Kubica odrzucił pakt z diabłem. Triumf w F1 niewymienialny. Le Mans może wygrać bez tego

Sto lat po pierwszym wyścigu w Le Mans Robert Kubica jest jedynym Polakiem, który stanął na podium w słynnym 24-godzinnym maratonie. Spotkaliśmy się w padoku dokładnie 15 lat po wygraniu przez niego GP Kanady. - Nie zamieniłbym tego zwycięstwa na triumf w Le Mans - zapewnia Kubica i tłumaczy, czemu od kartingu do Formuły 1 musiał być egoistą i czemu w Le Mans już nim nie jest.

Cezary Gutowski: Czy przemawiają do ciebie rocznice?

Robert Kubica: Nie. A czemu pytasz?

Mija równo 15 lat twojego zwycięstwa w Grand Prix Kanady.

Ach, tak! Ale nie wiem, czy to akurat tak fajnie, że już piętnaście lat minęło…

Jakiś sentyment się pojawia?

Szczerze? Na pewno jakieś pozytywne emocje i wibracje są, ale jest też poczucie… jakiegoś braku. 2008 rok był bardzo pozytywny, ale równocześnie budzi się myśl, że można było to wszystko inaczej rozegrać.

Zobacz wideo Iga Świątek w finale w Paryżu! W meczu o tytuł jej rywalką niespodziewanie nie będzie Aryna Sabalenka

Jak rozumiem chodzi o to, że twój zespół odpuścił walkę o mistrzostwo świata Formuły 1… Ale wygrana była i są na to dwa spojrzenia. Mi bliższe jest takie, że polski kierowca odniósł zwycięstwo w Formule 1. Inni twierdzą, że tylko jedno…

Tym bardziej ja patrzę na to tak, że w życiu czasami masz na coś tylko jedną szansę. I nie mówię, że musisz ją wykorzystać, bo na to wiele rzeczy musi się złożyć, ale trzeba przynajmniej spróbować, ale tak się nie stało.

A gdybyś mógł dziś zawrzeć pakt z diabłem i zamienić tamto zwycięstwo w Kanadzie na zwycięstwo teraz w Le Mans, rozważyłbyś to?

Nie zamieniłbym tego zwycięstwa, bo wiem, że tu jeszcze mogę wygrać, a w Formule 1 raczej już nie… Byłbym więc na straconej pozycji. Oczywiście nie jest tak, że zwycięstwo w Kanadzie cenię dużo wyżej. To dwie różne dyscypliny i nie można porównywać Formuły 1 do Le Mans, ale jestem tu i teraz, może nie po raz ostatni, i tą wygraną spróbuję się zająć. I nie musi mi pomagać w tym diabeł.

Mówiąc o wygraniu Le Mans, masz na myśli ten najbliższy wyścig, w ten weekend?

Nie, choć nie wiem jeszcze na pewno, czy będę miał jeszcze szansę tu startować w przyszłości, ale umówmy się – widzę większe szanse dalszych startów w Le Mans, niż w Formule 1. Dlatego mówię, że niekoniecznie w ten weekend.

A skoro mowa już o tegorocznym starcie – konkurencja jest ogromna, a poziom bardzo wyrównany, co pokazały pierwsze wyścigi mistrzostw świata w tym sezonie. Dodatkowo dochodzą zespoły z kategorii ELMS, czyli europejskiej serii, w której są ekipy na bardzo wysokim poziomie.

A wam jak idzie przed tegoroczną edycją maratonu?

Jesteśmy już po kilku godzinach jazd. Po treningach i części kwalifikacji i moje słowa się potwierdziły. Nie będzie nam łatwo, a konkurencja jest ogromna. Wciąż twierdzę, że w Le Mans prędkość pomaga, ale nie jest jedynym i najważniejszym czynnikiem, abyś pod koniec wyścigu znalazł się na pozycji, która pozwoli walczyć o zwycięstwo. Wykorzystać szanse, jakie mogą się nadarzyć. Pierwszym celem jest robienie naszej roboty najlepiej, jak potrafimy, a co nam w zamian przyniesie Le Mans, to się przekonamy.

Skoro mowa o Le Mans, to jest tu kolejna liczba. Sto lat od pierwszego wyścigu. Robi wrażenie?

Robi, bo jeśli pomyśleć, że sto lat temu ktoś się tu już ścigał… O historii tego wyścigu i o tym, że tamtym ludziom zawdzięczamy to, że dziś tu jesteśmy i mamy szansę stać się częścią tej historii – jest to coś wyjątkowego. Z drugiej strony, jeśli chodzi o moje podejście do tego wyścigu i przygotowania, to nie robi mi to żadnej różnicy. Nie jest tak, że na stulecie przygotowałem się lepiej. Zrobiłem to tak dobrze jak na poprzednie edycje lub lepiej.

Czyli lepiej!

