Blog Mazovii MTB: Przygotowania do finału w Józefowie

Przygotowania do finału w Józefowie chciałem w jakiś sposób zintensyfikować, aby w ostatnim wyścigu zimowego sezonu wypaść jak najlepiej, a może nawet poprawić swoją pozycję. Taki oczywiście miałem plan. Zadzwoniłem więc do Cezarego po drobną konsultację.

Zdecydowaliśmy, że wiele zmieniać nie będziemy i głownie postawimy na ogólne wzmocnienie wielu partii mięśniowych oraz delikatne poprawienie wydolności organizmu.

Rozwijając myśl Cezarego w poniedziałek, środę trenuję pod bacznym okiem trenera w klubie i jest to trening obwodowy, podobny do tego który został przygotowany przez Cezary Zamana Cycling Class. Wprowadzamy jak najwięcej jazdy na rowerze i w zależności od pogody próbuję trenować na zewnątrz. W sobotę idę na zajęcia Cezarego do Gravitan Club, a w niedzielę razem z Cezarym jadę na wspólny objazd trasy w Józefowie, aby poznać jej specyfikę. Dość aktywnie nie powiem, ale skoro powiedziałem A muszę powiedzieć B.

Pierwsza różnica jaką zauważyłem to dużo mniejsze zakwasy po niedzielnym maratonie. Czułem się oczywiście przemęczony ale nie był to ból, który pamiętałem po Karczewie.

Poniedziałkowy trening to naprawdę delikatne rozruszanie całego organizmu. Wszystkiego po trochu: rower, bieżnia, orbitrek, siłownia na małych obciążeniach, streching, a potem sauna i odpoczynek. Połączenie maratonu, lekkiego treningu ze strefą relaksu to naprawdę istny raj na ziemi i wszystkim taką formę proponuję. Następnym razem udam się na wypoczynek tuż po maratonie.

We wtorek postanowiłem wyciągnąć rower i odbyć podróż do pracy. W poprzednim sezonie rower był moim głównym środkiem lokomocji w drodze do pracy i bardzo polubiłem tę formę podróżowania. W tej chwili popatrzyłem na moją drogę do pracy z punktu widzenia treningowego. Zacznijmy od podjazdów. Jest ich kilka w zależności od szlaku którym jadę. Droga tzw. Easy to trasa wzdłuż Al. Prymasa Tysiąclecia prowadząca ścieżką rowerową. Tutaj podjazdy są dwa i nie są zbyt wymagające. Dobra nawierzchnia, szeroka ścieżka sprawia, że jedzie się tutaj miło, szybko i wygodnie. Jedynym mankamentem jest przejazd nad trasą S4. Ten fragment mimo rewelacyjnej kładki i szerokiej drogi pokryty jest tak śliskim materiałem, że wielokrotnie widziałem tam porządne upadki nawet przy małych prędkościach. Po drobnych opadach ścieżka i chodnik jest śliska i niebezpieczna nawet dla pieszych.

Druga trasa to droga "Wiślana". Zjeżdżamy na kępę Potocką, potem nad Wisłę i bulwarem jadę aż do samego Centrum Nauki Kopernik. Później skręcam i do wyboru są trzy możliwości: podjazd ul. Oboźną (dla twardych zawodników), podjazd Dynasami (dla trochę mniej twardych) i ostatnia możliwość na tej trasie to podjazd Tamką - moim zdaniem najłatwiejszy z wymienionych.

We wtorek wybrałem podjazd nr.1 czyli ul. Oboźną. W czasie samego podjazdu zrozumiałem, że nie był to najlepszy pomysł, a moje Suunto wydawało masę przeróżnych dźwięków głównie ostrzegawczych, gdyż dość znacznie przekraczałem progi mojego tętna. Podjechałem, ale następnym razem wybiorę legendarne kolarskie Dynasy.

Do pracy dotarłem zmęczony, spocony ale szczęśliwy. Po walce z podjazdem na Oboźnej trasa do pracy przebiega spokojnymi ścieżkami co pozwoliło mi dość dobrze odpocząć. Okazało się, że rowerowa droga do pracy to znakomite wytchnienie i swoisty "restart" przed obowiązkami zawodowymi, których w tym tygodniu miałem dość dużo.

Reszta moich przygotowań do Józefowa poszła zgodnie z planem i wykonałem wszystkie zaplanowane treningi dodając do tego rowerowe wyprawy do pracy.

Na koniec weekendowych przygotowań zaplanowaliśmy z Cezarym objazd trasy w Józefowie. Niedziela była pięknym słonecznym dniem co sprawiło, że w miejscu zbiórki pojawiło się wielu rowerzystów. Po krótkim przygotowaniu ruszyliśmy na trasę.

Muszę powiedzieć, że obawiałem się trochę tej próby. Dodatkowo Cezary prosił abym nie odjeżdżał mu za daleko, gdyż chciał obserwować jak sobie radzę na trasie i udzielać mi wskazówek technicznych.

Na szczęście tempo nie było mocne i mogłem skupić się na obserwowaniu Cezarego i spokojnym wykonywaniu jego wskazówek. Rewelacyjna i urozmaicona trasa pozwoliła na przetrenowanie wielu elementów prawdziwego rowerowego MTB. Strome zjazdy, które były dla mnie trudnym elementem pod koniec objazdu wykonywałem prawie idealnie. Teraz wiedziałem jakie błędy popełniłem przy zjeździe w lasku Bródnowskim kiedy poleciałem spektakularnie przez kierownicę. Oczywiście kilka razy zapomniałem cofnąć ciała i wstać delikatnie z siodła co mogło skończyć się podobnie jak w lasku. Jednak szybka i stanowcza reprymenda Cezarego spowodowała, że ten element treningu zapamiętam na długo. Najlepiej wychodziły mi podjazdy i świetnie radziłem sobie nawet z najbardziej stromymi górkami. Dyskutowałem z Cezarym gdyż zauważyłem pewne różnice w technice pokonywania podjazdów i chciałem się dowiedzieć, jak powinienem je prawidłowo wykonywać. Cezary na prawie każdym podjeździe wstawał z siodła. Ja natomiast każdy podjazd pokonywałem siedząc lekko wychylając się do przodu co powodowało zmianę środka ciężkości i lepszą przyczepność. Kiedyś na treningu w Lasku Bielańskim na jednej z górek, zostałem mocno zrugany przez kolegę jadącego za mną jak widział moją próbę podniesienia się z siodła. Pamiętam jego ostry krzyk i jedno słowo: "Siadaj!".

Na jednym z postojów Cezary wyjaśnił mi dlaczego tak właśnie podjeżdża. Okazało się, że to tylko element treningowy pozwalający rozciągnąć mięśnie i w trakcie wyścigu faktycznie nie powinno się wstawać z siodła. Dopuszcza się jedynie lekkie uniesienie ciała ale tylko w przypadku krętych podjazdów. W tym przypadku zawsze musimy kontrolować przyczepność tylnego koła. Zerwanie na podjeździe to utrata prędkości strata cennych sekund, a w najgorszym przypadku bieg z rowerem pod górę.

Objazd trasy w Józefowie był prawdziwym treningiem MTB. Wskazówki Cezarego były bardzo cenne i mam nadzieję pozwolą mi bezpiecznie i szybko pokonywać wszelkie przeciwności na trasach maratonów.

Czekałem już na Józefów. Objazd trasy wyzwolił we mnie dodatkowe pokłady adrenaliny. Trasa była jak dla mnie znakomita, pełna podjazdów na których mogłem mocno powalczyć z konkurentami. Dodatkowo zapowiadała się piękna pogoda co sprawiało, że oczekiwałem wspaniałej kolarskiej przygody.

Docierając do Józefowa zobaczyłem masę uczestników, którzy postanowili wykorzystać piękną wiosenną pogodę na pierwszy w tym sezonie start i próbę sił przed zbliżającym się cyklem Merida Mazovia MTB Marathon.

Biuro zawodów pękało w szwach. Zawodnicy ustalali strategię, drużyny liczyły punkty, a sektory powoli zapełniały się uczestnikami. Stanąłem w mojej wywalczonej trójce. Posłałem buziaka kibicującym mi moim córkom i tacie. Muszę powiedzieć, że ich obecność wyzwoliła we mnie dodatkowe siły co zapowiadało walkę na maxa. Cezary przed wyścigiem powiedział mi jedno: Pamiętaj nie jest to łatwa trasa i jedyne co musisz zrobić to jechać równo. Reszta będzie pewnie ostro szarpała, a twoja równa jazda spowoduje, że pomału będziesz uzyskiwał przewagę.

Obecność najbliższych, słowa Cezarego powodowały, że wyczekiwałem startu. Czułem lekką presję, po dźwiękach pana Jurka dreszcz przeszedł mi po plecach i ruszyliśmy do walki. Pierwsze kilometry to walka z ciałem. Słuchając przenikliwych dźwięków mojego Suunto zrozumiałem, że jadę za ostro i zaraz mogę wystrzelić. Konkurenci wyprzedzali mnie z dziwną łatwością. Mój oddech był szybki i czułem w nogach dziwny ból. Przypomniałem sobie słowa Cezarego: "Równo, równo". Delikatnie zwolniłem i starałem się uspokoić oddech i ciało. Łyk wody i pierwszy podjazd. Dopiero tutaj poczułem, co znaczy równa jazda. Na podjeździe utrzymując prawie to samo tempo zdecydowanie wyprzedzałem innych zawodników. Po chwili uspokoiłem ciało. Suunto wskazywało około 170-175 uderzeń czyli 75-80% mojego maksymalnego. Utrzymując to tempo lub nawet przyspieszając mogłem myśleć o poprawieniu wyniku.

Jechałem dość szybko. Przede mną była długa prosta. Wyminąłem właśnie kilku zawodników, których goniłem od dłuższego czasu i postanowiłem napić się wody. Wyciągnąłem prawą ręką bidon. Lewa została na kierownicy wziąłem łyk i podniosłem głowę. Nagle ostry zakręt w prawo. Jedna ręka zajęta przez bidon, duża prędkość i co robię naciskam lewą ręką przedni hamulec. Reszta to tylko szczęście. Uderzyłem głową i twarzą bezpośrednio w ziemię usłyszałem mocne uderzenie w kask i ból w okolicach ust i nosa. Wstałem dość szybko. Dopiero w tej chwili zadałem sobie sprawę jak ważną wyprawą była moja wyprawa po zakup kasku i rozmowa z Robertem z Louis Garneau, który namówił mnie do zakupu modelu Quarz. Pamiętam jego słowa o bezpieczeństwie, mocy i wygodzie. Szczególnie to pierwsze sprawdziło się teraz w 100%. Uderzyłem w korzeń i strach pomyśleć co by się stało gdybym na głowie miał kiepskiej jakości ochronę. Jak się później okazało moja wyprawa do Roberta miała same pozytywne aspekty. Z ust kapała krew. Pierwsze co zrobiłem to sprawdzenie, czy moja Orbea jest sprawna. Okazało się, że i w tym aspekcie sprzęt mnie nie zawiódł. Alma przetrzymała ten wypadek bez najmniejszych uszczerbków i miałem wrażenie, że prosi się o kontynuację naszej wspólnej walki. Nie mogłem jej tego odmówić i mimo bolącej i krwawiącej twarzy ruszyłem na trasę. Przemyłem wodą twarz, wyplułem piach który trzeszczał mi w zębach. Nie mogłem doczekać się bufetu i kubka zimnej wody do przemycia twarzy. Szacowałem w myślach jak wyglądam, a patrząc na osoby obserwujące nasze zmagania i stojące na trasie musiałem być bardzo brudny.

