Może trudno w to uwierzyć, ale są tacy, dla których sezon rowerowy kończy się wraz z końcem wakacji. Rower pasuje im do szortów, grilla, wyjazdów na działkę, ale wraz z powakacyjnym powrotem powagi i korków na ulice naszych miast, należy go dyskretnie upchnąć w piwnicy. Wobec takich praktyk pozostajemy bezradni. Może warto tylko nadmienić, że takie myślenie oparte jest na błędnym założeniu, że skoro rower to pojazd wakacyjny, z końcem sierpnia nie wolno na niego wsiadać. W istocie wniosek, który powinno się z faktu wakacyjności roweru wyciągnąć jest inny: wakacje trwają dopóty, dopóki jeździ się rowerem.
Są też tacy, którzy odrobinę przedłużają wakacyjny rowerowy sezon i jeżdżą rowerem do pierwszych dni jesieni. Później - bez względu na to, jaka jest pogoda odstawiają bicykl i czekają na koniec marca. Najczęściej osoby te podpisują się pod opiniami, że rower w Polsce jest rozrywką na kilka letnich miesięcy i nie wymagają żadnych specjalnych rowerowych ceregieli tak oczywistych w wielu europejskich krajach (typu odśnieżanie dróg rowerowych, czy rower publiczny przez cały rok). To o tyle wygodne, że zimą mogą powiedzieć: jeżdżę rowerem jedynie do jesieni, bo potem są nieodśnieżone drogi dla rowerów. Tylko jak długo można siebie w ten sposób oszukiwać?
Rowerzysta z parasolem fot. Rafał Muszczynko
Dużo bardziej od dwóch powyższych zrozumiałą cezurą jest początek solidnych opadów. Nie chodzi jedynie o to, że rowerzysta może zmoknąć (na to są sprawdzone i eleganckie sposoby), ale o to, że zmoknąć może rower. Trudno sobie wyobrazić, że z czystym sumieniem siedzimy w suchym i ciepłym biurze, czy sali wykładowej, a nasz rower, uwiązany do niestrzeżonego i niezadaszonego stojaka, tonie w strugach deszczu. Jednak i dla tych wrażliwców, którzy nie chcą swojej maszyny narażać na rdzę i wypłukanie smarów, są rozwiązania - można znaleźć miejsce parkingowe pod dachem, można zacząć stosować system pokrowców czy choćby foliowych torebek, można wreszcie rower solidnie przed jesienią nasmarować i pogodzić się z tym, że na wiosnę będzie trochę skrobania. Od rdzy jeszcze nikt nie umarł, a brak regularnej aktywności fizycznej wykańcza całe społeczeństwa.
Niektórzy odstawiają rower dopiero wówczas, gdy zaczynają im marznąć uszy, nosy, palce u rąk czy u nóg. To poważna sytuacja i wymaga zastosowania specjalnych, trudno dostępnych środków. W przypadku rąk takim środkiem są rękawiczki, w przypadku uszu - czapka bądź nauszniki. Nos można osłonić maską czy szalikiem. Co? Nie są to "specjalne środki"? No właśnie.
O ile z subiektywnym poczuciem "jest za zimno na rower" łatwo walczyć poprzez odpowiednie dobranie odzieży, o tyle dużo trudniej jest walczyć z przekonaniem, że poniżej - powiedzmy - zera stopni rowery rozpadają się a rowerzyści popadają w śpiączkę. Nikt, kto nie przejechał się rowerem przy minusowych temperaturach nie zrozumie, jak miło jest nie skrobać szyb samochodu, nie ubierać się w ciężkie kożuchy i wielkie puchówki, nie tupać i nie kulić się na przystankach tramwajowych. Nikt, kto tego nie zrobi nie zrozumie, że na rowerze nie sposób jest zmarznąć, a skala na termometrze nie służy pokazywaniu jaka liczba rowerzystów może wyjechać dziś na ulice.
Zima na rowerze, Paryż AP Photo/Remy de la Mauviniere
Prawdziwi twardziele nie rezygnują z roweru ani podczas deszczu, ani przy pierwszym mrozie. Dla nich sezon rowerowy nie musi się nawet skończyć wraz z pierwszym dniem zimy, pod warunkiem, że jeszcze nie spadł śnieg. Śnieg jednak również nie powinien być przeszkodą. To po prostu zamarznięty opad atmosferyczny, czyli połączenie dwóch wyżej wymienionych przeszkód, które przeszkodami w istocie nie są. Może pewnym utrudnieniem jest fakt, że śnieg nie spływa błyskawicznie do studzienek kanalizacyjnych, tylko jest składowany przez służby oczyszczania miasta na drogach dla rowerów, ale za to niewątpliwym bonusem jest fakt, że podczas solidnych opadów rowerzysta wraca z pracy do domu dwie godziny przed kierowcą samochodu czy pasażerem komunikacji zbiorowej. Może ten czas w spokoju wykorzystać na szydełkowanie lub szukanie tanich lotów na Wyspy Kanaryjskie.
Jeśli nie straszne nam są daty, temperatury i opady, to wchodzimy na ten poziom, na którym, jak to już kiedyś pisałem - sezon rowerowy kończy się wraz ze śmiercią rowerzysty. Czyli - miejmy nadzieję - jeszcze długo, długo nie!
Konrad Olgierd Muter