Robert Kubica: Nie było mi łatwo z tym żyć. Sam dziwiłem się, czemu aż tak bolało

Jakub Balcerski
- Nawet po kilku tygodniach nie było mi łatwo z tym żyć. Dziwiłem się, czemu aż tak bolało - mówi w rozmowie ze Sport.pl Robert Kubica o zeszłorocznym dramacie podczas wyścigu 24h Le Mans, w którym zwycięstwo uciekło mu na ostatnim okrążeniu. Teraz wraca do Francji z nowymi nadziejami.

Rok temu Robert Kubica przeżył na torze Le Mans sytuację nieprawdopodobną: jego zespół prowadził na ostatnim okrążeniu legendarnego 24-godzinnego wyścigu, ale samochód zatrzymał się na dwie i pół minuty przed metą. Teraz Polak opowiada w rozmowie ze Sport.pl, jak poradził sobie z tym doświadczeniem i zapowiada walkę w tegorocznej edycji.

Zobacz wideo Czy Robert Kubica ma jeszcze jakiekolwiek szanse w Formule 1?

Jakub Balcerski: Wracasz do Le Mans rok po dramacie, zwycięstwie straconym na ostatnim okrążeniu. Kiedy rozmawialiśmy kilka tygodni po tym zdarzeniu, to przychodziło ci to ciężko. Teraz nabrałeś dystansu?

Robert Kubica: Nigdy nie było mi trudno o tym rozmawiać, po prostu nawet po kilku tygodniach nie było mi łatwo z tym żyć. Sam dziwiłem się, czemu aż tak bolało. Wiem jednak, ile potrzeba, żeby znaleźć się w takiej sytuacji: być na prowadzeniu podczas ostatniego okrążenia w Le Mans. Tym bardziej trudno to powtórzyć. Dlatego przez jakiś czas nie było zbyt fajnie do tego wracać, ale teraz minęło już dziesięć miesięcy. Nowy zespół, nowa edycja, jeden partner nowy - Lorenzo Colombo, drugi - Louis Deletraz - ten sam, co wcześniej. I nowe wyzwanie. Do Le Mans zawsze trzeba mieć za to szacunek i respekt.

Został ci pewien obrazek z tego, co wydarzyło się rok temu?

To nie jest tak, że kompletnie zapominasz, pewne rzeczy zostają w głowie. To był historyczny moment, tylko dla nas zakończył się nie tak, jakbyśmy sobie to wyobrażali. Choć brakowało oczywiście bardzo niewiele. Ale negatywne, czy nie, to były emocje i dla nich żyje każdy kierowca. To prawo tego sportu, że czasem wszystko kończy się w tak brutalny sposób. Kiedy awaria pojawia się dziesięć godzin przed metą to trudno, ale gdy problem wyskakuje na dwie i pół minuty to już trochę większe trudno. Ale trzeba to zaakceptować.

Mówiłeś o bólu po tym wydarzeniu, jak starałeś się sobie z nim poradzić? Analiza i wyrzucenie z głowy, czy kompletne zapomnienie?

Człowiek idzie do przodu i nie ma co rozmyślać. Przez kilka dni było lekkie wkurzenie, tym bardziej że przyczyny tej awarii można było uniknąć. Nie mówię, że szukaliśmy sobie guza, ale pewne rzeczy mogliśmy rozegrać lepiej. Nie mam pewności, czy auto dojechałoby wówczas do mety, ale szanse mogłyby być większe. Niestety, popełniliśmy pewne błędy, nie zareagowaliśmy odpowiednio i samochód stanął, gdy był już tak blisko mety. Takie jest życie, jestem w tym sporcie długo, więc następne wyścigi i moje zajęcia na torze spowodowały, że to Le Mans odeszło w zapomnienie.

Myślałeś o tym, jak zmieniasz się jako kierowca? W środę była czternasta rocznica twojego zwycięstwa w Formule 1, podczas Grand Prix Kanady. Dałbyś radę porównać siebie z wtedy i teraz?

Przez czternaście lat w życiu każdej osoby wiele się zmienia i nowe doświadczenia nas uczą. Dlatego porównywać chyba nie ma za bardzo sensu. Sam nie pamiętam w ogóle o tej dacie - wracam do tego zwycięstwa, gdy przypomną mi dziennikarze, albo ktoś w mediach społecznościowych. Często zapominam o takich rzeczach. Kiedy już o tym pomyślę, to czuję miłe emocje, ale trochę czasu minęło, więc i jako sportowiec i człowiek jestem w innym miejscu niż wtedy. Fajnie do tego wrócić myślami do takich momentów, bo dla nich to wszystko robimy. Jestem szczęściarzem, że mogłem doświadczyć ścigania się w czołówce w Formule 1. To było moje marzenie. Kiedy wygrywasz pierwszy wyścig, od razu chcesz wygrać następne. U mnie kolejnych nie było. Szkoda, ale muszę czuć się szczęśliwy z szansy, jaką dostałem i w pewnym stopniu wykorzystałem.

