Kubica: Grand Prix to tylko kwestia czasu

Brutalna prawda jest taka, że żeby się rozwijać, trzeba jak najszybciej uciekać z Polski. Wiem, że to smutne przesłanie dla młodych ludzi, którzy chcieliby iść w moje ślady. Im powiem jeszcze brutalniej: gdybym miał syna, a chciałbym, żeby zaczynał startować na kartingach, natychmiast wywiózłbym go z kraju - mówi pierwszy Polak w Formule 1

Michał Pol: Już tylko krok dzieli Pana od tego, żeby zostać kierowcą teamu F1. Co musi Pan jeszcze zrobić, żeby to się spełniło?

Robert Kubica: Ależ ja już jestem kierowcą Formuły 1! Na razie jeszcze nie ścigam się w Grand Prix, moja rola w teamie jest inna. Ale myślę, że to tylko kwestia czasu, kiedy zacznę startować. Czekam na to spokojnie, nie robię nerwowych ruchów. Zamiast tego wolę perfekcyjnie wykonywać swoją pracę kierowcy testowego. To bardzo odpowiedzialna rola. Jeśli w tym roku dobrze ją wykonam, to może w następnym sezonie zasiądę za kierownicą w wyścigach. Jestem gotów czekać cierpliwie. Innego sposobu nie ma.

Jest Pan cierpliwy z natury czy ciężko Pan znosi ten pobyt w "poczekalni?

- Przyznaję, że po 11 latach nieprzerwanych startów, ścigania się i rywalizacji dziwnie się czuję, kiedy w dniu Grand Prix mam wolne. Choć to nie do końca prawda, bo mam wówczas wiele innych obowiązków - medialnych i wobec sponsorów. Brakuje mi ścigania się. Ale i tak uważam, że w tym sezonie nic lepszego nie mogło mnie spotkać niż rola kierowcy testowego w teamie BMW-Sauber. Jestem pewien, że każdy inny młody kierowca walczący o Formułę 1 zrobiłby na moim miejscu to samo.

Niech mnie Pan poprawi, jeśli się mylę, ale czy status trzeciego kierowcy w teamie nie przypomina sytuacji rezerwowego bramkarza Liverpoolu Jerzego Dudka? Z jednej strony kibicuje Pan drużynie, ale i cały czas czeka na potknięcie kolegi, żeby wskoczyć na jego miejsce...

- Tak to przedstawiają gazety w Polsce, a to wielka bzdura. Nie można porównywać Formuły 1 z futbolem. To, że podczas Grand Prix jestem rezerwowym kierowcą, w żaden sposób nie wiąże się z życzeniem potknięcia Jacques'owi Villeneve'owi czy Nickowi Heidfeldowi. Musiałbym być chory, żeby tak myśleć.

Niewiele brakowało, a wystartowałbym podczas ostatniego GP na torze Imola w San Marino. Nick słabo się czuł i nie wiedzieliśmy, czy pojedzie. Dziwnie to zabrzmi, ale wcale nie chciałem go zastępować. Co nie znaczy, że odmówiłbym startu albo nie starał się wypaść jak najlepiej, gdyby tego zażądał team. W tym roku moim zadaniem jest być kierowcą testowym. Nie zależy mi na wystartowaniu w jednym GP kosztem zdrowia partnera z teamu.

Bramkarze walczą ze sobą na treningach, żeby lepszego trener wystawił w meczu. Od tego, czy będą grali, zależy ich kariera. Moja nie zależy od tego, czy pojadę w jednym GP, ale od tego, jak jeżdżę podczas testów i jakiej jakości dane - o bolidzie, torze, oponach - przekazuję. Poza tym w piłce nożnej łatwo stwierdzić, czy ktoś gra dobrze, czy nie. W F1 o wiele trudniej, bo wiele zależy od tego, co w danym momencie testuję - paliwo, opony czy ustawienie bolidu. W futbolu każdy z 22 zawodników kopie tę samą piłkę zrobioną z tych samych materiałów i z tą samą ilością powietrza w środku. W F1 każdy bolid jest inny i inaczej ustawiony, nie ma więc co porównywać. Tak naprawdę tylko mój zespół wie, jak jestem dobry.

Jak wygląda dzień kierowcy testowego Formuły 1?

- W tygodniu poświęcamy na jazdę dwa, trzy dni. Testujemy opony, bolid i jego różne ustawienia pod dany tor. Takie testy trwają od rana do wieczora w dwóch sesjach. Od 9 rano do 13, potem przerwa i znów od 14 do 19. Kiedy jest Grand Prix, biorę udział w dwóch godzinnych treningach. Zdaję z nich relację podczas briefingów, w których biorą udział podstawowi kierowcy. Każdy z nich indywidualnie analizuje przekazywane przeze mnie dane. Wiadomo, że kierowcy różnią się między sobą, mają różny styl jazdy. Niektóre rozwiązania są dobre dla mnie, a nie pasują innym, podobnie jest z oponami. Na szczęście specjaliści z zespołu na tyle znają już mój styl jazdy, że potrafią moje dane przełożyć na potrzeby innych kierowców.

