Prawo o Ruchu Drogowym zostało stworzone, by ustalić zasady poruszania się po drogach - z założenia jednolite dla wszystkich i sprawiające, że nie jesteśmy zaskakiwani przez kierowców zupełnie niezrozumiałymi manewrami.
Warto jednak nie tylko stosować się do zasad prawa, ale też starać się rozumieć idee i intencje, które za nimi stoją. Czasem bowiem ślepe trzymanie się przepisów może być bardziej niebezpieczne dla cyklisty niż złamanie prawa, w innych sytuacjach złamanie prawa nie powoduje żadnego niebezpieczeństwa.
Historycznie czegoś takiego jak ulice jednokierunkowe w zasadzie nie było. Piesi i rowerzyści, którzy dominowali na ulicach naszych miast przed pojawianiem się tam samochodów, nie potrzebowali takiej organizacji ruchu - zawsze bowiem mogli wciągnąć brzuchy i jakoś się minąć. Gdyby ktoś kazał im chodzić lub jeździć wyłącznie w jednym kierunku, wymownie popukaliby się w czoło.
Dopiero dominacja bryczek, a później aut, które zajmują mnóstwo przestrzeni, wymusiła powstanie ulic jednokierunkowych. Nic w tym dziwnego - samochód wymaga minimum 1,6 metra szerokości, a ciężarówka lub autobus nawet 2,6 metra. Oznacza to że, aby zapewnić przestrzeń do minięcia się dwóch aut potrzeba aż 6 metrów przestrzeni. W miastach tej przestrzeni często po prostu brakuje, dlatego ulice jednokierunkowe dla aut mają głęboki sens.
Zupełnie inaczej jest w przypadku rowerów i pieszych. Oni zawsze gdzieś się wcisną, zawsze dadzą radę minąć się z autem jadącym z naprzeciwka. Najwęższe ulice z dopuszczonym dwukierunkowym ruchem rowerów w Holandii mają zaledwie dwa metry szerokości i mimo to wciąż są w pełni bezpieczne, dzięki dobrej wzajemnej widoczności oraz niskiej prędkości aut. Ulice jednokierunkowe - wprowadzone dla aut i z powodu aut, powinny być jednokierunkowe dla aut.
Za tymi oczywistościami niestety wyraźnie nie nadąża Polskie prawo. W Polsce poruszanie się rowerem pod prąd jest zakazane, a i do kontrapasów urzędnicy podchodzą z niezrozumiałą nieufnością.
Nie oznacza to, że jazda pod prąd rowerem zawsze jest niebezpieczna. Cała Europa jeździ rowerami pod prąd, zarówno na kontrapasach, jak i tam, gdzie separacji kierunków ruchu nie ma. We Francji istnieje wręcz wymóg otwierania ulic jednokierunkowych dla cyklistów.
W Polsce również wielu cyklistów decyduje się na jazdę rowerem pod prąd. Gdy alternatywą jest równoległa ruchliwa arteria, z której potem trzeba skręcić w lewo przecinając 4 czy 6 pasów ruchu, nierzadko jazda pod prąd cichą uliczką jednokierunkową jest bezpieczniejsza.
Choć niezgodna z prawem i grożąca mandatem. Dlatego w Polsce powinno się prawo zmienić i przynajmniej część ulic jednokierunkowych otworzyć dla rowerzystów jadących w obie strony.
Manewr skrętu w lewo, jest dla rowerzysty szczególnie trudny, zwłaszcza na ruchliwych arteriach. Cyklista musi jednocześnie obserwować co się dzieje przed nim, by nie wjechać w tył auta przed sobą lub nie wpaść w dziurę w asfalcie, obserwować co się dzieje z tyłu by nie zajechać kierowcom drogi zmieniając pas, sygnalizować manewr skrętu ręką, a nierzadko jeszcze hamować lub zmieniać biegi.
Niestety granice ludzkiej percepcji są ograniczone. Wielu mniej wprawnych rowerzystów ma duże problemy, by na ruchliwym skrzyżowaniu prawidłowo i bezpiecznie wykonać manewr skrętu w lewo. Skręt w lewo w połączeniu z nieprawidłową zmianą pasa ruchu jest drugą najczęstszą przyczyną wypadków powodowanych przez rowerzystów. W 2011 roku z powodu nieprawidłowo wykonanego skrętu w lewo lub zmiany pasa ruchu - 20% takich wypadków - zginęło aż 47 rowerzystów, czyli ponad 30% ofiar śmiertelnych wypadków, które spowodował sam rowerzysta!
Dlatego już dawno temu wymyślono alternatywę - skręt "na dwa". Manewr polega na skręceniu w prawo i natychmiastowym zawróceniu (faza 1), po czym przepuszczeniu aut (lub poczekaniu na zielone jeżeli skrzyżowanie wyposażone jest w sygnalizację) i przejeździe prosto przez skrzyżowanie (faza 2). Dzięki temu rowerzysta w zasadzie nie musi się oglądać za siebie, ani przeplatać w lewo przez kilka pasów ruchu, pomiędzy pędzącymi autami. Jest tylko jeden problem - w Polsce manewr skrętu na dwa wciąż jest niezgodny z prawem.
