Po mistrzostwie żużlowców Apatora/Adriany

Pierwszy krok do obrony tytułu mistrza Polski przez toruński klub został już zrobiony. Apator/Adriana ustalił najważniejsze szczegóły nowego kontraktu z czterokrotnym mistrzem świata Tony Rickardssonem.

Po mistrzostwie żużlowców Apatora/Adriany

Pierwszy krok do obrony tytułu mistrza Polski przez toruński klub został już zrobiony. Apator/Adriana ustalił najważniejsze szczegóły nowego kontraktu z czterokrotnym mistrzem świata Tony Rickardssonem.

Negocjacje ze Szwedem toczyły się już od kilku tygodni. Rozmowy były posunięte do tego stopnia, że padła nawet propozycja, aby podpisać kontrakt z Rickardssonem dzień po meczu z Atlasem, ale żużlowiec śpieszył się na samolot. - Pozostały jeszcze do uzgodnienia sprawy związane z reklamami na kombinezonie - mówi menedżer żużlowca Andrzej Terlecki. Bardziej ostrożny jest prezes toruńskiego klubu Marek Karwan. - Uważamy, że Tony zrobił wiele dobrego dla Apatora/Adriany. Z obu stron padły deklaracje o dalszej współpracy, a teraz trzeba usiąść do stołu i spokojnie porozmawiać - mówi szef Apatora/Adriany. Menedżer Rickardssona twierdzi, że najważniejsze sprawy finansowe zostały już ustalone. - Jesteśmy bardzo blisko ostatecznego porozumienia, ale jest jeszcze kilka punktów do przedyskutowania - zaznacza jednak Karwan.

Rickardsson miał mecze lepsze i gorsze, ale trzeba przyznać, że w najważniejszym momencie nie zawiódł. W decydującym biegu meczu z Atlasem najszybciej ruszył spod taśmy i wygrał niezagrożony. - W każdym wyścigu robiliśmy co tylko było możliwe, ale to nie wystarczyło - przyznał lider Atlasu Greg Hancock. - O wszystkim miał zadecydować ostatni bieg, którego nie można było przewidzieć. Wszystko potoczyło się w dosłownie jednej sekundzie. A przegraliśmy z naprawdę świetnym zespołem.

Trener Atlasu Marek Cieślak po spotkaniu nie miał większych pretensji do żadnego ze swoich podopiecznych. Bardziej krytyczni byli wobec siebie sami żużlowcy. - Nie potrafiliśmy dostosować się do twardego nawierzchni na starcie. Nie można było atakować po zawnętrznej. Tam popełniliśmy zbyt dużo błędów i w efekcie mój dorobek punktowy jest marny. Ale to był prawdziwy finał, jeździli najlepsi. Gospodarze w drugiej częsci zawodów lepiej wpasowali się w tor, wykorzystali nasze słabości do maksimum - mówił Robert Sawina.

- Dla polskiego żużla te emocje były wspaniałe, ale ja jestem naprawdę przygnębiony. Bardzo ważne dziś były starty. Ten moment, jedna sekunda gdy musisz się zdecydować na jakiś ruch, były decydujące. Przegraliśmy, ale zrobiliśmy co tylko mogliśmy, aby było odwrotnie - dodał Scott Nicholls.

Torunianie długo świętowali swój sukces na murawie. Potem zlani szampanem dzielili się swoimi wrażeniami z dziennikarzami. Najbardziej rozchwytywani byli bohaterzy niedzielnego meczu: Wiesław Jaguś i Tomasz Chrzanowski. Dzięki nim w pierwszej części meczu wrocławianie nie uzyskali większej przewagi. - To co koledzy tracili, my z Wiesiem odrabialiśmy. Ale punkty uciekały, a ja myślałem, że nie wytrzymam nerwowo. Co udało się zyskać, to od razu było tracone i dlatego ta nerwówka była niesamowita. Dwa razy miałem chwilę zwątpienia, jednak wierzyłem do końca, że zwyciężymy - wyznał junior Apatora/Adriany.

- Przed meczem pojechałem nad jezioro i w ogóle nie myślałem o pojedynku o mistrzostwo. Jeden wyścig mi nie wyszedł. Zostałem na starcie i nie byłem w stanie już nic nie zrobić. W decydującej gonitwie nie oglądaliśmy się na siebie z Tonym. Ten kto wygra start, miał po prostu pędzić do mety - opowiadał Jaguś.

Swoją radością dzielili się także ci, którym ten mecz się nie udał. - Przed spotkaniem kuzyn zapytał mnie: czy wolałbym być najlepszym zawodnikiem w przegranym meczu, czy najgorszym w wygranym. Stało się to drugie, ale najważniejsze, że mamy złoty medal. W pierwszych wyścigach miałem po prostu za silny motocykl. Gdybym wcześniej posłuchał rady mechanika i zmienił sprzęt, to byłoby dużo lepiej - wyjaśniał Robert Kościecha.