Dlatego, że przywiozłem doświadczenia z poprzednich dwóch edycji. Ten jubileusz to wielka rzecz, szczególnie względem tych ludzi, którzy przez te dekady przyczynili się do tego, że tu teraz jesteśmy, do tego, że Le Mans ma taką historię. Mam nadzieję, że będzie ona o sto lat dłuższa. Albo i więcej.

Z wychowania jesteś tak naprawdę sprinterem, bo startowałeś w kartingu, Formule 1 i DTM. Przystępujesz jednak znów do maratonu. Co lepsze?

Nie mogę powiedzieć, że wyścigi długodystansowe są fajniejsze, ale są zupełnie inne niż sprinterskie. Także zespoły podchodzą do nich inaczej. Jednak jeśli chodzi moją kategorię, LMP2, to dla nas wciąż będzie to wyścig sprinterski.

Jak to możliwe?

Chodzi o podejście do jazdy prototypem sportowym, jaki mamy do dyspozycji. Nie musisz się za bardzo martwić o zużycie opon. Dużo mniej, niż na przykład za czasów, gdy ostatnio jeździłem w Formule 1.

Zużycie paliwa zależy od fazy wyścigu i wydarzeń, ale też często dużo bardziej oszczędza się benzynę w Formule 1, niż w 24-godzinnym Le Mans. Poza tym – czy to jest wyścig minutowy czy 24-godzinny, celem zawsze jest jak najszybsze dojechanie do mety. Zawsze chcesz pokonać dystans szybciej niż inni.

Odnoszę wrażenie, że gdy wsiadasz do samochodu w Formule 1, to więcej zależy od ciebie, niż w momencie, gdy jedziesz 24-godzinny wyścig. Masz dwóch zmienników i szereg innych czynników, które w sprintach nie są aż tak istotne.

Nie wiem, czy mogę się z tym zgodzić. Wiem za to na pewno, że wyścigi długodystansowe zbliżają ludzi w zespole. Mechanicy są dużo bardziej aktywni, bo jest dużo więcej pit stopów.

Przed sobą masz duże wyzwanie, a ze sobą dużą brygadę. W Formule 1 zespoły są oczywiście dużo większe, ale tak naprawdę kierowca koncentruje się na swojej pracy i ma wokół siebie grupkę najbliższych ludzi. W Le Mans ekipy są dużo mniejsze, ale więcej rzeczy może się wydarzyć i każda osoba przykłada się do tego, jak rozwinie się wyścig. Inna sprawa, że gdy wysiadasz z auta, to auto jedzie dalej, z innym kierowcą, pracując na twój wynik. To tworzy więzi, których w sprintach bardzo często brakuje. Twój partner zespołowy jest twoim rywalem, a w długim dystansie twój kolega z ekipy pracuje także na ciebie. Stąd bardzo ważna jest harmonia i dobre wibracje między kolegami zespołowymi. I żeby to wszystko działało, czasami też trzeba wyjść poza sferę wyścigów.

Może też trochę leczy z takiego egoizmu, który jest potrzebny, gdy jesteś młodszy?

Ja uważam, że aby osiągać wyniki, już nawet nie w samej Formule 1, tylko ogólnie – motorsport od kartingu uczy bycia egoistą. Wszyscy to wiedzą, tylko nikt nie mówi o tym głośno. Trzeba być egoistą!

Są jednak jakieś granice, prawda?

To już zależy od człowieka. Od tego, czy potrafisz egoizm zaprzęgać do pracy tylko w momentach, w których trzeba, czy też ten egoizm wychodzi poza te obszary, ale… umówmy się: każdy myśli o sobie i każdy chce jak najlepiej dla siebie. Oczywiście różni kierowcy robią to inaczej. Jeden jest egoistą w aucie, ale poza nim jest członkiem ekipy i pracuje też na to, żeby sytuacja była lepsza dla wszystkich, ale znam takich, którzy egoistami byli także podczas odpraw technicznych, po testach i myśleli tylko o sobie, a nie o zespole.

A jak czujecie się przygotowani do tegorocznej edycji Le Mans?

Czekam na sobotę. Gdy wystartuje wyścig, tak naprawdę dopiero po pierwszych sześciu godzinach będę wiedział, czy dobrze odrobiłem pracę domową, czy nie. I nie mówię tu nawet o wynikach, tylko odczuciach w aucie.

Dlaczego sześć godzin?

Uważam, że gdy zaczyna się noc, to wiesz, w którym kierunku pójdzie twój wyścig, jeśli chodzi o ustawienia, wyważenie auta itd. Jest mnóstwo zmiennych. Ponadto jeśli sprawdzą się prognozy i będzie deszczowo, to musisz albo zagrać va banque, albo idziesz w ciemno.

Spałeś kiedyś podczas Le Mans?

Spałem, ale krótko…

Jaki jest twój udział, jeśli chodzi o zarządzanie tym wyścigiem w waszej załodze?

Nie wiem. Zależy, kogo zapytasz…

Ciebie.

