Ta sprawa jest ciekawa co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze, dlatego, że stanowi ciekawy precedens, który może zachęcić kolejnych cyklistów do walki o należne im odszkodowania. Wciąż rzadko zdarza się, by rowerzyści domagali się pieniędzy od zarządców dróg za uszkodzone rowery lub obrażenia spowodowane niską jakością infrastruktury rowerowej. W opisywanym przypadku sprawa była szczególnie poważna i pewnie dlatego znalazła finał w sądzie. Rowerzysta, po wpadnięciu w nieoznakowaną dziurę w jezdni, zmarł.
Po drugie, wyrok, który zapadł - stwierdzono pełną odpowiedzialność gminy zarówno za wypadek, jak i za stan dróg - już położył blady strach na zarządców dróg. Zasądzona rodzinie zmarłego kwota jest tak duża, że każdy burmistrz lub prezydent miasta zauważy stratę w budżecie gminy. Rezultat? Natychmiastowy! Ci, którzy do tej pory uważali brak ubezpieczenia dróg za oszczędność, masowo wykupują polisy odpowiedzialności cywilnej. Po dziurze, w którą wpadł cyklista też już nie ma śladu. Okazuje się więc, że walka o należne odszkodowanie może nie tylko być pewnego rodzaju zadośćuczynieniem za poniesione szkody (choć życia oczywiście nie zwróci). Może ona także stanowić pewien straszak, bat - a więc pozytywnie wpływać na jakość pracy zarządów dróg i to, po czym wszyscy musimy jeździć.
Po trzecie, ciekawy jest też kaskowy aspekt sprawy. Rowerzysta zmarł z powodu urazu głowy odniesionego po tym, gdy wpadł w dziurę. Linią obrony gminy Iwkowa było między innymi to, że cyklista mógł jechać w kasku. Powołani przez sąd biegli orzekli jednak, że kask niewiele by w tej sytuacji zmienił i nie uratowałby życia cyklisty. Czyżby padał właśnie kolejny polski mit o bezpieczeństwie ? Ciekawe co na to radomska Policja ?
Rafał Muszczynko