Mniej szczęśliwy od kolegów był jedynie Mirosław Kowalik, który decydujący o tytule mecz oglądał z parkingu. - To było dla mnie bardzo przykre. Dlatego na tym złotym medalu, który zawisł na mojej szyi, ciąży jakiś cień - stwierdził kapitan Apatora/Adriany.

Od wtorku toruńscy żużlowcy rozpoczynają oficjalne spotkania. Jako pierwszy mistrzów Polski zaprosił marszałek województwa kujawsko-pomorskiego Waldemar Achramowicz. O 10 spotka się z zawodnikami Apatora/Adriany oraz Polonii Bydgoszcz - brązowymi medalistami DMP.

jp, rzek

DLA GAZETY

Wojciech Grochowski

prezydent Torunia

Emocje były ogromne, ale ja wierzyłem, że wygramy. Sezon dobrze się zaczął, derby poszły nam wspaniale. Nie zapomnę, jak byłem na pierwszym wygranym meczu w Bydgoszczy. Myślę, że ten tytuł nam się należał. Przede wszystkim Toruniowi się należał. Pięknie się ten sport rozwija w naszym mieście i dobrze się stało, że go wsparliśmy finansowo. Myślę, że trzeba także w przyszłym roku o tym pomyśleć, aby ten sukces utrwalić. To ogromna promocja naszego miasta i dzisiejsze zwycięstwo jest potwierdzeniem faktu, że pieniądze zostały dobrze zainwestowane. Specjalnie wziąłem dziś okulary i sprawdzałem, czy nasi żużlowcy mają gdzieś na kombinezonach te nasze anioły. Gdziekolwiek jeżdżą, jest z nimi symbol Torunia, który chroni miasto i zawodników.

not. jp

Rozmowa z trenerem Atlasu Markiem Cieślakiem

Pójdę się powiesić

Joachim Przybył: Czy srebrny medal to duża porażka dla Atlasu?

Marek Cieślak: Nie przesadzajmy. Nie tylko Atlas liczył na złoto. Przed sezonem celowało w nie kilka zespołów. Mamy srebro i wcale nie zamierzam się z tego powodu smucić. Wiele drużyn chciałoby być na naszym miejscu.

Ale w stosunku do oczekiwań to tylko srebro...

- To pójdę się powiesić.

Przedtem jeszcze proszę ocenić dzisiejszy mecz.

- To był piękny pojedynek, godny finału mistrzostw Polski.

Co zadecydowało o zwycięstwie Apatora/Adriany?

- Myślę, że w dużym stopniu upadek Ułamka. On ucierpiał, ale jeszcze bardziej jego motocykl. Poza tym wykluczenie Jacka Krzyżaniaka. Mogliśmy wygrać ten bieg i powiększyć przewagę. Później prowadziliśmy do biegów nominowanych, ale praktycznie XIII wyścig załatwił sprawę.

Miejscowi kibice bardzo się obawiali tego wyścigu, bo startowali w nim wychowankowie Apatora - Sawina i Krzyżaniak.

- Liczyłem, że w tym biegu wygramy 4:2. Moi zawodnicy trafili co prawda na złe pola startowe, ale to chyba nie jest wytłumaczenie dla tej klasy zawodników. Czy nie żałuję, że nie pojechał Dados? Raczej nie. Krzyżaniak dwóch biegów nie ukończył. Miał nowy silnik, a na treningu wygrywał z wszystkimi. Liczyłem, że na toruńskim torze pojedzie lepiej. Sawina zresztą zrobił tyle samo punktów, więc za kogo miałem wstawić Dadosa?

Co Pan sądzi o pracy sędziego.

- Według mnie popełniał błędy. Wykluczenie Krzyżaniaka było bardzo problematyczne. Tak samo powtórzenie wyścigu w pełnym składzie po upadku Nichollsa. Uważam, że sędzia potraktował mój zespół zbyt ostro.

Wierzył Pan w sukces przed ostatnim wyścigiem?

- Wierzyłem, ale pod jednym warunkiem. Jedynie gdyby Hancock wygrał start. Wtedy miałby szansę dowieźć zwycięstwo, a Ułamek może też powalczyłby o jeden punkt.

Czy torunianie byli lepsi w przekroju całego sezonu?

- Wydaje mi sę, że zanotowali mniej wpadek. Myśmy przegrali pechowo w Pile, prowadziliśmy cały mecz w Bydgoszczy, a przegraliśmy w ostatnim wyścigu, straciliśmy także punkt u siebie z Częstochową. Ale ja nie jestem zawiedziony. Przyszło do zespołu wielu dobrych zawodników. Poskładać ich w jeden zespołów nie jest łatwo. A tylko zespół jest w stanbie wygrać mistrzostwo.

Dziękuję za rozmowę.

Copyright © Agora SA