Memoriał imienia Artura Filipaka: Wszystko jest w głowie

Od tego wydarzenia minęło już kilka tygodni, ale tym, którzy nie byli, chciałabym pokazać, jak fajna jest to impreza, Memoriał im. Artura Filipiaka, mojego przedwcześnie zmarłego brata - pisze Aneta Augustyn

Impreza w Zieleńcu koło Dusznik-Zdroju to jednocześnie czwarte mistrzostwa Dolnego Śląska w MTB. - Nie każdy musi walczyć o podium. Niektórzy chcą tylko przejechać choćby mniejszą rundę. Najważniejsze to zmierzyć się samemu ze sobą - mówił Ryszard Szurkowski, najsławniejszy polski kolarz podczas pierwszej edycji maratonu. To było cztery lata temu i nie przypuszczaliśmy wówczas, że nasz mały wyścig wejdzie na stałe do kalendarza rowerowych imprez. Memoriał miał przede wszystkim upamiętniać Artura, mojego brata, który zanim zachorował na nowotwór, znacznie dłużej cierpiał na cyklozę: startował w wyścigach, każdą wolną chwilę poświęcał na rower, stworzył stronę internetową dla takich maniaków kolarstwa jak on, a w czasie choroby ufał, że uda mu się jak Lance'owi Armstrongowi, który wykpił się rakowi.

Mistrzostwa Dolnego Śląska w Maratonie MTB im. Artura Filipiaka "Fisha" powstały z emocji, z bólu po stracie i z całego łańcucha życzliwości. W pierwszej edycji starterem był Ryszard Szurkowski, który na prośbę o honorowy patronat zgodził się od razu, bez wahania, bezinteresownie. Na starcie, mimo fatalnej pogody, pojawili się wówczas nawet ludzie, którzy nigdy nie jeździli po górskich stokach: chirurg, który operował Artura, szef banku, w którym pracował, koledzy informatycy.

Nie odmówiła nam także Maja Włoszczowska, która z kadrą przejechała honorowo fragment trasy. W tym roku dołączyli Ewa Wolak, szefowa parlamentarnej grupy rowerowej, Wacław Skarul, prezes Polskiego Związku Kolarskiego - oboje wręczali nagrody.

Okazało się, że impreza przygotowana przez Klub Kolarski Ziemi Kłodzkiej zaskoczyła, że ludzie sami się dopytują, że mamy już nawet wiernych uczestników, którzy towarzyszą nam od początku, jak Karol Rutski.

- Ten wyścig to niezła zaprawa przed wjazdem na Śnieżkę, który funduję sobie z okazji 60. urodzin - mówił. Tradycją stały się rodzinne starty: ścigają się ojcowie i synowie, m.in. Andrzej i Szymon Szentakowie oraz Adam i Paweł Leńczykowie. - Mamy już za sobą półtora tysiąca kilometrów na wspólnych imprezach. Kiedyś odstawiałem syna, ale od kilku maratonów nie daje mi już szans - wzdycha Adam, który zaczął jeździć dopiero przed trzema laty, za namową szkolnego kolegi Macieja Wardacha, który również startuje w Zieleńcu. Najstarszy uczestnik imprezy Andrzej Maszczyński, rocznik 1935, co roku jedzie wspólnie z żoną po niełatwych górskich drogach.

Tym razem w połowie lipca w Zieleńcu na starcie pojawiło się ponad 300 osób. Także Anna Szafraniec, wicemistrzyni świata, która honorowo poprowadziła wyścig, Anna Kamińska, mistrzyni świata w rowerowej jeździe na orientację, oraz Marek Konwa, brązowy medalista Pucharu Świata MTB.

Większość zawodników zdecydowała się na wariant mini, czyli 30 km po zielenieckich stokach - tu zwycięzcą okazał się Mikołaj Jurkowlaniec z TC Chrobry Felt Głogów. Najlepsi w wariancie mega (55 km) to Michalina Ziółkowska (KTM Racing Team Złoty Stok) i Marek Konwa (Milka-Trek MTB Racing Team) - oni też zdobyli tytuł mistrzyni i mistrza Dolnego Śląska.

Michalina, informatyk z zawodu, rowerzystka z pasji, długo jeździła amatorsko, w gronie przyjaciół z portalu społecznościowego www.czasnarower.pl . Intensywnie trenuje dopiero od trzech lat, jeżdżąc kilka razy w tygodniu. - Zieleniec jest super na rower, efektowne podjazdy, zróżnicowany teren - opowiadała.

Dla Marka Konwy, który okazał się najszybszy, trasa była zdecydowanie za łatwa.- Bardzo odpowiada mi górski, bodźcowy klimat Zieleńca i sporo przewyższeń - mówił. - Myślę, że ten start zaprocentuje w kolejnych zawodach.

Koszulka z autografami kadry narodowej MTB trafiła w ręce najmłodszej zawodniczki Matyldy Szczecińskiej. - Ambicje trochę poniosły mnie na starcie, a lepiej nie ulegać emocjom, tylko dobrze rozłożyć siły - relacjonowała dziewięciolatka. Wrocławianka w każdy weekend trenuje z tatą w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie mają dom. - Przejechała nawet jednorazowo ponad 50 kilometrów po górach - wspomina Wojciech Szczeciński, który na górskie przejażdżki zabiera także drugą, półtoraroczną córkę. Na trasie towarzyszył Matyldzie wspólnie ze znajomymi z klubu Sport-Profit. Matylda do bidonu zabrała tylko sok jabłkowo-miętowy. - Tato mówi, że mam tyle siły, że żadne odżywki nie są mi potrzebne. Poza tym wszystko jest w głowie - uważa dziewczynka.

Aneta Augustyn

Więcej tutaj .

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.