Tak - na dworcu czekał na mnie mój rower. Przyjechałem na dworzec rowerem (a czym miałem przyjechać?), zostawiłem go tam na dwa dni przypiętego do znaku drogowego i odjechałem po powrocie.
Kiedy tylko ruszyłem poczułem dużą ulgę i (w sumie - czemu nie?) radość. Ich źródłem nie był jedynie fakt, że bez konieczności czekania i wydawania pieniędzy, mimo późnej pory, dość sprawnie i szybko poruszam się w stronę domu. Myślę, że kluczem do mojego stanu był fakt, że wreszcie odzyskałem kontrolę nad prędkością przemieszczania się. A dodatkowo się - przemieszczanie to znów związane było z fizycznym wysiłkiem - nie byłem już wieziony - jechałem. Odzyskałem podmiotowość, stałem się znowu wolny.
Tak, wiem, brzmi to trochę zbyt patetycznie. Ale co mam zrobić - taki już jest późny październik.
kom