Jak podaje TVN 24 , osiemnastolatka z Kościerzyny fotoradar sfotografował, gdy jechał 46 km/h. Wszystko działo się na odcinku drogi, na którym ograniczenie dopuszczało jazdę z prędkością 30 km/h. Mimo braku tablic rejestracyjnych, Straży Miejskiej udało się rozpoznać kierującego rowerem. Cykliście przekraczającemu prędkość zaproponowano mandat w wysokości 50 zł.
Rowerzysta jednak mandatu nie przyjął. - Jak mogę wiedzieć, z jaką jadę prędkością, skoro nie mam licznika? - denerwuje się chłopak. - W dodatku, strażnicy pokazywali mi zdjęcie, na którym nie było wpisanej prędkości, więc nikt mi nie udowodnił, że było to 46 km/h - dodaje.
Wszystko wskazuje więc na to, że sprawa zakończy się w sądzie. Niezależnie od tego jaki zapadnie wyrok, będzie on bardzo ciekawy i istotny dla wielu rowerzystów. Obecnie jest bowiem tak, że z jednej strony od cyklistów wymaga się przestrzegania ograniczeń prędkości, a z drugiej nie muszą oni tej prędkości mierzyć i znać. A nawet jak mierzą, to wartości podawane przez niehomologowany licznik należy traktować raczej poglądowo, bo nie muszą mieć one nic wspólnego z prawdą.
Być może, gdyby wykroczenie było oczywiste - Chłopak przekroczyłby prędkość na przykład o 30 km/h - sprawa byłaby prostsza. Wina cyklisty byłaby oczywista, a i jego zamiary łatwo byłoby ocenić. Ale 16 km/h to różnica stosunkowo niewielka, trudna do ocenienia bez licznika. Zwłaszcza dla osoby, która nie ma do czego się odnieść, bo nigdy licznika nie miała. Poza tym, w grę może wchodzić jeszcze wiatr, który potrafi zmienić subiektywne poczucie prędkości (pęd powietrza, szum wiatru) zależnie od kierunku i siły.
Do tego w sprawie ciekawych jest jeszcze kilka innych aspektów. Jeżeli cyklista faktycznie dostał zdjęcie bez zapisanej na nim prędkości lub z prędkością 0 km/h, to sprawę w zasadzie już wygrał. Bez poprawnego pomiaru prędkości nie może być bowiem mowy o jakiejkolwiek winie.
Tak samo stać się może, gdy fotoradar nie będzie miał homologacji na tak niewielkie pojazdy jak rower. Jest on przecież stworzony do rejestracji prędkości pojazdów większych, o większej powierzchni czołowej - aut, motocykli. I to na Straży Miejskiej będzie spoczywać konieczność udowodnienia, że pomiar jest właściwy.
Również, gdyby zdjęcie okazało się na tyle nieczytelne, że nie pozwalałoby jednoznacznie rozpoznać sprawcy (np jego twarzy), oskarżony o wykroczenie cyklista może zostać uznany za niewinnego. Rowery nie posiadają numerów rejestracyjnych, a to że jednoślad wygląda podobnie nie jest żadnym dowodem w sprawie.
Rowerzysta bronił się też, że wyjechał z lasu i po wjechaniu na drogę nie widział żadnego znaku ograniczenia prędkości. Jeżeli przez las jechał drogą publiczną (nawet nieutwardzoną), a nie np leśną ścieżką, i wjechał na drogę z normalnego skrzyżowania, to za skrzyżowaniem ograniczenie prędkości musi zostać powtórzone. Brak takiego znaku oznacza de facto, że ograniczenie skończyło się na skrzyżowaniu - rowerzysta jest wtedy niewinny, a pretensje Straż Miejska będzie mogła mieć jedynie do zarządcy drogi.
Jak widać, sprawa ma wiele interesujących aspektów i nie jest tak oczywista, jakby się mogło wydawać. Niezależnie od tego, jaki zapadnie wyrok, docenić należy jedno - osiemnastolatek z Kościerzyny zachował się trzeźwo i nie przyjął budzącego wątpliwości mandatu. Warto bowiem wiedzieć, że złożenie podpisu na kwitku to nie tylko zgodzenie się na zapłacenie sumy na nim widniejącej, ale przede wszystkim przyznanie się do winy, które zamyka praktycznie wszystkie możliwe ścieżki odwoływania się.
Rafał Muszczynko