Decyzje zespołów o tym, kto wygrywa daną serię wyścigową nie są niczym dziwnym, ale wciąż wywołują spory niesmak dla sympatyków motorsportu. Nie inaczej było w ten weekend, gdy poznaliśmy nowego mistrza DTM. To miał być piękny finał sezonu niemieckiej serii, a doszło do zagrania, które kibice zapamiętają jako skandal, który zadecydował o mistrzowskim tytule.
Przed wyścigiem w walce o tytuł pozostawało trzech kierowców z trzech zupełnie różnych zespołów. W najlepszej sytuacji był jeżdżący samochodem Ferrari sponsorowanym przez AlphaTauri i Red Bulla Liam Lawson. Brytyjczyk prowadził w klasyfikacji generalnej mistrzostw z przewagą 18 punktów na Kelvinem Van Der Linde z Audi i 19 nad Maximillianem Goetzem z Mercedesa. Dodatkowo do ostatniego wyścigu sezonu Lawson przystępował z pole position.
Jego szanse na zdobycie tytułu zniknęły jednak już po pierwszym zakręcie, w którym starł się z Van Der Linde i mocno uszkodził swój samochód po tym, jak został wepchnięty w ścianę przez kierowcę z RPA. Do końca wyścigu miał problemy ze sterownością auta i fakt, że do zdobycia tytułu wystarczyłoby mu szóste miejsce nie miał tu już żadnego znaczenia. Lawson kończył wyścig w końcówce stawki bardzo wolnym tempem. - Van Der Linde grał nieczysto, to "dirty driver". Nigdy się nie nauczy, a ja nigdy nie jeździłem przeciwko takiemu kierowcy! Jestem bardzo zawiedziony - mówił kierowca po wyścigu.
Samego Van Der Linde dosięgnęło jednak coś na wzór karmy. Zawodnik z RPA długo walczył w czołówce i wydawało się, że jedzie po zdobycie tytułu, ale po wyjeździe z alei serwisowej po swoim pit stopie znalazł się blisko Maximilliana Goetzego. Jego rywal w walce o mistrzostwo znalazł się tuż za nim, a Van Der Linde zahaczył tyłem swojego auta o jego samochód. To sprawiło, że jedna z jego tylnych opon została zniszczona i kierowca stracił przyczepność, a wraz z nią spadał w dół stawki i przegrywał walkę o mistrzowski tytuł.
Gdyby wyścig zakończył się w tym miejscu, to mówilibyśmy po prostu o napakowanym zwrotami akcji finale sezonu. Ale pomimo błędów rywali Maximillianowi Goetzemu brakowało jeszcze kilku punktów, żeby zdobyć mistrzowski tytuł. Przed nim byli jednak tylko kierowcy jadący samochodami Mercedesa - Lucas Auer i Phillip Ellis. Obaj najpierw przepuścili Niemca, a potem przytrzymali jeszcze jedynego kierowcę, który mógł zagrozić Goetzemu, Nicka Cassidy'ego. Goetz wjechał na metę pierwszy i został mistrzem DTM w sezonie 2021, ale jego sukces przez wielu fanów wcale nie został odebrany pozytywnie.
"To farsa dla motorsportu. Mistrzem został kierowca, któremu z drogi zjechali zawodnicy z tego samego zespołu. Choć Maximillian Goetz mi się podoba, to jego tytuł ma bardzo mdły posmak" - pisze jeden z nich. "To nie fair", "Tak nie powinno być!", "Team orders (polecenia zespołów) znów zniszczyły prawdziwą walkę", "Obrzydliwe zakończenie sezonu. Nie do zaakceptowania, jeśli DTM chce się rozwijać" - komentują kolejni. Sytuację dostrzegli nawet szefowie serii. - To niezbyt ładne, ale to część tego sportu. Kibice muszą zrozumieć, że jeśli faworyt do mistrzostwa ma przed sobą zawodników tego samego zespołu, to najprawdopodobniej dojdzie do przepuszczenia go na ostatnich okrążeniach - mówił Gerhard Berger, zarządzający DTM cytowany przez motorsport-magazin.com.
Przypomnijmy, że w zeszłym sezonie DTM brał udział Robert Kubica, który po sezonie z jednym miejscem na podium zajął piętnaste miejsce wśród siedemnastu kierowców. W tym sezonie w serii jeździł za to Alexander Albon, który w 2022 roku po roku przerwy wróci za kierownicę samochodu F1 - pojawi się w składzie zespołu Williamsa.