Robert Penn, autor książki, jest cyklistą. Jak sam twierdzi, jeździ rowerem do pracy, aby zachować dobrą kondycję, aby cieszyć się świeżym powietrzem i promieniami słońca, robić zakupy, uciekać od świata, czerpać radość z fizycznej i emocjonalnej wspólnoty rowerowej braci. Jeździ też, żeby nie zwariować, dla przyjemności, czasem by komuś zaimponować, poczuć adrenalinę i usłyszeć śmiech ukrytego w sobie chłopca. Słowem - jest rowerzystą takim, jak chyba każdy z nas.
Jak każdy doświadczony rowerzysta, marzy o rowerze idealnym. Nie tanim, nie kompromisowym, ani nie wypasionym modelu znanej marki. Marzy o jednośladzie dopasowanym idealnie do anatomii swojego ciała, stylu jazdy i rodzaju uprawianego kolarstwa. Marzy o rowerze na długie lata, na dziesiątki tysięcy kilometrów jazdy. Marzy o rowerze skonstruowanym specjalnie dla siebie, z wykorzystaniem najlepszych komponentów.
W odróżnieniu od wielu rowerzystów, którym na realizacje wizji nie pozwala brak środków, Robert Penn marzenie swoje spełnia. Składa swój idealny jednoślad, jeżdżąc po całym świecie, wyszukując najlepsze komponenty i starając się zagłębić w proces ich produkcji i historię, która stoi za ich wyjątkowością.
I to jest chyba w tej książce najciekawsze - odwiedzanie kolejnych rowerowych maniaków i legendarnych fabryk (czasem lepszym słowem byłoby słowo manufaktura lub warsztat), gdzie zagląda się za kurtynę i choć trochę poznaje proces produkcyjny. Gdyby jeszcze treść była wzbogacona zdjęciami z tych wszystkich miejsc, byłoby rewelacyjnie.
Moim zdaniem "Przepis na rower" to książka dla dwóch grup cyklistów. Pierwsza to oczywiście miłośnicy śrubkowania, poprawiania własnych rowerów, odchudzania i grzebania w nich przy każdej okazji. Znajdą tam oni nieco inspiracji i pomysłów odnośnie doboru komponentów oraz tego, jak wykonać wymarzony rower idealny. Nie dla każdego będzie to wiedza odkrywcza i na pewno nie każdy zgodzi się z wyborami autora (np. ja nigdy nie uznam za rower idealny szosówki), ale już sama możliwość spojrzenia na temat roweru idealnego z innej niż własna perspektywy może być ciekawa.
Druga grupa cyklistów, którym poleciłbym książkę, to ci, którzy na sprzęcie i komponentach kompletnie się nie znają. Dzięki niej mogą trochę wkręcić się w śrubkarski świat i zrozumieć choć niektóre słowa, których używają rowerowe geeki. Albo ten świat pokochają (jak ja kiedyś), albo znienawidzą i wyklną na wieki - ale na pewno zdobędą przy okazji sporo użytecznej wiedzy.
Komu bym tę książkę odradził? Miłośnikom książek podróżniczych i relacji z rowerowych eskapad. Podróż bowiem jest w przypadku tej książki tylko dodatkiem, dłużącą się koniecznością, którą trzeba jakoś przetrwać, by móc zająć się sprzętem. Jeżeli oczekujecie więc zapierających dech w piersiach zdjęć lub opowiadania, jak to dwudziestego drugiego dnia podróży krokodyl zjadł namiot autora - zawiedziecie się.
Rafał Muszczynko