W jednym z wywiadów wspomniałeś, że gdybyś chciał się przenieść z klasy LMP2 do hypercarów w wyścigach długodystansowych, to kolidowałoby ci to z pracą, którą wykonujesz dla Alfa Romeo ORLEN Racing w F1. A ogólnie chciałbyś tego w ogóle spróbować?

Najwyższa kategoria startów wchodzi w grę i są pewne możliwości. Tu faktycznie wchodzą jednak moje obowiązki, jakby z innego frontu. Co będzie w przyszłości? Tego jeszcze nie wiem. Rozglądam się i znam swoje opcje. Łączenie dwóch zadań na tak wysokim poziomie i wiązanie się z innym konstruktorem w wyścigach długodystansowych nie wchodzi w grę. To tak, jakby w piłce zawodnik grał dla innego klubu w lidze i innego w Lidze Mistrzów. Będę musiał podjąć pewne decyzje. Moja pasja do tego sportu to nie jest tylko jazda, ale także praca nad samochodem i jego rozwój. Zwłaszcza w tym wieku to dla kierowcy kluczowe zadanie. Czerpię z tego satysfakcję, a daje mi to dodatkowo spore możliwości.

Po zeszłym roku i tym, jak rywalizowałeś o zwycięstwo, doszła dodatkowa presja do tegorocznego startu? Żeby znowu walczyć w ten sposób? Bo rok temu nie wszyscy przed wyścigiem widzieli cię jeszcze w czołówce.

To zależy od punktu widzenia, bo ja w zeszłym roku wiedziałem, że będziemy w stanie walczyć o wygraną. Mogliśmy otwarcie patrzeć na miejsce na podium, nawet to najwyższe i potem wydarzenia na torze to potwierdziły. Teraz szansa jest mniejsza. Nie mówię, że jej nie ma, ale nietrudno wskazać, że nie jesteśmy tak bezpośrednim faworytem do sukcesu. Doświadczenie, które zebrałem w zeszłym roku, też pomaga. Dokładnie wiem, ile rzeczy musi się perfekcyjnie zgrać, złożyć na zwycięstwo. Nabierasz jednak jeszcze większego szacunku. Emocje były na 360 stopni - cieszyłem się i smuciłem. Wiem za to także, że poza formą samochodu trzeba mieć sporo szczęścia. Ubiegła edycja pokazała mi, żeby nigdy nie mówić nigdy. Skupimy się sami na sobie, a po 24 godzinach będziemy wiedzieć, jaki scenariusz się spełnił.

Jak oceniasz tegoroczny samochód i dotychczasowe jazdy na torze?

Trudno przewidzieć, co okaże się kluczowe, ale sporo udało się wypracować. Tylko fakt, że warunki przez 24 godziny na torze mogą być bardzo różne, sprawia, że trzeba być gotowym na wszystko. Pracuje się zatem nad wieloma kwestiami. Muszę czuć komfort. Bardzo łatwo tu o błędy, więc trzeba być skoncentrowanym i starać się ich unikać.

Cel po zeszłym roku to dojechać do mety, czy na wyniku też się skupiasz?

Cel się nie zmienił. Cel to wykonanie dobrze naszej roboty. Jeśli wyjedziemy z Le Mans zadowoleni z tego, jak ją wykonaliśmy, a ktoś lepszy nas pokona, to nie możemy mieć sobie nic do zarzucenia. To fair play dla nich, wielkie brawa. Każdy wie jednak, jak trudno tu wykonać wszystko perfekcyjnie. Na pewno zdarzą się jakieś kłopoty, wpadki, coś, co może zaskoczyć. Ważne, żeby zdarzały się w momentach, w których będą jak najmniej kosztowały. W jakiej sytuacji znajdziemy się na koniec wyścigu i czy w takiej samej, jak rok temu jest niewiadomą. Nie ma co za bardzo rozmyślać. Trzeba się skoncentrować na własnych zadaniach i je sumiennie wykonać. Zobaczymy, co tym razem zaoferuje nam Le Mans.

Początek wyścigu 24h Le Mans w sobotę, 11 czerwca o godzinie 16:00. Samochód z numerem 9 Premy z Robertem Kubicą w składzie ruszy z piątego pola startowego w kategorii LMP2.

Więcej o: