Samochód numer siedem zespołu Toyota Gazoo Racing prowadził na 111. okrążeniu wyścigu 1000 mil Sebring w USA, ale w jednym z zakrętów po kontakcie z jednym z dublowanych rywali wypadł poza tor i uderzył w barierę z opon. To nie była jednak sytuacja, po której zespół musiałby kończyć rywalizację.
Uszkodzenia pozwalały jeszcze na powrót na tor, ale prowadzący auto Argentyńczyk Jose Maria Lopez postanowił pojechać przez kolejne zakręty normalnym, szybkim tempem. Już po kilku z nich samochód zaczął jednak potężnie dymić, wypadł z toru i ponownie uderzył w barierę z opon, ale tym razem z o wiele większą prędkością i siłą.
Bariera zupełnie się rozleciała, a samochód najpierw w nią wbił, a potem przewrócił do góry nogami. Sytuacja wyglądała bardzo źle, ale szczęśliwie władze serii WEC - długodystansowych mistrzostw świata, których częścią jest wyścig na Sebring - poinformowały, że Lopez wydostał się z samochodu o własnych siłach. Argentyńczyk przeszedł badania w centrum medycznym na torze, ale na szczęście nic mu się nie stało.
- Czuję się dobrze. Wszyscy, którzy pomogli mi się wydostać i sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, zasługują na podziękowania. Chciałem szybko wrócić do alei serwisowej, ale z tymi uszkodzeniami nie miałem żadnej sterowności i wypadłem z toru. To był mój błąd - przekazał Lopez, gdy znalazł się już w boksach i porozmawiał z prowadzącymi oficjalny przekaz z wyścigu.
To dobrze, że z Lopezem wszystko w porządku, ale dla załogi Toyoty wyścig się skończył. Poza Lopezem samochód prowadzili także Kamui Kobayashi z Japonii i Brytyjczyk Mike Conway. W klasie Hypercar, w której jechali, byli jednym z trzech najszybszych składów obok drugiej z załóg Toyoty - Sebastianem Buemim, Ryo Hirakawą i Brendonem Hartleyem, a także tej, która wskoczyła na pierwsze miejsce - Alpine Andre Negrao, Nicolasa Lapierre'a i Matthieu Vaxiviere'a.
Na torze po wypadku Lopeza wywieszono czerwoną flagę. Wszystkie zespoły zatrzymały się na prostej startowej i dopiero po naprawieniu bariery z opon kilkadziesiąt minut później wznowiono rywalizację. Co ciekawe, w momencie, gdy doszło do wypadku Toyoty numer siedem, zespół Roberta Kubica - Prema Orlen Racing Team była na pierwszym miejscu w swojej klasie - LMP2 i zachowała je także po wznowieniu rywalizacji. Auto w tym czasie prowadził jednak nie Polak, a Szwajcar Louis Deletraz.
Polski zespół Inter Europol Competition po problemach trapiących go od początku rywalizacji zajmował ostatnie, piętnaste miejsce w klasie LMP2. Do końca wyścigu pozostały niecałe cztery godziny rywalizacji.