Zarządzania nie ma dużego, ale myślę, że już parę razy, nawet wczoraj się tak zdarzyło, że przed kwalifikacjami wcale nie byliśmy w dobrych nastrojach i wykonaliśmy dobrą robotę. Zmieniliśmy parę rzeczy, które przyszły z doświadczenia pomimo faktu, że ja nie jeździłem praktycznie na nowych oponach w ten weekend. Pewne doświadczenia się przydały i nagle sytuacja się odwróciła.

Jesteś tak naprawdę człowiekiem od zadań specjalnych.

Nieeee, nie od specjalnych, ale…

… ale jak pada deszcz w Le Mans w nocy, to kto wtedy jeździ? Ty. Kto nie jeździ na nowych oponach, tylko długie przejazdy na używanych? Znowu ty.

Czasami nie można mieć dwóch napastników w jednej drużynie. Czymś trzeba bronić. Szczerze mówiąc czasami jest to… nie mówię, że wkurzające, ale… Inaczej: to wiedzą tylko ludzie wewnątrz i też pewnie nie wszyscy sobie zdają sprawę. Na Spa po raz kolejny pokazałem, jak być graczem zespołowym. Po pierwszym treningu musieliśmy zmienić plan, bo auto bardzo źle się prowadziło. No i ktoś musiał się poświęcić, żeby było lepiej.

Dlaczego ten ktoś to ty?

Jak powiedziałem, głównym celem wyścigów długodystansowych – i moim także celem – jest jak najszybciej dojechać do mety. A to, jak my to zrobimy, schodzi na drugi plan. Ale nie ukrywam, że w zeszłym roku na Le Mans to ja miałem jechać kwalifikacje, ale mieliśmy pewien problem techniczny w aucie i dla dobra załogi… Ja uważam, że należy patrzeć na całokształt, a gdy masz 20 lat, to musisz być egoistą. Ja egoistą już byłem. I to niemałym, a teraz mi tego brakuje, jeśli mam być szczery. Wiele razy może miałbym więcej kompletów opon i jeździł w kwalifikacjach, ale nie jestem pewny, czy wyścigi kończyłyby się tak samo, ja na przykład ostatnio zwycięstwem na Spa.

Dwa lata temu mieliście z załodze Yifeia Ye, rok temu Lorenzo Colombo, a w tym waszym trzecim kierowcą jest Rui Andrade. Jak czujecie, da radę?

Musi dać radę! Nie ma wyboru (śmiech). Nie trzeba być jakimś fachowcem, żeby widzieć, że mając w składzie Yifeia, a potem Lorenzo, mieliśmy z Louisem superkomfortową sytuację. Nie mówię tylko o ich prędkości, ale też strategii. Byli jednymi z najlepszych kierowców ze srebrną licencją, którzy robili dużą różnicę. Z Ruim jest trochę inaczej. Musimy popracować. W Spa byłem mile zaskoczony w wyścigu, ponieważ naprawdę jechał mocno, choć w pierwszym zakręcie nie ułatwił sobie zadania. Musimy po prostu unikać pewnych sytuacji. Jeśli jednak chodzi o naszą pracę, to fakt jest taki, że teraz trochę inaczej te wyścigi wyglądają. Bardzo często musimy nadganiać. Bardzo często trzeba kombinować ze strategiami. W Spa i w Portimao staraliśmy się nawet odejść od normalnych strategii, aby mieć szansę nadrabiania czasu i wykorzystywania sytuacji, które mogą się zadziać w wyścigu…

A co w Le Mans?

W 24-godzinnym wyścigu jest to jednak trudne do przewidzenia. Nie ma więc co za dużo kombinować. Trzeba jechać swoje i zobaczymy, co się wydarzy. Trzeba zrobić tak, aby na ostatnie 24 godziny mieć jak najlepsze narzędzia w jak najlepszym stanie. Tak, żebyśmy byli w stanie powalczyć, jeśli znajdziemy się w sytuacji, która nam to umożliwi. W poprzednich dwóch edycjach jako kierowcy zrobiliśmy dobrą robotę. Mieliśmy za to problemy techniczne, niewynikające z jazdy. Musimy też pamiętać, że wyścig jest długi, bardzo długi. Bardzo, bardzo długi…

Życzę wam zatem, aby wasz samochód jechał szybko i się nie psuł, żeby team jechał super, nikomu nie zdarzył się żaden wielki błąd i to, co najważniejsze moim zdaniem w Le Mans – szczęścia.

Błędy się na pewno zdarzą. Ważne, żeby nie były zbyt bolesne i kosztowne, bo umówmy się, jak wyścig trwa 24 godziny, to nie da się go przejechać perfekcyjnie. Jeśli mają się zdarzyć jakieś wpadki, to niech to będą momenty, w których będą mało kosztowały.

Rozmawiał w Le Mans Cezary Gutowski

Więcej o: