Częstochowa drugą Kopenhagą? List o rowerach publicznych

Częstochowa powinna mieć miejski system samoobsługowych wypożyczalni rowerów. Jestem o tym absolutnie przekonany. Warto poświęcić odrobinę czasu na analizę potrzeb miasta i z istniejących rozwiązań wybrać najlepsze. Proste, skuteczne i tanie - pisze w liście do redakcji Alex Kopia z Fundacji Miasta dla Ludzi.

Częstochowa powinna mieć miejski system wypożyczalni rowerów. Jestem o tym absolutnie przekonany. Sam niespełna 3 lata temu próbowałem forsować taki pomysł pod nazwą "Często-Długo-Velo". Niestety, wtedy bez większego zainteresowania ze strony lokalnych polityków. Tym bardziej ucieszył mnie fakt, że wśród radnych znalazł się ktoś (Małgorzata Iżyńska - przyp. red.), kto pomysł chce kontynuować. Nie jestem jednak pewny czy wtorkowe spotkanie naszych polityków, urzędników i rowerowego biznesu (czytaj tutaj) będzie w tej materii przełomowym. Kalkulacja firmy NextBike, lidera w tej branży na polskim rynku przekroczyła bowiem 2 miliony złotych.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że sprawa jest prosta: ustawi się stacje rowerowe w całym mieście a mieszkańcy i rzesze turystów (pielgrzymów?) dosiadać będą estetycznych jednośladów i jeździć sobie długo i szczęśliwie nie martwiąc się o nic, nawet o powietrze w oponach. Za wszystko zapłaci Unia (no bo któż inny?), więc nie ma na co czekać - do roboty! Zanim jednak na hura zaczniemy wyznaczać miejsca na stacje rowerowe i wydawać unijne pieniądze, których jeszcze nie mamy, spróbujmy zastanowić się, czy aby uruchomić dobrze funkcjonującą wypożyczalnię rowerów miejskich w Częstochowie potrzeba aż tyle pieniędzy?

Na początek więc trochę faktów z historii. Pomysł roweru publicznego narodził się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku w Amsterdamie. Wymyślił go Luud Schimmelpennick - hippis, buntownik i ekolog. W mieście pojawiły się białe rowery, na których przejechać mógł się każdy pod warunkiem, że rower pozostawi w publicznym miejscu tak, aby następna osoba mogła z niego skorzystać. Amsterdam jednak nie okazał się najszczęśliwszym miejscem na ziemi dla realizacji pomysłu Luuda. Być może dlatego, że niemal każdy Holender ma przynajmniej jeden własny rower, a być może dla tego, że ówczesne przepisy zabraniały pozostawiania niezabezpieczonych rowerów w na ulicach i placach Amsterdamu i jednoślady zostały skonfiskowane przez policję... Pierwsze komercyjne wypożyczalnie rowerowe w Amsterdamie powstały dopiero 20 lat później, a ich klientami są do dziś głównie turyści odwiedzający miasto. Rewolucyjna idea Luuda nie poszła jednak zupełnie w zapomnienie, ale o tym za chwilę.

Koniec lat 80. to czas kiedy pierwsze systemowe wypożyczalnie rowerów zaczęły powstawać w Europie zachodniej. Rower zaczął pojawiać się w ofercie firm komunikacji zbiorowej jak np. w Szwajcarii - SBB, we Francji w Paryżu - RATP (takie paryskie MPK) czy w Niemczech - Deutsche Bahn. Mało kto wie, że dziś kolej niemiecka oferuje w 40 miastach 8500 jednośladów tworząc największą na świecie sieć wypożyczalni rowerów.

15 lipca 2007 to kolejna ważna data w historii rowerów miejskich. W Paryżu powstaje pierwsza bezobsługowa wypożyczalnia rowerów. 750 stacji i 10000 (słownie: dziesięć tysięcy) rowerów! Rewolucja nie tylko ilościowa. Wypożyczający rower bowiem pierwsze pół godziny jeżdżą za darmo. Licznik zaczyna bić dopiero po 30 minucie. Chodzi o to, żeby rowery były cały czas w ruchu a użytkownicy nie "blokowali" ich idąc np. na zakupy. Rowery pobiera się i oddaje w dowolnej stacji rowerowej w mieście za pomocą tzw. inteligentnej karty. Aby ją otrzymać konieczne jest zalogowanie się w systemie wypożyczalni i opłacenie abonamentu. O ile nie przekroczy się jednorazowo limitu 30 minut, koszty abonamentu są jedyną opłatą za użytkowanie roweru.

Podobne systemy szybko zaczęły powstawać także w innych europejskich metropoliach: Barcelona, Sztokholm, Rzym, Londyn i ostatnio także Warszawa. Zasady ich funkcjonowania są podobne z tym, że w niektórych miastach opłaty można wnosić za pomocą telefonu komórkowego albo korzystać z "karty miejskiej" gdzie wypożyczenie roweru jest tylko jedną z wielu ofert, jakie daje ich posiadaczom dane miasto.