Takie ciągnące się godzinami briefingi i analizy danych muszą być potwornie nudne...

- Tak sobie siedzimy przy stole i gadamy jak teraz z panem. Nad danymi dyskutuje cały sztab ludzi, ale proszę pamiętać, że dla nich wszystkich Formuła 1 jest pasją i sensem życia. Więc te dyskusje nie są nudne, bo zawsze wynika z nich, co zrobić, żeby jeździć szybciej, osiągać więcej. Dokonujemy symulacji, zmieniamy w komputerze wszelkie warunki, żeby sprawdzić, co i jak będzie wyglądać podczas wyścigu. Na torze tych współpracowników jest od 60 do 100 osób, a każdy jest specjalistą od czego innego. A jak liczyć jeszcze współpracowników z fabryki, to jest to 500 osób.

Ci specjaliści analizują tylko rzędy cyferek czy pytają Pana o Pańskie odczucia?

- Odczucia kierowcy testowego mogą być pomocne, ale nie są konieczne. Zwłaszcza że często dobry kierowca testowy okazuje się marnym kierowcą wyścigowym i na odwrót - ci najlepsi podczas Grand Prix nie zawsze nadają się do testowania. Dziś rządzi telemetria, czyli urządzenie kontrolujące i zapisujące pracę bolidu. Ma ono 90 czujników i każdy dostarcza swoich informacji. Jeśli w teamie są sprawni inżynierowie, nie potrzebują pytać kierowcy o odczucia. Choć akurat w moje się wsłuchują. A ja bardzo się cieszę, jeśli moje wskazówki mogą się na coś przydać.

Czy Formuła 1 spełniła Pańskie oczekiwania, czy może przerosła?

- Zaskoczył mnie bolid. Wydawało mi się, że o F1 wiem prawie wszystko. Nie sądziłem, że jest tak wielka różnica między bolidami, którymi ścigałem się w różnych seriach, a tym. Okazała się olbrzymia, kosmiczna. Tym bardziej zaliczono mi to na plus, że tak szybko potrafiłem się w nim odnaleźć. Natomiast nie zaskoczyła mnie ta słynna otoczka Formuły 1, bo zupełnie nie zwracam na nią uwagi. Mnie interesuje bolid i sztab ludzi, którzy nad nim pracuje.

To ciekawe, bo dla niektórych kierowców jak David Coluthard czy jeszcze niedawno Eddie Irvine to właśnie ta ekskluzywna otoczka Formuły 1 wydawała się sensem życia?

- Jestem przede wszystkim kierowcą, a nie showmanem.

Co musiał Pan w sobie zmienić, przychodząc do Formuły 1?

- Wzmocnić kondycję. W porównaniu z innymi seriami F1 zaskoczyła mnie ilością czasu, jaki kierowca spędza w bolidzie podczas przygotowań. Tym, jak wiele przejeżdża okrążeń podczas testów. To szalenie wyczerpuje. Dlatego biegam codziennie prawie 10 kilometrów i jeżdżę na rowerze. Zależało mi, żeby być dobrze przygotowanym fizycznie od początku sezonu, tak żeby zespół mógł na mnie liczyć, gdyby np. potrzebował trzech dni testów. Musiałem też wzmocnić mięśnie karku. Ale choć mam specjalną maszynę, właściwie nie potrzebowałem do tego ćwiczeń. One same się wzmacniają, jak człowiek tyle jeździ.

Kierowanie bolidem to rzeczywiście tak wielki wysiłek? Bo z zewnątrz wygląda to tak, że kierowca po prostu wsiada i jedzie.

- Zapewniam, że jeździ się dużo ciężej, niż się wydaje. Przede wszystkim ze względu na olbrzymie przeciążenia, większość szybkich zakrętów to ponad 6 G [porównywalne z pilotowaniem odrzutowego myśliwca]. Ciało trzeba do tego przyzwyczaić. Myślę, że u każdego kierowcy na początku jest tak, że jego bolid jeździ szybciej, niż mózg reaguje. Objawia się to w ten sposób, że wszystko przybliża się o wiele szybciej, niż się człowiek spodziewa i zdąży zareagować. Gdyby pan tu i teraz na torze Silverstone wsiadł do bolidu, to zakładając, że umiałby pan go uruchomić i rozpędzić, jestem pewien, że na pierwszym zakręcie przy 6 G po prostu straciłby pan przytomność.

To prawda, że jest Pan na specjalnej diecie?

- Jak każdy kierowca Formuły 1 muszę uważać na to, co i ile jem. Ta dieta niewiele różni się od diety każdego innego sportowca. Ułożono mi ją w jednej z klinik we Włoszech, która specjalizuje się w opiece nad kierowcami. Dokładnie zbadali moją wytrzymałość oraz określili program treningów i diety. W dni testów prawie nic nie jem, bo wskazane byłoby zjeść posiłek dwie i pół godziny przed wyjazdem na tor, a mówiłem, jak napięty jest program. Zastępuję więc jedzenie odpowiednimi napojami dostarczającymi tyle samo energii. Poza tym nie jem rzeczy ciężkich, przeważnie makaron z samymi pomidorami, bardzo mały kawałek kurczaka. Frutti di mare jest zupełnie niewskazane, to bardzo ryzykowna potrawa, zwłaszcza jak ją zjeść tuż przed wejściem w zakręt na pełnej szybkości. Nie trzymam wagi, ale przy moim wzroście [184 cm] muszę się pilnować, żeby nie przekroczyć 80 kg.

A czy tak potrzebne w Formule 1 refleks, koncentrację i czas reakcji też jest Pan w stanie poprawić?

- Są we włoskiej klinice specjalne maszyny, na których można to sprawdzić i poćwiczyć. Jeśli chodzi o koncentrację i refleks, to bardzo nadwyręża je trema przed startem. Myślę, że w ostatnich trzech latach bardzo poprawiłem ten aspekt. Jak się jest młodym, to się wszystko chce osiągnąć szybko i za wszelką cenę. Chęci są większe niż umiejętności, moc bolidu czy przyczepność. Mam poczucie, że wykonałem dużą pracę, żeby stać się dojrzałym, równym kierowcą.

Czytałem, że lubi Pan gry komputerowe i wirtualne wyścigi. Czy to sposób na lepsze poznanie torów, czy tylko relaks?

- Szczególnie jak byłem mały, to uwielbiałem grać i trochę mi z tego zostało. Ale wolę rajdy samochodowe niż wyścigi Formuły 1, którą mam w realu, a jej tory znam od małego na pamięć. Uważam, że w grach rajdowych lepiej odwzorowana jest rzeczywistość, są bardziej realistyczne. Ale to tylko zabawa, z moją pracą nie ma nic wspólnego, niczego mi nie daje. Coś w tym zresztą jest, że bardzo dobrzy kierowcy rajdowi nie potrafią grać w na komputerze, a mistrzowie wirtualnych rajdów czy wyścigów nigdy nie daliby sobie rady na prawdziwej trasie.

A Pan chciałby kiedyś wystartować w rajdzie?

- Wystartowałem już w Rajdzie Barbórki, choć może nie był to rajd z prawdziwego zdarzenia. Przed rokiem otwierałem też dla zabawy odcinki specjalne Rajdu Wawelskiego. Na razie nie planuję zmiany. Kręcę kierownicą na torze już od 17 lat, a rajdy to zupełnie inna dyscyplina. W wyścigach trzeba być dokładnym, wszystko zależy od kierowcy. W rajdach jest większa improwizacja i pilot. Kierowca musi mieć wizję zakrętu podaną przez pilota.

A prywatnie jakim jest Pan kierowcą?

- Bezpiecznym. Nie szaleję na drogach. Zresztą podczas sezonu poruszam się głównie taksówkami albo podstawionymi samochodami.

Co testy ma Pan albo najlepsze czasy, albo jest Pan w czołówce, jak np. w San Marino, gdzie szybsi byli tylko Fernando Alonzo i Michael Schumacher. Czy środowisko F1 docenia te fantastyczne osiągnięcia debiutanta, czy liczą się tylko miejsca w Grand Prix?

- Te czasy i są brane pod uwagę, i nie. Podczas testów bolid każdego teamu jest inny, ma inne opony i inną ilość paliwa. Tak naprawdę moje osiągnięcia są więc czytelne tylko dla moich inżynierów. Ale nie jest też tak, jak piszą niektóre gazety, że podczas testów kierowcy GP odpuszczają sobie rywalizację. To prawda, że muszą bardziej uważać na opony, bo dostają określoną liczbę na całe GP. Powiem tak: testy służą do testowania, my na czasy innych nie patrzymy. Dla mnie najważniejsze jest, że ludzie w moim teamie wiedzą, jak szybki jestem. Bo tylko oni mogą mnie obiektywnie ocenić.

Nie zdarzyło się, żeby kierowcy albo ludzie jakiegoś innego teamu pogratulowali Panu wyników?

- Trzeba by ich zapytać, czy moje wyniki robią na nich wrażenie. Ja się tym nie interesuję, wolę robić swoje.

A kierowcy z Pańskiego teamu coś Panu mówią, chwalą, radzą, dodają otuchy? Czy traktują jak rywala, który chce zająć ich miejsce?

- Każdy w teamie ma swoją wyznaczoną rolę i stara się jej trzymać. Ja pracuję ze świadomością, że moja praca ma im pomóc, i za to jestem rozliczany. Staram się więc pracować jak najlepiej.

Ale np. taki Villeneuve, były mistrz świata kończący karierę, mógłby wykonać jakiś gest wobec młodszego, obiecującego kolegi z teamu...

- Myślę, że Jacques poczułby się bardzo urażony, słysząc, że każe mu pan kończyć karierę. Raczej o tym nie myśli. On zdaje sobie sprawę, że ten rok może być dla niego przełomowy, i jeździ o wiele szybciej niż w ubiegłym. Nie wierzę, żeby ktoś mógł mieć zastrzeżenia do jego postawy. Poza tym on jest bardzo zamknięty w sobie, więc niewiele rozmawiamy.

W ogóle kierowcy F1 nie mają czasu ani ochoty, żeby ze sobą przestawać. Tu na torze Silverstone każdy team ma swoje cztery tiry, namiot dla gości, centrum techniczne i mało który kierowca ma czas wyjść poza ten krąg. Każdy ma swoją rolę do odegrania dla zespołu. Więc np. znam od dawna Niko Rosberga, ale od kiedy jestem w F1, widziałem go może pięć razy przez chwilę. Poza tym w F1 rywalizacja jest wielka i nie ma stylu na przyjaźnie.

Nie bywa Pan w Polsce, więc nie wiem, czy zdaje Pan sobie sprawę, co to była małyszomania?

- Była i się skończyła. W typowy w Polsce sposób, w oparach nienawiści wobec sportowca, który odniósł wielki sukces.

Czyli pamięta Pan, jak każdy występ Adama Małysza stawał się sprawą narodową. Jest Pan gotowy na wybuch kubicomanii, kiedy jako pierwszy Polak zacznie Pan już startować w GP? Na tabuny kibiców i dziennikarzy na torze i narodową dyskusję o każdym Pańskim manewrze?

- I na to, że każdy Polak okaże się najlepszym znawcą F1 jak w przypadku skoków narciarskich? Już liczba specjalistów wzrosła o 1000 procent. Np. wśród dziennikarzy, z których wielu zna się na F1 lepiej ode mnie. Przykro mi, że muszę czytać mnóstwo bzdur na swój temat. Ale nie przejmuję się tym i staram robić swoje. Nie boję się też presji związanej z popularnością. A obecność kibiców i polskich flag na torze, ich oczekiwania wobec mnie, to wszystko może być przyjemne. Może pomóc mi, dodać wiary.

Nie wiem, czy stanę się drugim Małyszem, ale wiem, że takich Małyszów mogłoby być w Polsce więcej. Uważam, że mamy wiele sukcesów w sporcie, ale większość przechodzi niezauważona, bo ktoś nie widzi w tym biznesu.

Zbigniew Boniek powiedział nam w niedawnym wywiadzie, że jednym polskim sportowcem, który zasługuje dziś na kreowanie go na gwiazdę, jest Robert Kubica. "Wystarczy chwilę posłuchać Kubicy, by poczuć, że to człowiek innego formatu niż większość naszych sportowców. Wie, czego chce, konsekwentnie do tego dąży przez lata, od zawsze czuje, że w swojej kategorii wiekowej nie ustępuje nikomu na świecie". Co Pan na to?

- Czytałem ten wywiad i było mi miło. Ale mnie uderzyły inne jego słowa - że jeśli jakiś nastoletni piłkarz chciałby pójść w ślady Bońka, zostać gwiazdą światowego futbolu, to powinien natychmiast wyjechać z Polski. Bo tu tylko zmarnuje czas. Niestety, Boniek ma rację, a jego słowa idealnie odnoszą się też do młodych kierowców. W Polsce nie ma warunków do rozwoju. Nie ma ludzi, którzy mogliby pomóc, wesprzeć wybijających się kierowców. Szansę na karierę mają tylko pojedyncze "niewypały".

Ja dorastałem za granicą, przy wsparciu rodziców poświęconych mi w stu procentach. Myślę też, że wielu sportowców pada ofiarą działaczy czy innych ludzi, którzy szukają na nich szybkiego zysku. Nie pozwalają im dorosnąć, byle tylko jak najszybciej zbić interes, często kosztem zdrowia czy kariery zawodnika.