Który to już raz? Trudno policzyć te wszystkie wywiady z ostatnich 21 lat. Pierwszy, jeszcze w juniorskiej Formule Renault 2000, na włoskim torze Mugello, gdy Formuła 1 była ledwie odległym marzeniem. Poprzez historyczny test w Barcelonie 2005 i pierwszy weekend w Formule 1 w 2006. Po koszmarnej kraksie w Kanadzie 2007 i sensacyjnym zwycięstwie w 2008. Po pierwszym rajdzie mistrzostw świata w Portugalii 2013 i zdobyciu tytułu WRC2 w tym samym roku, w Hiszpanii. Przed pierwszym wyścigiem, gdy wracał do Formuły 1 w 2019 roku w Australii i po ostatnim, w 2021 roku na włoskiej Monzy. I wielu, wielu innych.
W polskim sporcie Robert Kubica to instytucja. Spotykamy się w padoku Długodystansowych Mistrzostw Świata, w których rok temu jako pierwszy Polak stanął na podium legendarnego, 24-godzinnego wyścigu w Le Mans. – Chcesz coś do picia? Wodę, colę? – pyta, jak zawsze w takich momentach, w słoneczny, kwietniowy dzień na południu Portugalii. Zasiadamy w mobilnej bazie biurowo-kateringowej jego obecnej ekipy Orlen Team WRT, półtorej godziny przed rozpoczęciem kwalifikacji.
Robert jest nieco starszy, dojrzalszy, cierpliwszy, ale w sercu płonie wciąż ten sam ogień. Sportowca, który uznawany był przez wielu za najlepszego kierowcę wyścigowego świata, kandydata na mistrzostwo świata Formuły 1. Sportowca którego życie uległo nagłej, dramatycznej zmianie po rajdowym wypadku w 2011 roku. Do niego Robert wracać nie lubi, ale - wciąż będąc czynnym sportowcem, startującym w mistrzostwach świata - zgodził się rorozmawiać o tym, gdzie i dlaczego doszedł oraz gdzie chce iść dalej.
Robert Kubica: - Nie.
- Bo ja nie porównuję różnych dyscyplin sportu. Proste.
- Tak, ale to nic nie zmienia. Możemy dyskutować. Weźmy na przykład mojego dobrego kumpla Bartka Zmarzlika, który jest geniuszem w tym, co robi i wyniki też to pokazują. To też jest motorsport, oczywiście na dwóch kołach, ale w porównaniu z wyścigami to są dwa różne sporty. Dlatego nie ma sensu takie porównywanie. Moje życie nie zmienia się w zależności od tego, czy jestem w tym gronie, czy nie. Ja wiem, co w życiu zrobiłem i wiem, że to nie było łatwe. Dzisiaj, z obecnym doświadczeniem, wiem też, że na pewno mogłem zrobić dużo więcej. Gdybym tylko miał kogoś, na kim mógłbym się oprzeć.
- Osobę, która byłaby w stanie przekazać mi pewne informacje, doradzić. Kogoś takiego, jak na przykład ja teraz – osobę z ogromnym doświadczeniem. Choć i tak miałem dużo wsparcia i miałem też szczęście, ponieważ w młodym wieku trafiałem na dobrych ludzi, którzy pomóc chcieli i pomagali. To były inne czasy.
- Nie było tak rozbudowanej telemetrii, nie było symulatorów, nie było takiego dostępu do nagrań z kamer pokładowych. Świat się zmienił, uważam, że na lepsze i łatwiejsze, jeśli chodzi o rozwój kierowców. Szczególnie młodych. Nadal jednak pewien know-how, świadomość tego, przez co młody człowiek przechodzi i jak dojść do najwyższego poziomu – tego nadal w Polsce brakuje.
- Posłuchałby, ale ja słuchałem też innych. To było bardzo wąskie grono ludzi. Parę osób, które miały bardzo pozytywny wpływ. Tego potrzebowałem i mogłem im zaufać. Osób, które dawały mi rady, było mnóstwo, ale z całym szacunkiem do nich - one nie były na odpowiednim poziomie. Nie mówię, że miały złe chęci. Oczywiście, z wiekiem dorastasz, analizujesz i jeśli pracujesz nad sobą, zaczynasz rozumieć rzeczy, których będąc młodszym nie rozumiałeś.