Mimo, że korzystanie z takich wypożyczalni nie jest anonimowe (trzeba się zalogować, mieć kartę kredytową i telefon komórkowy), nie chroni to rowerów przed kradzieżami i dewastacją. Paryska wypożyczalnia już po półtora roku musiała wymienić i uzupełnić ponad połowę floty, a firma JCDecaux będąca operatorem wypożyczalni z powodu nierentowności przedsięwzięcia musiała renegocjować umowę z paryskim magistratem.

Uruchomiony w sierpniu br. warszawski system mimo, że cieszy się ogromnym zainteresowaniem (w pierwszym miesiącu 100 tys. wypożyczeń) także nie oparł się złodziejom i chuligańskim wybrykom. Poniesione do tej pory szkody oszacowano na 50 tys. złotych...

Także przeprowadzona latem we Wrocławiu inwentaryzacja wykazała, że brakuje ponad 30 z 200 rowerów, a w pozostałych w sporej części zniknęły lampki, koszyki, hamulce, błotniki, siodełka...

Koszt jednego nowego roweru firma NextBike szacuje na 2000 złotych. Ale cena samych pojazdów to nie jedyne koszty jakie ponieść trzeba uruchamiając wypożyczalnie o jakich tu mowa. Sporą ich część pochłania budowa samych stacji rowerowych tzw. doków nafaszerowanych nowoczesną elektroniką i system operacyjny potrzebny do obsługi całej wypożyczalni. Krakowska, pierwsza w Polsce samoobsługowa wypożyczalnia rowerów popadła w tarapaty kiedy okazało się, że po czterech latach, gdy wygasła umowa z firmą BikeOne, nowy operator nie może skorzystać z istniejącego systemu gdyż miasto nie jest jego formalnym właścicielem.

Wszystkie te smutne statystyki nie odstraszają jednak kolejnych miast od otwierania samoobsługowych wypożyczalni rowerów. Chciałbym żeby także Częstochowa do nich jak najszybciej dołączyła. Tylko żeby zrobiła to mądrze.

I teraz wrócę do pomysłu z białym rowerem hippisa z Amsterdamu. W latach 90 w nieco zmodernizowanej formie wykorzystały go władze Kopenhagi uruchamiając działającą do dziś wypożyczalnię rowerów publicznych. W centrum miasta udostępniono tysiąc jednośladów. Korzystanie z nich jest bezpłatne i nie wymaga ani logowania w systemie, ani posiadania karty kredytowej, ani nawet telefonu komórkowego... Wypożyczenie roweru odbywa się dokładnie tak samo jak wypożyczenie wózka zakupowego w supermarkecie. Wystarczy moneta 20-koronowa (lub 2 euro), którą otwieramy zamek kiedy chcemy wziąć rower. Kiedy go zwracamy moneta wyskakuje z zamka i kaucja wraca do naszego portfela. Chodzi wyłącznie o to by rowerów nie zostawiać byle gdzie i jak popadnie, tylko oddawać do wyznaczonych miejsc. Krótki regulamin określa zasady korzystania z "bycyklerne". Obok oczywistych informacji o zachowaniu bezpieczeństwa wskazano precyzyjnie strefę gdzie rowerami publicznymi wolno się poruszać. Nieprzypadkowo jest to stare centrum Kopenhagi. Tu znajdują się najciekawsze zabytki miasta, muzea, banki, urzędy i sklepy. Tu koncentruje się życie kulturalne i towarzyskie. Jest to wizytówka stolicy, którą Duńczycy chcą się pochwalić.

Aby zapobiegać kradzieżom i dewastacji, kopenhaskie rowery mimo, że funkcjonalne, wyglądają dość topornie. Ich charakterystyczny design skutecznie odstrasza potencjalnych złodziei. Amatorom cudzej własności nie ułatwiają życia także nietypowe śruby użyte w rowerach, do których nie pasują zwyczajne klucze, a pełne koła zamiast "szprychówek" nie tylko odporne są na chuligańską fantazję - są też doskonałym miejscem na reklamę. I właśnie dochody z reklamy są jednym z głównym źródeł finansowania wypożyczali.

"Analogowa" wypożyczalnia w Kopenhadze ma się dobrze. W ciągu prawie 20 lat działania podwoiła ilość rowerów i nic nie wskazuje na to aby w najbliższych latach z rynku wyparła ją "high-tech-owa" konkurencja.

Przykład Kopenhagi pokazuje, że warto poświęcić odrobinę czasu na analizę prawdziwych potrzeb Częstochowy i z istniejących systemów wybrać najlepszy. Prosty, skuteczny i tani a zarazem uwzględniający specyfikę miasta, jego układ urbanistyczny i komunikacyjny.

Częstochowa drugą Kopenhagą!

Artykuł pochodzi z częstochowskiego wydania lokalnego Gazety.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.