Zupełnie inaczej jest na Zachodzie. W wielu krajach skręcanie na dwa jest dopuszczone (np Holandia), albo wręcz nakazane (np. Dania) jako jedyny zgodny z prawem sposób skręcania w lewo. Powstają też specjalne śluzy do skrętu w lewo na dwa, które mają jeszcze ułatwić manewr.
Polskie organizacje rowerowe również często zalecają skręcanie na dwa jako bezpieczniejszą alternatywę.
Wolniejsze pojazdy jeżdżą z prawej strony jezdni. Lewa jej część zarezerwowana jest dla pojazdów szybszych, wyprzedzających pojazdy wolniejsze.
Tej oczywistej, prostej i ogólnie akceptowalnej zasadzie przeczy jednak jeden wyjątek - buspas. Gdy jest wyznaczony na prawym pasie ruchu, a obok nie ma drogi rowerowej, rowerzysta w myśl prawa powinien poruszać się lewym pasem (lub środkowym o ile jezdnia ma w jednym kierunku 3 pasy ruchu lub więcej), będąc wyprzedzanym zarówno z prawej jak i z lewej strony.
Nie jest to bezpieczne. Wyprzedzające cyklistę z prawej strony autobusy nie mogą tego zrobić bezpiecznie, gdyż nie ma wystarczającej bezpiecznej odległości pomiędzy nimi, a rowerem (jadącym zgodnie z prawem możliwie blisko prawej krawędzi pasa). Także auta wyprzedzające z lewej często nie mają dość miejsca. Część kierowców na widok rowerzysty jadącego zgodnie z prawem trąbi, część wyprzedza go (wbrew prawu) buspasem, a inni tworzą długi korek za cyklistą. Słowem - chaos i mnóstwo zagrożeń. Nie wierzycie? Obejrzyjcie zdjęcia z tej akcji jeżdżenia zgodnie z prawem.
Dlatego w całej cywilizowanej Europie albo wzdłuż pasów autobusowych buduje się drogi rowerowe, albo dopuszcza się ruch rowerów na buspasach. W Polsce wielu cyklistów również porusza się pasami dla autobusów, wbrew zakazowi. Tak jest po prostu bezpieczniej.
Rozwiązanie? Wpuścić rowery na buspasy. Tam, gdzie się nie da, wybudować drogi rowerowe.
Rowerzysta z zasady powinien jechać po drodze rowerowej, jeżeli tylko prowadzi w kierunku, w którym zamierza on jechać.
Nie zawsze jednak cyklista ma taką możliwość. Często na drogę rowerową po prostu nie ma wjazdu. Bywa, że cyklistę jadącego wcześniej jezdnią, oddziela od drogi rowerowej bariera, albo rząd wysokich na kilka metrów ekranów akustycznych.
Bywa też, że cykliści nie korzystają z drogi rowerowej, bo mają świadomość jej nieprzejezdności. Wiedzą o wykopie, który jest 200 metrów dalej, albo o samochodzie blokującym przejazd.
Teoretycznie cykliści łamią prawo. Trudno ich jednak o cokolwiek w takiej sytuacji winić.
"Ciągła linia to nie murek" a "farba stanowi tylko, gdy jest w dużej beczce" - tak zwykli mawiać kierowcy. W przypadku aut, których kierowcy mają z natury bardzo ograniczoną widoczność do tyłu i na boki, przekraczanie ciągłej linii lub przejeżdżanie przez obszar wyłączony z ruchu, jest jednak bardzo niebezpieczne. Kierowca może nie zauważyć pojazdu zbliżającego się pod pewnym kątem i po prostu w niego uderzyć. Dlatego w pewnych sytuacjach zabrania się autom zmiany pasa lub kierunku jazdy, malując a jezdniach linie ciągłe lub obszary wyłączone z ruchu.
Zupełnie inaczej jest w przypadku cyklistów, którym widoku do tyłu nie ograniczają słupki dachu pojazdu, ani inne przeszkody. Rowerzysta, jeżeli tylko zechce się obejrzeć za siebie, widzi niemal wszystko dookoła.
Co więcej, dla rowerzysty często niebezpieczne jest jechać np. drugim pasem jezdni, tylko dlatego, że jeszcze przez 200 metrów jest ciągła linia. Utrudnia on w ten sposób także ruch aut. Nic więc dziwnego, że spora część rowerzystów przejeżdża przez ciągłe linie lub obszary wyłączeń (zakreskowane pola), by jak najszybciej znaleźć się po prawej stronie jezdni, lub by przepuścić jadące za nimi pojazdy. Tak jest bezpieczniej, kulturalniej, a kierowcy często nawet za to dziękują. Choć jest to niezgodne z prawem.
Trzeba tylko pamiętać, by zjeżdżając na prawo nie zajechać drogi innym pojazdom i nie stworzyć zagrożenia.
