowy wywiesił na płocie wzdłuż budynków Politechniki Warszawskiej. Na banerze tym pełnomocnik "uprzejmie prosił" kierowców, by nie parkowali na przebiegającej tam drodze dla rowerów. Jednych pomysł bawił, inni się nim zachwycali, a jeszcze inni ponuro kiwali głowami. Jako przedstawiciel tych ostatnich, chciałbym opowiedzieć, co mi się nie podoba i co by mi się spodobało.

Zacznijmy od tego, że wywieszając baner miasto bohatersko acz nieskutecznie walczy z problemem, jaki samo stworzyło. Na czym polega ten problem? Na tym, że wzdłuż ulicy Noakowskiego w Warszawie w ogóle nie potrzebna jest żadna droga dla rowerów. Co więcej - ta droga jest tam szkodliwa! Noakowskiego to dość krótka, jednokierunkowa i wąska ulica. Zaczyna się nie najprostszym skrzyżowaniem i kończy rondem ( zobaczcie na mapie ). Rowerzyści jadący od strony ronda zmuszeni są albo do łamania prawa, albo do dość karkołomnych manewrów. Jeszcze gorzej mają, gdy droga się kończy i muszą w magiczny sposób zniknąć i zmaterializować się dopiero za skrzyżowaniem. Zupełnie komicznie zaś robi się, gdy na ścieżce (oczywiście z włączonymi światłami awaryjnymi i opcją "niewidzialność") stoi samochód. Wówczas rowerzysta musi zjechać pod prąd na jezdnię lub przejechać kilkanaście metrów nielegalnie wąskim chodnikiem. Właściwie jako "powodujące zagrożenia w ruchu ulicznym" samochody parkujące na takiej drodze dla rowerów powinny być od razu odholowywane. Dziwnym trafem straż miejska woli się jednak zajmować pilniejszymi sprawami.

Oczywiście znacznie lepszy od drogi dla rowerów na Noakowskiego byłby po prostu kontrapas, który umożliwiałby rowerzystom jazdę pod prąd ruchu aut, ewentualnie dopuszczenie ruchu pod prąd na zasadach ogólnych (jadący w stronę placu Politechniki jechaliby razem z samochodami, wcale im nie przeszkadzając, gdyż na Noakowskiego obowiązuje ograniczenie do 30 km/h). Niestety warszawscy urzędnicy wciąż uważają, że rowerzystom potrzebne są "ścieżki rowerowe" a nie tworzenie warunków do bezpiecznej i wygodnej jazdy, co tylko czasem jest jednoznaczne. W wielu przypadkach są one zupełnie zbędne - wystarcza pasy rowerowe, puszczenie rowerów po buspasach lub - jak w przypadku Noakowskiego - uspokojenie ruchu i dopuszczenie dwukierunkowej jazdy rowerów (więcej na ten temat TUTAJ ).

Niestety wciąż infrastruktura rowerowa w wielu polskich miastach nie powstaje w zgodzie z sensownymi standardami, które broniłyby nas przed złymi praktykami. Na Noakowskiego wiele rzeczy się udało - jest dobry asfalt, brak krawężników, dobre oznakowanie i różnica poziomów z chodnikiem. Cóż z tego, jeśli wszystko razem jest bez sensu? Źle zaprojektowana droga dla rowerów zostanie z nami na wiele lat (mam nadzieję, że dość paskudny baner zniknie szybciej). Ktoś wydał na nią niebagatelne pieniądze, ktoś tak przeprojektował ulicę, że inaczej już się nie da. Cieszcie się rowerzyści - macie, co chcieliście.

Problem z Noakowskiego pogłębia się, kiedy spadnie śnieg. Odśnieżanie dróg rowerowych byłoby ujmą na honorze warszawskich służb oczyszczania miasta, nawet w sytuacji takiej jak omawiana, gdy dość niski krawężnik nie powinien raczej utrudniać chwycenia drogi dla rowerów łopatą pługa. Nie. Utrudnia. W ogóle - rowerzyści zimą nie jeżdżą. Nie odśnieżajmy im dróg. W ogóle jeszcze je dośnieżmy. Trudno się dziwić, że taką drogą nikt nie jeździ. I trudno się dziwić, że kierowcy samochodów wykorzystują ją jako miejsce do parkowania. To nie kierowcy są "źli" na Noakowskiego tylko miasto, które samo zachęca kierowców do łamania prawa swoją bezczynnością.

Po drugim takim sezonie ścieżka jest już nie tylko bezsensowna, ale również zniszczona. W końcu ktoś ją projektował (zgodnie z pseudo standardami) z myślą o rowerach, a nie o kilkutonowych autach dostawczych. Jeśli lubicie patrzeć, jak publiczne pieniądze (dość dosłownie) idą w błoto - zapraszam na Noakowskiego!

No ale to nie koniec - tu chwila przerwy na chwalenie. Pełnomocnikowi należy się pochwała za to, że jego akcja skierowana jest do kierowców. Gdyby baner wywieszała polska policja z jedną z sieci tanich marketów, można sobie wyobrazić, że byłoby na nim napisane nie "Uprzejmie prosimy kierowców o to, by nie parkowali na ścieżce", tylko "Drodzy rowerzyści, dla waszego bezpieczeństwa i wygody zejdźcie z rowerów i przeprowadźcie je po chodniku - ścieżka jest niestety nie dostępna". Jednak samo prawidłowe zaadresowanie nie wystarczy. Liczy się jeszcze przekaźnik. Jak długi nie byłby baner, nie uda się nim ochronić wszystkich elemntów rowerowej infrastruktury przed pazernością poszukujących miejsc parkingowych kierowców. Dlatego warto pójść za ciosem i wykorzystywać przestrzeń reklamową, jaką dysponuje miasto, do informowania o prawach rowerzystów i przypominania, że są oni pełnoprawnymi uczestnikami dróg. Można to robić choćby na rewersach kwitków z parkomatów czy na autobusach (jak poniżej).

Należy jednak zauważyć, że oprócz uprzejmego proszenia, miejscy urzędnicy powinni zapobiegać zaparkowywaniu rowerowej infrastruktury. A do tego służyć powinny nie słupki i mandaty, ale systemowe zniechęcanie do poruszania się autem po centrum miasta. Czyli ułatwienia dla pieszych i rowerzystów, wygodna, niezawodna i wyraźnie tańsza dla użytkownika komunikacja zbiorowa oraz zmniejszanie podaży dróg dojazdowych do ścisłego centrum i miejsc parkingowych. Nie trzeba chyba nikomu, kto mieszka w Warszawie wykazywać, że polityka miejska idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. A żeby to zmienić, potrzebujemy nie uprzejmych banerów na płocie, tylko silnej politycznej woli, by wydobyć naszą stolicę z komunikacyjnego zaścianka i uczynić je miastem do życia.

Konrad Olgierd Muter

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.