Janusz Kulig radzi: Mój pierwszy raz...

Nikt nie rodzi się mistrzem świata, nawet Tommi Makinen! Dziś o tym, jak zostać kierowcą rajdowym.

Janusz Kulig radzi: Mój pierwszy raz...

Nikt nie rodzi się mistrzem świata, nawet Tommi Makinen! Dziś o tym, jak zostać kierowcą rajdowym.

Dziesięć lat temu nawet nie marzyłem, że nazwisko Kulig znajdzie się w czołówce polskich rajdowców. Zaczynałem jak wszyscy. Kupiłem od szwagra 12-letniego "malucha" i z kolegami w garażu zrobiliśmy z niego "rajdowego" potwora. Pierwsze zabawa w rajdy to były Konkursy Jazdy Samochodowej. To takie rajdy z przymrużeniem oka, gdzie nie ma odcinków specjalnych, a rywalizacja polega na jak najszybszym pokonaniu slalomu wokół słupków. Bardzo mi się spodobało - zacząłem zbierać punkty do pierwszej licencji.

Pamiętam mój debiutancki Rajd Zimowy w 1992 roku. To był start z wielką pompą, z (prawie) profesjonalnym serwisem i - po raz pierwszy - w kombinezonach. W tamtych czasach kombinezon to był symbol prawdziwego rajdowca, bożyszcze tłumów. Nas na takie cuda nie było stać, ale od czego jest rodzina! Kombinezony uszyła moja ciocia krawcowa. Mama z kolei wypożyczyła "treningówkę" - małego fiata, którym jeździła na co dzień. Po sześciu miesiącach mojego jeżdżenia z opon wystawały już druty, co doskonale przydało się właśnie przed Zimowym - druty wspaniale zastąpiły kolce do ścigania po śniegu... Działały do czasu. Objeżdżaliśmy trasę przed rajdem i pech chciał, że gdzieś tam pojechałem za szybko - wylądowaliśmy w zaspie. Wysiadam i nagle... auto zaczyna się niebezpiecznie bujać. Okazało się, że "siedzimy" na poręczy zasypanego śniegiem mostu. Z jednej strony koła w zaspie, z drugiej - 5 m i strumień. Nie wiem, jakim cudem nie spadliśmy niżej. Ale w końcu doczekaliśmy się startu, oes za oesem jechaliśmy bez kłopotów, nagle awaria silnika - stoimy! Nie było wtedy tzw. stref serwisowych i mechanicy mogli stać, gdzie chcieli. Nie było rady - bardzo chcieliśmy skończyć ten rajd i ostatnie półtora kilometra do mety samochód po prostu pchaliśmy. Towarzyszyły nam tysiące spojrzeń, tylko mechanikom nie udało się nas dojrzeć. Zlani potem pchaliśmy niemego "malucha", a tymczasem rajdowy spiker przez megafon huczał: "co za załoga, co za upór i ambicje". Myślałem, że spalę się ze wstydu!

W 1995 roku po raz pierwszy zacząłem się ścigać z Jarkiem Baranem na prawym fotelu. Ktoś nas wreszcie zauważył, no i zaczął się prawdziwy sport - najpierw jedno, potem drugie mistrzostwo Polski w "generalce".

Jak zostać kierowcą rajdowym? Warto się najpierw zrzeszyć w najbliższym (albo ulubionym) automobilklubie. Dobrze mieć samochód, nawet zwykłego "malucha". Najpierw trzeba zdobyć wstępną licencję i ciułać punkty w KJS-ach. Potem jest egzamin i - z licencją niższego stopnia - zaczyna się walka w "okręgówkach". Tam jeździ się w kombinezonach i kaskach, samochody są już półprofesjonalnie przygotowane do rajdów. Tam zbiera się punkty do licencji najwyższego stopnia. Z takim dokumentem można się ścigać w eliminacjach mistrzostw kraju, a także za granicą. Sam papier jednak nie jeździ - na tym etapie trzeba mieć już samochód, serwis, mechaników... Potem już tylko mały krok i... witam w gronie konkurentów!

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.