W tym momencie wchodzimy na dość śliski grunt. Jazda rowerem po pasach może być bowiem bardzo niebezpieczna. Może, ale nie musi.
Jeżeli przekraczasz jezdnie pustą po horyzont, na pewno nie jest to groźne i nikomu krzywdy nie zrobisz. Musisz jednak pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, przejeżdżaj powoli, z prędkością pieszego. W ten sposób nie będziesz zaskoczeniem dla kierowców. Po drugie - nie jesteś pieszym. Na pasach nie masz więc ani pierwszeństwa nad autami, ani prawa do rozpychania się pomiędzy pieszymi. I tak też powinno to być zapisane w prawie, zamiast obecnego zakazu.
Dlaczego? Rowerzysta jadący ma większą kontrolę nad rowerem niż pieszy prowadzący rower. Może zwolnić, przyśpieszyć, zmienić kierunek jazdy, uniknąć zagrożenia. Dlatego wielu rowerzystów woli jechać niż iść prowadząc rower.
Najlepiej jednak po prostu pojechać jezdnią.
Ten temat wraca jak bumerang, więc nie mogło zabraknąć go i w naszym zestawieniu.
Zakaz jazdy pod wpływem środków odurzającym, ma olbrzymi sens w przypadku kierowców. Środki te bowiem opóźniają reakcję, a w dodatku prowokują do szybszej i bardziej niebezpiecznej jazdy samochodem. Auto jadące 50km/h przejeżdża w ciągu sekundy prawie 14 metrów, a przy 90km/h aż 25 metrów. A przecież pijani kierowcy w autach osiągają nierzadko znacznie większe prędkości.
Trochę inaczej sprawa ma się w przypadku rowerzystów. Tutaj czas reakcji nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Choć Trybunał Konstytucyjny ma inne zdanie, rowerzyści, nawet trzeźwi, zwykle nie osiągają prędkości wyższych niż 30 km/h, a większość cyklistów porusza się z prędkościami 20-25km/h. Ile przejeżdża podchmielony rowerzysta w ciągu sekundy? Zwykle nie więcej 4-5 metrów! Słabszy refleks nie gra tu więc aż tak dużej roli.
Także skłonność do szybkiej jazdy po alkoholu nie dotyczy rowerzystów. Dlaczego? Od pijanego kierowcy, rozwinięcie niebezpiecznej prędkości wymaga tylko mocniejszego naciśnięcia na pedał gazu. To żaden wysiłek! Dla porównania, pijany cyklista, by pędzić przez miasto jak wariat, musi mieć niezłą formę, inaczej po chwili zmęczy się i zwolni. Cyklista, choćby wypił hektolitry alkoholu i tak jest ograniczony swoimi możliwościami fizycznymi, które w dodatku po alkoholu jeszcze się zmniejszają. Powyżej pewnego stężenia alkoholu we krwi, rowerzysta w ogóle nie jest w stanie jechać rowerem i staje się pieszym. Słynne zdjęcie, które obiegło cały Internet, nie przedstawia nawet pijanego cyklisty, lecz pieszego pchającego rower:
W wielu krajach zachodniej europy limity alkoholu we krwi dla rowerzystów są znacznie mniej restrykcyjne niż w Polsce (np w Niemczech to 1,6 promila). Jazda po jednym piwie nie jest tam niczym dziwnym. Dla Duńczyka, czy Holendra dziwne będzie wręcz, jeżeli Policja ich za to zatrzyma.
Także w Polsce podejście do tematu alkoholu i roweru powoli się zmienia. Oczywiście nikt nie mówi, by wsiadać na rower w stanie upojenia alkoholowego i my również tego nie proponujemy. Tym niemniej już prawie 30 procent Polaków uważa, że jazda rowerem po wypiciu jednego piwa lub lampki wina do obiadu, powinna być legalna. Spora część rodaków, która byłą za granicą, pyta czym różni się Polska od na przykład Niemiec, że u nas tacy cykliści są uważani za zagrożenie, a tam nie. Nawet Prokurator Generalny uważa ściganie rowerzystów za rozrzutność, zauważając że rowerzyści pod wpływem nie powodują dużej liczby wypadków. Polskie browary zaś wprost walczą o cyklistów oferując dla nich specjalne gatunki piwa.
Jasne staje się więc, że potrzebna jest zmiana prawa. W więzieniach siedzi blisko 5 tysięcy rowerzystów, najczęściej takich, którzy nie spowodowali żadnego zagrożenia na drodze. Zajmują miejsca prawdziwym przestępcom i obciążają budżet niemałymi kosztami. Dlatego właśnie sama jazda rowerem pod wpływem alkoholu na rowerze nie powinna być karana. Karane powinno być jedynie stwarzanie zagrożenia na drodze (o ile ma miejsce). W Sejmie są już nawet pewne zmiany idące w tym kierunku, wydaje się jednak, że idą one nie do końca w najlepszym kierunku.