- Na szczęście życie bardzo wcześnie wymusiło na mnie, abym polegał na samym sobie. Ja nie przyjeżdżałem na wyścigi z menedżerem, psychologiem, trenerem i rodzicami. Gdy po raz pierwszy testowałem bolid Formuły 3 w 2002 roku, pojechałem na testy z pieniędzmi, które sam odłożyłem. Zostały mi z bonusów i nagród za wyścigi. Wsiadłem w pociąg z kaskiem w ręku – w kasku schowałem te pieniądze – i pojechałem na pół dnia testów, ponieważ na tyle mogłem sobie pozwolić. Gdy podejmowałem te decyzje, tak naprawdę byłem sam. To był też ciężki okres, ponieważ zostałem wyrzucony z programu młodych kierowców Renault. Pieniądze, które zbierałem przez cały rok mogłem wydać na wyjście z kumplami, czy wyjazd na wakacje, ale odkładałem je, aby zainwestować w pół dnia jazdy bolidem Formuły 3.
- Te pół dnia otworzyło mi drogę dalej. To był jednak inny świat. Nie było tak zwanych coachów, czyli trenerów. Uważam, że są pewne plusy posiadania takiego wsparcia, ale dziś jest dużo osób, które pod tą przykrywką sprzedają know-how, którego nie mają.
- Obserwuję dużo młodych ludzi na torach. Dawniej, szczególnie w gokartach, jedyną możliwością, aby zobaczyć grupę swoich rywali i sprawdzić, jak jeżdżą i jakie robią czasy, było pójście na trybuny, czy inne miejsce i mierzenie samemu, stoperem. Teraz masz internet z pomiarem czasu na żywo. Dzieciaki kończą jeździć, otwierają smartfona, tablet lub nawet mają osobny ekran i patrzą się w niego. Ale się nie uczą.
- Gdy ja chciałem sprawdzić, jakie czasy robi na przykład Lewis Hamilton, który jechał w innej grupie, to szedłem na trybunę, dzieliłem tor na osiem sektorów i w międzyczasie, gdy łapałem czasy, patrzyłem na niego, jak jedzie. Dzięki temu się uczyłem. Siedząc w namiocie tego się nie nauczysz. Oczywiście masz swoją telemetrię, ale to nie to samo. Kiedy padał deszcz, to nie siedziałeś w namiocie, bo pada, tylko brałeś pelerynę lub parasol i patrzyłeś, jak jeździ inna grupa. Po jakiej linii trzeba jechać. Takiego podejścia dziś brakuje, ponieważ mamy w zamian tych "trenerów". Technologia owszem, pomaga, ale zbytnie opieranie się na tym wszystkim powoduje inne braki.
- Ja byłem zupełnie ekstremalny. Nie jest tak, że mnie tego nauczono, tylko uczyłem się na serii prób i błędów. Na tym budowałem moją wiedzę, szczególnie w młodym wieku.
- Tak. Uważam, że to jedyna droga.
- OK, może nie jedyna, bo wszystko zależy od możliwości, ale przy tych, które miałem ja - to była jedyna droga.
- To zależy. Na pewno, gdybym miał 12-letnie dziecko, to bym nie mówił mu, żeby sobie napisało na Instagramie „future F1 driver". Albo nie rozmawiał o budżecie, jaki jest potrzebny na starty i nie mówił przy nim do sponsorów i dziennikarzy, że to jest nowy Kubica. Według mnie tak się nie powinno robić.
