Blog Mazovii MTB: Ruszam do Karczewa!

Tydzień minął bardzo szybko. Miałem masę pracy, dodatkowych zleceń, a wieczorami starałem się robić lekkie marszobiegi zgodnie z tym co ustaliłem z Cezarym. A dziś ruszam do Karczewa!

Mazovia MTB LogoMazovia MTB Logo fot. Mazovia MTB

Po powrocie z treningu (przeczytasz o nim TUTAJ ) usiadłem do Internetu, aby przejrzeć wszystkie możliwe galerie i strony związane z jazdą w zimowych warunkach. Temperatura za oknem powodowała, że samo spojrzenie na rower mroziło całe ciało i kompletnie nie miałem pojęcia jak przygotować się do wyzwania postawionego przez Cezarego.

Jak zwykle po pomoc udałem się do moich rowerowych znajomych. Większość z nich pukała się w głowę jak mówiłem gdzie zamierzam wystartować. Byli jednak i tacy, którzy zamiast krytykować mój pomysł pomogli i podzielili się swoją wiedzą.

Wnioski z moich rozmów dotyczących zimowej jazdy są następujące:

Ubieramy się na tzw. cebulkę czyli zakładamy na siebie kilka warstw ubrań rozpoczynając od oddychającej bielizny (spodni i koszulki), później koszulki kolarskiej

z długim rękawem, spodni kolarskich długich (najlepiej, gdyby były ze specjalnego materiału ochraniającego nas przed wiatrem). Na końcu uzbrajamy się w porządną kolarską kurtkę. Oprócz tego obowiązkowo zakładamy grube rękawiczki, czapkę i ochraniacze na buty. Ręce, głowa i stopy to miejsca najbardziej narażone na ataki zimna i mrozu, a nieodpowiednie zabezpieczenie może doprowadzić nawet do odmrożeń.

Oczywiście powyższy opis ubrania to taka wersja max, którą możemy odpowiednio modyfikować i zmieniać wedle naszych potrzeb lub kieszeni. W zeszłym roku, jak próbowałem jeździć zimą moim strojem była gruba bluza, kilka warstw pod spodem, spodnie narciarskie i ciepłe buty. Nie zmarzłem, ale o komforcie jazdy raczej nie będę wspominał.

Cały po-treningowy dzień minął mi na rozmowach o sprzęcie, przeglądaniu Internetu, przymiarkach wcześniej zakupionych ubrań. Domownicy ze spokojem i zdziwieniem przyglądali się mojemu "szaleństwu" dodając czasem śmieszne, a później lekko uszczypliwe uwagi. Dzień zakończył się mocnym postanowieniem, że jeśli temperatura nie spadnie poniżej 10 stopni to idę testować sprzęt.

Ranek był dość bolesnym przeżyciem. Moje ciało, było po sobotnim treningu bardzo przeciążone, a zakwasy w mięśniach brzucha i grzbietu powodowały, że każdy oddech był cierpieniem. Podszedłem do okna. Było minus 8. Pomyślałem, że obietnica z poprzedniego wieczoru, będzie idealnym rozwiązaniem na moje obolałe ciało. W pierwszej kolejności śniadanie, przygotowanie roweru i ubranie się. Około 11 stałem gotowy do treningu, testu mojej nowej Orbei, próby jazdy w śniegu i sprawdzenia stroju na Karczew.

Efekt mojej jazdy był następujący: 2,5 godziny walki na rowerze, sprawdzone ogumienie Hutchinsona przy różnych wariantach ciśnienia, sprawdzona Orbea i jej parametry czyli wysokość siodła, regulacje hamulców, przerzutek itp. Dodatkowo do kompletu jeden poważny i nieprzyjemny upadek przy stromym zjeździe z górki w lesie Bródnowskim. Na szczęście ani ja ani rower nie ucierpieliśmy, choć następnego dnia wyraźnie czułem i biodro i bark. Jednak po tak długim locie przez kierownicę i spotkaniu z mocno zmrożoną ziemią taki ból to naprawdę niewielka cena i mogę mówić o dużym szczęściu.

Tydzień minął bardzo szybko. Miałem masę pracy, dodatkowych zleceń, a wieczorami starałem się robić lekkie marszobiegi zgodnie z tym co ustaliłem z Cezarym. Wykonałem jeszcze jeden krok milowy - zapisałem się do Gravitana i będę mógł uczestniczyć we wszystkich zajęciach jakie są w klubie. W tej chwili nie mam wyjścia i muszę ciężko trenować.

Sobotę przed maratonem postanowiłem poświęcić na delikatną przejażdżkę rowerem. Pomyślałem, że warunki na leśnych ścieżkach będą podobne do tych w czasie maratonu, więc taki delikatny trening może mi bardzo pomóc.

Jazda w głębszym śniegu, podjazdy, hamowanie na oblodzonych ścieżkach i kontrola nad rowerem to moje główne założenia, które z powodzeniem przećwiczyłem. Oczywiście nie obyło się bez drobnych upadków spowodowanych głównie przez moje błędy w technice wchodzenia w zakręty, hamowanie w nieodpowiednich momentach i inne podobne rzeczy.

