W połowie niedzielnego wyścigu MotoGP zawodnik Yamahy, Franco Morbidelli, zawadził o motocykl Francuza Johanna Zarco z Ducati, gdy obaj ścigali się na prostej, osiągając maksymalną prędkość. Jeden i drugi spadli z motocykli na żwir, a ich maszyny zaczęły koziołkować w poprzek toru obok innych zawodników, który pędzili z ogromną prędkością.
Motocykle Morbidelliego i Zarco wystrzelone w górę minęły o zaledwie kilka centymetrów przejeżdżających tuż obok Rossiego i Mavericka Vinalesa. Co więcej, motocykl Rossiego został opryskany olejem z jednego z latających motocykli. Widać to było, kiedy wrócił Włoch do boksu po wyścigu. Po koszmarnym wypadku zawody zostały przerwane, a na torze pojawiła się czerwona flaga.
Po skończeniu rywalizacji Franco Morbidelli w ostrych słowach skomentował całe zdarzenie. - Zarco jest półmordercą. Nie mogłem nic zrobić. Hamowałem, a on zmienił kierunek jazdy, dlatego doszło do wypadku. Na szczęście czuję się dobrze, więc w przyszłym tygodniu powinienem wziąć udział w GP Styrii - powiedział Włoch dla Sky Italia.
- Gdy hamujesz w taki sposób, jadąc 300 km/h i wjeżdżasz w rywala, nie kochasz ani swojego życia, ani życia innych. Mam nadzieję, że ten wypadek skłoni go do przemyśleń. To było niebezpieczne dla mnie, dla niego, ale też Rossiego i Vinalesa. Byli z przodu, wchodzili w wolny zakręt, gdy nagle zobaczyli pędzący w ich stronę motocykl, pędzący 300 km/h i ważący kilkaset kilogramów. Niewiele brakowało, a trafiłby ich w głowę - podkreślił Morbidelli.
Zarco z kolei nie uważa, aby jakkolwiek zawinił, doprowadzając do tego zdarzenia. - Na pewno mi i Franco jest przykro. To był incydent wyścigowy, którego trudno uniknąć, pędząc z taką prędkością. Wszyscy przestraszyliśmy się tym, co się stało. Nasze motocykle nikogo nie uderzyły. Wszystko jest w porządku, a ja przeanalizuję jeszcze raz to zdarzenie, by być gotowym na kolejny wyścig - napisał na Instagramie.