- Mój też mi tego nie mówił. Pamiętam moje pierwsze zawody we Włoszech. Kwalifikacje były podzielone na dwa segmenty. W pierwszym miałeś cztery nowe opony, w drugim tylko dwie, czyli ciężej było poprawić czas. Ja ze stresu w pierwszym z dwóch segmentów zapomniałem, żeby nie przytykać silnika, który w treningach musiałem oszczędzać, bo miałem tylko jeden dobry silnik. Miałem 13 lat, to były pierwsze kwalifikacje, to normalne. Koniec sesji, 30 gokartów wjeżdża kolejno na wagę, dalej był mały ekran z wynikami. Podchodzę pod ten ekran i zaczynam czytać. Od dołu. To już pokazuje, jakie było nasze podejście. Zaczynam więc od dołu, idę wzrokiem do góry – pamiętam to do dziś – dochodzę do 10. miejsca i ciągle mnie nie ma. No to zjeżdżam na dół jeszcze raz, bo pewnie przeoczyłem. Idę do góry, do góry, do góry, patrzę? Jestem piąty! Super zadowolony słyszę nagle mojego ojca, który biegnie i słychać go na połowę padoku. I ja nie przesadzam, bo do dziś jak spotkasz mechaników, którzy byli wtedy na torze, to ci powiedzą, że mnie zapamiętali, bo mój ojciec na mnie wrzeszczał, co ja takiego narobiłem?! Bo ja na tym przytykaniu traciłem dwie dziesiąte sekundy! Nie pamiętałem o tym. Wjechałem na metę, zobaczyłem, że jestem piąty, byłem potężnie zadowolony, a tu nagle ochrzan od ojca. Finał był taki, że w drugiej czasówce byłem jednym z niewielu, którzy się poprawili i zająłem pierwsze miejsce. Ja uważam, że czasami tak musi być. Że nie może być za łatwo, ponieważ tak to właśnie powinno wyglądać. Nie kwestionuję innych dróg, ale…
- Ja swoje sukcesy w kartingu, szczególnie w dwóch pierwszych latach, zbudowałem na kręceniu śrubkami w gaźniku. Trzeba było go dostrajać. Nie było tak, że zrobi to mechanik. Dziś jest to łatwiejsze, ale dawniej musiałeś robić to sam, na torze. Dzięki temu wygrywałem wyścigi, których nie mogłem wygrać. Będąc w swoim namiocie, blisko toru, potrafiłem ze słuchu powiedzieć, kto jaki ma silnik – słyszałem różnicę między CRG a Vortexem. Na niektórych torach, gdzie łatwo było zacierać silnik, bo brakowało nam paliwa – w CRG bardzo detonowało, tak się mówi, dzwoniły silniki – ja z zewnątrz mówiłem, że jeśli dany kierowca nie odkręci w ciągu okrążenia-dwóch, to zatrze. Wychodziłeś trzy minuty później z padoku i widziałeś gościa - gokart zaparkowany na końcu prostej.
- Możliwe, było kilka takich historii. Wracając do tematu – można to było odbierać, że się mało ludzi słuchałem, ale są przykłady osób, które jak coś powiedziały, to dla mnie to było święte. Ja słuchałem. Czy było to dobre podejście, czy nie – nie wiem, ale to była moja droga, to jak się rozwijałem, nie tylko jako kierowca, ale jako chłopak. Jak spytasz mnie, ile kosztowała pizza obok mieszkania, w którym mieszkałem sam w wieku 14-15 lat, to do dziś pamiętam, ile płaciłem i czemu czasami brałem margheritę, a nie inną. Po prostu była tańsza.
- Dokładnie. A później zrobił się problem taki, że z lirów zrobiło się euro i lir był wart połowę, ale ceny nie zeszły o połowę (śmiech).
- Powiedziałem, że mogłem osiągnąć? Nie, mówiłem, że mogłem zrobić dużo więcej, a to dwie różne rzeczy. Nad tym, co osiągniesz, nie masz kontroli, bo nieczęsto zależy to tylko od ciebie, ale to, co zrobisz, już tak. Ja na pewno mogłem zrobić coś więcej. Pewne wydarzenia w moim życiu zablokowały rzeczy, które mogłem jeszcze zrobić. Nie tak to sobie wyobrażałem i nie taki był plan, ale takie jest życie.
- Wszystko mi dał! Jako osobie – pomijając bycie kierowcą. Wszystko! Uważam, że mam duże szczęście, że jako młody chłopak miałem w głowie sport. Od początku. Powiedziałeś, że nie była to łatwa droga. Ale to, że w wieku 14-15 lat mieszkałem za granicą i widziałem rodziców dwa-trzy razy w roku - mi to w ogóle nie ciążyło. To, że odkładałem pieniądze, albo przez półtora roku mieszkałem w warsztacie, żeby je zaoszczędzić – to mi nie przeszkadzało. Wszystko związane było z motorsportem. Pamiętam do dziś, jak sobie kupowałem pierwszy rower. W 2003 roku. Sam, za swoje pieniądze, które zostały odłożone. Dochodziłem do swoich celów, co dawało im zupełnie inną wartość. I tak samo było ze ściganiem. Ja nie mogłem się doczekać, żeby pojechać na tor. Gdy siedziałem we Włoszech w warsztacie, to byłem jak małe dziecko w Disneylandzie. Tak samo czułem się jak o 7.30 poszedłem do fabryki i siedziałem na maszynie laserowej i waliłem kody na każdej części. Logotypy firm kartingowych, dla których jeździłem. Albo jechałem na wyścig jako "mechanik", ponieważ miałem 16 lat i pomagałem przy gokarcie komuś, kto miał 13. Dla mnie to była pasja i cieszyłem się że mogę być na torze i mogę pomóc. Powtórzę: byłem jak dziecko zabrane do Disneylandu.
- Myślę, że nie wydaję dużo. A może inaczej - bardzo często żałuję, że aby coś kupić, czy wydać pieniądze, potrzebuję aż tyle czasu na decyzję, a ostatecznie w większości przypadków w ogóle tego nie robię. Później często żałuję.
- Chcesz sobie coś kupić, myślisz nad tym dziesięć razy i za dziesiątym podejmujesz decyzję, że nie kupujesz, a w większości przypadków mogłeś, lub byłaby to dobra inwestycja. Ja zawsze byłem skoncentrowany na wyścigach i wszystko, co robię w życiu zawsze było podporządkowane ściganiu się.
- A kogo to obchodzi? To wszystko zależy od twojego stylu życia. To jest głupie pytanie panie redaktorze, bo ktoś może wydawać na życie X, a ktoś inny może potrzebować X razy sto i też mu braknie, bo ma inne standardy. Szczerze mówiąc ja o tym nawet nie myślę.
- Z kilku rzeczy. Z takich, które niekoniecznie widać w wynikach. Nawet ten trudny czas, jaki miałem w rajdach – tylko ja wiem, jak trudne to było. I wiem, że zrobiłem to też w okresie, który był bardzo delikatny w moim życiu. Wiem, że gdybym zaczął to robić teraz, to wyglądałoby to inaczej. Dużo lepiej, ale pewnych rzeczy się już nie cofnie.
Pewne wydarzenia w twoim życiu są konsekwencją tego, co się wydarzyło wcześniej, lub są tym, na co – w cudzysłowie - "sobie zasłużyłeś", ale… Jest parę powodów do dumy. Pierwszym moim dużym sukcesem, czy rzeczą, z której ja jestem dumny, było wygranie kartingowych mistrzostw Włoch w 1998 roku.
- Tak. Pierwsze starty otworzyły mi drzwi do jazdy za darmo, jako kierowca fabryczny, co w wieku 13 lat rzadko się zdarza. Szczególnie, jeśli przyjeżdżasz z nieznanego w tym środowisku państwa i jedyną nalepką na twojej „karoserii" jest twoje nazwisko (śmiech). Wspominałeś o ojcu Verstappena, ale tak naprawdę trzeba przyznać, że także podejście mojego ojca do tego, co robił - ile inwestował czasu i pieniędzy - było „ekstremalne". Ale trzeba też powiedzieć, że gdyby to się tak nie zaczęło, to by się w tym kierunku nie potoczyło. Bez tego by mnie tu nie było.
- Nie. Co było, to już było. Co jest, to jest, a co będzie… Tego nikt nie wie.
- Wiesz co? Nie wiem, ponieważ jak miałem 25 lat, to widziałem siebie w wieku lat 30 w zupełnie innym miejscu niż się potem znalazłem. I nawet nie mówię o sporcie, ale ogólnie o życiu. Uważam że nie ma sensu patrzeć tak daleko do przodu. Jest tak wiele czynników, które wpływają na to, co robię i co będę dalej robił i gdzie się znajdę.
- Normalnym człowiekiem. A kim mam być? (śmiech). Myślę że jestem osobą, która jest odzwierciedleniem tego, przez co w życiu przechodziła. Tego, czego mnie życie nauczyło.
- Mam pasję do motorsportu i do sportu. Pasja, szczególnie do sportów motorowych, była we mnie od małego i mi zawsze towarzyszy. To napędza moje codzienne życie. Tak myślę.
- No nie… Znaczy – czasami oglądam, ale... Przez 15 lat nie obejrzałem żadnego swojego wyścigu w Formule 1. Może gdzieś się trafiło kilka ostatnich okrążeń. Oglądałem za to ostatnio nagrania z kamery pokładowej w rajdach WRC, z kumplem. Z wiekiem to się zmienia. Dawniej istniał tylko motorsport, a teraz… Choć pół godziny temu sprawdzałem w internecie, jak mojemu kumplowi idzie w rajdzie we Włoszech. Więc są te akcenty, jak są jakieś imprezy. Jak był wyścig Daytona 24 to też dużą jego część oglądałem…
- No, ogólnie. A co mam oglądać? Lepiej to, niż jakiś serial!