Byłem bardzo zadowolony z tego treningu. Mimo, że nie był bardzo ciężki to wyzwolił moc w nogach, a mnie dość mocno podbudował psychicznie i do Karczewa jechałem z postanowieniem walki o dobre miejsce. O dziwo całkiem nieźle było również z moją kondycją. Po chwili rozgrzewki mój organizm przestawiał się na "wyższe obroty" i zaczynał pomału prawidłowo funkcjonować. Oczywiście bałem się konfrontacji z innymi kolarzami i miałem świadomość, że pomiędzy startującymi a mną może być przepaść. Jednak postanowiłem się nie przejmować i ruszyć do Karczewa z silną wolą walki.

Wieczorem odebrałem telefon od Cezarego, który zapytał czy pamiętam i się nie rozmyśliłem. Opowiedziałem mu o wszystkich moich przygotowaniach, a gdy wspomniałem, że jadę walczyć w głosie Cezarego usłyszałem duże zdziwienie i słowa:

"No to zapowiada się ciekawie."

Ruszam do Karczewa.

Rejestracja w biurze zawodów przebiegła bez jakichkolwiek problemów i po chwili na mojej Orbei widniał numer 436. Po raz pierwszy w mojej kolarskiej przygodzie musiałem zainstalować również chip'a, który służy do elektronicznego pomiaru czasu i jest niezbędny w czasie zawodów jak również do prawidłowego działania Cyklopedii.

Patrząc na wszystkich profesjonalnie przygotowanych zawodników miałem wrażenie, że mój start jest kompletnie bez sensu. Po chwili napotkałem Cezarego, który wybił mi z głowy takie myślenie, a patrząc na mój rower i strój powiedział, że wyglądam na prawdziwego kolarza i jestem bardzo dobrze przygotowany. Po chwili musiałem się skupić na przygotowaniach do startu, bo masy uczestników opanowały biuro zawodów i samego Cezarego, który zajęty był odpowiadaniem na masę pytań jak i organizacją samego Northtec'u.

Zdążyliśmy zrobić tylko krótką odprawę przed moim startem i porozmawiać na temat trasy, podłoża, sprzętu. Zastanawialiśmy się nad doborem ciśnienia w oponach.

Ponieważ bardzo dobrze jeździło mi się wczoraj na moim treningu postanowiliśmy nie zmieniać go zbytnio. Twardy i ostry bieżnik mojego Hutchinsona powodował, że opona bardzo dobrze trzymała się nawet na ubitych i oblodzonych fragmentach trasy.

Krótko po odprawie ruszyłem na start. Mój 11 sektor to miejsce, gdzie startowali wszyscy rozpoczynający przygodę z maratonami. Jedenastka była wypełniona po brzegi i chwilę przed startem dało się wyczuć lekki niepokój i ducha rywalizacji. Sam patrzyłem i na rowery i na uczestników oceniając ich możliwości. Po około 10 minutach mój sektor gotowy był do startu i po komendzie startera wszyscy ruszyli na trasę.

Pierwszy odcinek to długa choć okazało się trudna technicznie prosta. Moja taktyka była bardzo prosta. Na początku wyprzedzam i pędzę ile sił w nogach, a później Zobaczymy co się stanie.

Taktyka była znakomita. Wyprzedzałem pędząc na mojej maszynie i wydawało się, że wszystko układa się wspaniale. Jednak na jednej z kolein mój rower wpadł w lekki poślizg, a ja nie zdołałem go utrzymać. Stanął bokiem, a dość duża prędkość spowodowała, że wyskoczyłem jak z procy wpadając w głęboki śnieg na poboczu leśnej drogi.

Ta sytuacja spowodowała, że nabrałem pokory do wyścigu i do warunków. Na szczęście i ja i sprzęt był w nienaruszonym stanie co pozwoliło mi szybko się zebrać i kontynuować walkę. Po dłuższej chwili droga skręcała w las i wiodła krętymi single - trackami po Mazowieckim Parku. Tutaj już nie było tak prosto z wyprzedzaniem i każdy manewr trzeba było przemyśleć.

W czasie maratonu zauważyłem, że z dużą łatwością przychodzi mi wyprzedzanie zawodników na podjazdach. Byłem tym faktem bardzo zdziwiony, ale wykorzystałem to w kilku momentach wyprzedzając raz 3, a raz 5 zawodników. Będę musiał zapytać Cezarego co może być tego przyczyną. Zjazdy starałem się pokonywać bardzo ostrożnie ale zarazem dynamicznie pamiętając o dzisiejszym i sobotnim wypadku. Rower, przerzutki, hamulce spisywały się znakomicie. Sztywna rama mojej Almy powodowała, że rower znakomicie się prowadziło, a szeroka kierownica pozwalała utrzymać znakomity tor jazdy do tego rewelacyjnie spisujący się amortyzator RockShock'a który idealnie "zbierał" wszystkie najdrobniejsze nierówności. Reszta osprzętu mojej Orbei również sprawowała się bez zarzutu, a przerzutki spełniały każdą moją - nawet najbardziej ekstremalną zachciankę.