Dotarłem do bufetu i przemyłem porządnie twarz. Złapałem łyk wody i wstąpiła we mnie nowa siła. Ostry zakręt w lewo, długi podjazd, a ja jak szalony wyprzedzam. Minąłem naprawdę wielu zawodników wraz z tymi których dogoniłem przed wypadkiem. Czułem, że ktoś równie szybko jedzie za moimi plecami ale nie było czasu aby się obejrzeć. Zaraz kolejny podjazd i z boku widzę mojego kolegę Zbyszka, który pędził jak szalony aż z sektora 11. Byłem pełen podziwu, a ponieważ często razem jeździmy, wspólnie ruszyliśmy dalej. Zbyszek jest zdecydowanie lepszym zawodnikiem więc mogłem trzymać tylko "koło", co i tak nie było proste, a w końcówce niemożliwe. Jechaliśmy prawie sami. Przed nami był jeden z trudniejszych momentów trasy a mianowicie "sekcje błota". Słyszałem legendy o sekcjach kałuż z maratonu w Szydłowcu, więc musiałem być czujny. Dodatkowo obawiałem się o moje bloki i buty. Po tej "sekcji błota" było jeszcze dość daleko do mety, a droga w przemoczonym i ciężkim obuwiu nie należy do przyjemności. Na nogach mam specjalistyczne buty do MTB. Wiedziałem, że będzie to prawdziwy test. Sekcje błota to faktycznie miejsca, gdzie rowerzyści grzęźli po kostki w błocie, wodzie często z rowerem na plecach. Dotarłem do suchego fragmentu wpiąłem się w bloki. Jedno uderzenie o pedał sprawiło, że całe błoto bez jakiegokolwiek problemu odpadło od butów. Noga była również względnie sucha co sprawiło, że mijając ostatnie fragmenty błota mogłem spokojnie i bezproblemowo wrócić do walki.

Wiedziałem, że meta jest już niedaleko i wypatrywałem tylko tabliczki ze znakiem 5km.

Tym razem chciałem dać ostro czadu w końcówce i wpaść na metę z ogromna prędkością. Wyczekiwały tam na mnie moje córki i ojciec, którzy z pewnością takiego finiszu wyczekiwali. Obserwując plecy Zbyszka pędzącego do mety nie zauważyłem tabliczki oznaczającej 2km. Dzięki temu wpadłem na metę lekko zdziwiony, ale za to z ogromną prędkością. Dźwięk trąbek, brawa kibiców sprawiły, że na chwilę zapomniałem o bólu twarzy i ust. Podjechałem do Zbyszka, który chwilę wcześniej minął metę i podziękowałem za wspólną jazdę. Dopadli mnie najbliżsi, którzy byli lekko przejęci moim wyglądem. Uspokoiłem ich, że generalnie jest ok. Mam "tylko" startą i obitą wargę, podrapany nos i szum w głowie. To naprawdę niewielka cena za taki upadek i ponownie mogę mówić o wielkim szczęściu.

Wynik sportowy to jak dla mnie ogromny sukces i w mojej silnej kategorii wiekowej M3 27 miejsce. Zakładałem przed startami, że ukończę rywalizację. Miejsce w pierwszej 30 to dla mnie wielki sukces i nadzieja na walkę w cyklu letnim, która rozpocznie się już 1 kwietnia w Otwocku. Northtec MTB Zimą był dla mnie wspaniałym cyklem. Trudnym, pełnym niespodzianek i walki z własnym, nieprzygotowanym do takich wyzwań organizmem.

Teraz nie wyobrażam sobie życia bez maratonów. Trenuję, pracuję, aby wynik był jak najlepszy. Widzę postępy jakie zrobiłem pod okiem Cezarego. Chęć do walki jest ogromna.

Konrad Stawicki

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.