- Oglądam, ale ostatnio mniej. Obejrzałem ostatnio w niedzielę wyścig, a w ubiegłym roku miałem taki okres, że dla zasypiania oglądałem zawsze ostatnie pół godziny każdego etapu. Nawet jak byłem na swoim wyścigu. Generalnie 90 procent wszystkiego, co oglądam związanych jest ze sportem.
- Nie wchodzę na portale informacyjne. Gdybyś mnie spytał, co się dzieje w Polsce – nie wiem. Czy to dobrze, czy nie? Nie chodzi o to, że mnie to nie obchodzi, ale nie wchodzę. Jedyne strony internetowe, które odwiedzam, związane są z wyścigami i ze sportem.
- No tak, miałem takie okresy, ale nigdy nie byłem człowiekiem, który się trzymał swoich pozasportowych zainteresowań. Zawsze mi się to zmieniało. Miałem okresy, że robiłem tak, a potem już inaczej. Jak byś spytał, co bym chciał teraz obejrzeć, to nie mam nic takiego. Nie czekam na nic, co wyjdzie. Jakiś fajny dokument – o, to tak! Obejrzałem parę dokumentów i ostatnim serialem był właśnie dokument o drużynie kolarskiej.
- Po pierwsze – rzadko pamiętam tytuły. O nazwiskach aktorów nie mówiąc. To jest zawsze zabawne, jak ktoś mnie pyta, czy znam jakiegoś aktora, a ja mówię, że nie. Może, jak mi pokaże zdjęcie, to skojarzę. Za to jakbyś zapytał, co się wydarzyło w jakimś wyścigu, który ja oglądałem, to będę pamiętał. Albo o jakimś wyścigu kolarskim. I to mi tylko pokazuje, że to jest ta pasja. Że to mnie interesuje.
- Myślę że tak. W dzisiejszych czasach jest to trudniejsze, ale moje podejście do tego tematu bardzo często nie było rozumiane. Pojawiło się wiele historii, które nie były potrzebne.
Uważam jednak, że zawsze mnie szanowano w miejscach, w których spędzałem dużo czasu w latach, gdy ścigałem się w Formule 1. Każdy w okolicy wiedział, gdzie spędzam ten czas, ale mimo to miałem spokój. Szanowano mnie. Były oczywiście momenty, gdy w Polsce nie było to łatwe i gdybym mieszkał w kraju, miałbym trudność z oddzieleniem życia zawodowego od prywatnego. Trudniej byłoby utrzymać tę prywatność, ale obecnie jest mi dużo łatwiej.
- Nie ma takiego zainteresowania moją osobą i już nie robi ona takiego efektu „wow". W moich czasach nie chodziło się z telefonem i nie nagrywało z ukrycia. Ktoś, kto chciał zdjęcie, musiał mieć ze sobą aparat. Ja starałem się trzymać tak zwany „low profile". Nie robić z siebie gwiazdy, ponieważ nie czuję się gwiazdą i nigdy nią nie byłem. A czy dobrze zrobiłem, czy nie… Myślę że dobrze, bo tak właśnie chciałem. Gdybym postępował inaczej, to być może w pewnych momentach byłoby mi łatwiej i na pewno miałbym w banku więcej pieniędzy. Ale jak powiedziałem na początku - jedyną siłą, jaka mnie napędzała i napędza do dziś do robienia tego, co robię jest pasja do sportu, a nie pieniądze.
- Ufff… Nie. I myślę, że to jest naturalne, jako sportowiec nigdy nie byłem spełniony. Zawsze dążyłem do poszukiwania tego, co mogę zrobić lepiej. Dążyłem do tego, aby stawać się lepszym. Żeby rozdzielić sport od życia – na pewno mógłbym zrobić więcej innych rzeczy w swoim życiu, gdybym nie był aż tak poświęcony sportowi, ale też nikt mnie nie postawił pod murem, nie zbił i nie kazał się ścigać. Robię to z pasji. Dlatego, że chcę to robić. To jest moje życie.