O sprawie sprzętu mam zamiar porozmawiać w najbliższym czasie z Cezarym, gdyż chciałbym się dowiedzieć kilku szczegółów technicznych i serwisowych, które mogą mi się przydać w trakcie maratonów.

Jadąc po trasie maratonu w Karczewie mimo, że nie jestem zaawansowanym uczestnikiem indoor cyclingu, zauważyłem ogromne podobieństwo do jednego elementu zajęć który był obecny na ostatnich zajęciach, a który w tej chwili wykorzystywałem przez większość czasu.

Jadąc po oblodzonej i zaśnieżonej trasie moje ręce, barki i przedramiona pracowały w ciągłym napięciu co pozwalało prawidłowo utrzymać i tor jazdy i stabilność roweru. Była to bardzo podobna pozycja do indoor'owej frozen, w której jedziemy na maksymalnym napięciu ciała. W trakcie jazdy na rowerze napinamy tylko obręcz barkową, brzuch i przedramiona co różni zwykłą jazdę od indoor'owej jednak pomału odnajdywałem coraz więcej podobieństw w obu treningach.

Jedynym problemem, który dokuczał mi podczas trasy było drętwienie i ból prawej ręki. Prawdopodobnie było to spowodowane złym ustawieniem roweru i moją nieprawidłową pozycją kolarską. Ból był na tyle dokuczliwy, że prawdopodobnie skończy się wizytą u lekarza lub u specjalistów od kolarskiej pozycji z Airbike BG Fit u których konsultował się Cezary.

Martwiłem się trochę o bloki w pedałach i zapychające się SPD, co potwornie spowalniało i denerwowało mnie podczas sobotniego treningu. Tutaj z pomocą przyszedł mi Cezary który podał mi specjalny FinishLine'owy olejek i zaproponował abym nasmarował nim pedały i bloki. Sprawdziło się to znakomicie i mogłem bezproblemowo dotrzeć do mety. Porównując warunki z mojego treningu i z maratonu mogę śmiało powiedzieć, że te na maratonie były dużo trudniejsze. Było cieplej, trasa była bardziej oblodzona i zdecydowanie trudniejsza.

Byłem na siebie zły bo ostatnie 5 km pojechałem słabo i do końca nie wiem dlaczego. W trakcie całego wyścigu miałem moment mocnego kryzysu kiedy czułem zmęczenie ale była to środkowa cześć trasy. Ostatnie kilometry do mety mocno mnie rozkojarzyły co spowodowało, że mimo zapasu sił nogi "nie ciągnęły".

Jak się później okazało gdybym urwał jeszcze ciut to mogłoby być naprawdę rewelacyjnie. 26 miejsce w M3 to i tak niespodziewany i duży sukces. Czas 1:18:12 i średnia 19.9 km/h. Przeskok w sektorach z 11 do 3. Jak spojrzałem na tabelę wyników nie wierzyłem w to co widzę. Równie zaskoczony był Cezary, który stwierdził tylko:

- No, No rewelacyjny wynik, coś czuję że za 2 tygodnie w Mrozach będziesz walczył jak lew - powiedział szybko i z uśmiechem - Będzie z Ciebie ostry zawodnik - dodał.

- Dziś już walczyłem - powiedziałem zmęczony

- Widziałem i naprawdę jestem zadowolony, a Ty?

- Ja bardzo, choć mogłem pociągnąć lepiej w końcówce, nie wiem dlaczego odpuściłem - dodałem

- W Mrozach nie odpuścisz gwarantuję Ci, a o Karczewie będziesz długo pamiętał - powiedział Cezary i poklepał mnie po ramieniu. Pamiętaj o treningu w sobotę w Gravitanie - dodał i ruszył dekorować uczestników.

Faktycznie ta końcówka prześladuje mnie do dziś i zgodnie ze słowami Cezarego raczej jej nie zapomnę. Karczew udał się w 100%. Zrealizowałem niemożliwy plan i poczułem, że mogę więcej i że naprawdę warto to zrobić. Już nie mogę doczekać się Mrozów. Mam zamiar naprawdę powalczyć i dać z siebie jeszcze więcej.

To chyba jest właśnie "Magia Mazovii" o której tak dużo słyszałem, a teraz mogę się o niej przekonać na własnej skórze.

Od dziś będę namawiał wszystkich do czynnego uczestnictwa w maratonach. Zastanawiających się zapraszam do bloga, gdzie będę prowadził swój kolarski dziennik i opisywał Wam maraton po maratonie "Magię Mazovii", jak również moje przygotowania, treningi, starty, problemy, załamania i wszelkie emocje związane z kolarstwem.

Konrad Stawicki

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.