Robert Kubica zadrwił z zespołu przez radio. "Katastrofa"

Robert Kubica nie był zadowolony po pierwszych wyścigach nowego sezonu DTM. Dwukrotnie zajął 14. miejsce, nie mogąc nawiązać żadnej walki z czołówką stawki. To będzie dla niego bardzo trudny sezon, ale Polak ma też pozytywne wnioski.

- Udało mi się wyprzedzić parę samochodów, robiąc manewry zdecydowanie, ale na tyle łagodnie, żeby dodatkowo nie niszczyć opon. Pozytywne było też to, że w kwalifikacjach, (...) na drugim wyjeździe, gdyby nie problemy ze skrzynią biegów, nie byłbym aż tak daleko. Utknąłem na czwórce, na tylnej prostej, co kosztowało mnie około 0,6–0,8 sekundy. Straciłem tam kilka pozycji. Więc są dobre rzeczy, ale akurat pozytywami nigdy się nie żyło. Przed nami dużo pracy - opowiadał Robert Kubica w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego.

Zobacz wideo "Ten wyścig był koszmarem". Kimi Räikkönen nie wytrzymał [F1 Sport]

Dominacja Audi w DTM

Oba wyścigi zostały zdominowane przez Audi, które jest jedynym konkurentem BMW w tym sezonie. I podobnie jak rok temu to Audi dyktuje warunki. Pierwszych pięć miejsc, w obu wyścigach, zajęli kierowcy prowadzący właśnie te samochody, co po raz kolejny świadczy o przewadze technologicznej marki w DTM. Rok temu w pierwszych dwóch wyścigach sezonu Audi zdobyło w sumie 110 punktów, a BMW 93. W tym roku przewaga Audi jest miażdżąca: 152-34. W dodatku Kubica jedzie w prywatnym, a nie fabrycznym zespole, co oznacza jeszcze więcej pracy i nauki. 

Już podczas pierwszego wyścigu Polak przekonał się, na czym polega różnica. Pod koniec pierwszego stintu jechał lepszym tempem i wyprzedził dwa samochody, po czym zjechał na wymianę opon. Niestety pit stop wypadł fatalnie, a cała wypracowana przewaga zniknęła po tym, jak zaciął się podnośnik. - Teraz to możemy już tylko oszczędzać opony na niedzielę - zadrwił przez radio. Miał rację. Dalszy wyścig stracił sens. Również w niedzielę Polak stał na pit stopie najdłużej ze wszystkich. 

Zespół Kubicy zaryzykował. "Przednie opony nie trzymają. Katastrofa"

BMW M4 prowadzone przez Kubicę traciło bardzo dużo na prostych. W punkcie pomiaru prędkości Kubica wypadł w niedzielę najsłabiej i miał aż 12 km/h straty do najszybszego samochodu. Zespół ART źle dobrał również ustawienia wyścigowe. Kubica tłumaczył to chęcią podjęcia ryzyka w walce o lepsze pozycje, ale eksperyment się nie udał. Po kilkunastu minutach niedzielnego wyścigu meldował przez radio "obie przednie opony są słabe, lewa prawie się skończyła". W innym komunikacie dodał: - Przednie opony nie trzymają. Poszły po trzech okrążeniach. Katastrofa. 

Wymuszony pit stop i zmiana opon nie poprawiły sytuacji. Dosłownie po kilku minutach zrezygnowany Kubica zameldował ponownie przez radio: - Nie uda nam się, coś jest nie tak. Nie ma przyczepności z przodu. 

Wcześniej zgłaszał również problemy z dyferencjałem. O jakiejkolwiek walce w wyścigu nie było zatem mowy. Na najlepszym okrążeniu stracił aż 3,5 sek. do najszybszego na pojedynczym kółku Rene Rasta z Audi. 

Kibice w Polsce czekają na Kubicę

Wygląda na to, że Kubica może na razie zapomnieć o walce o podia. Chyba że trafi się wyścig na mokrym torze, na którym jego auto zachowuje się znacznie lepiej. W treningu na mokrym torze Kubica miał 4. czas i czuł, że przyczepność samochodu jest bardzo dobra. Zespół ART musi bardzo szybko wyciągać wnioski, ale przy dobrym ustawieniu samochodu Kubica będzie mógł powalczyć o punktowane miejsca. Następne dwa wyścigi zaplanowano 15 i 16 sierpnia na Lausitzringu, torze o zupełnie innej charakterystyce niż Spa, na którym kierowcy ścigali się w miniony weekend. Kibice w Polsce wciąż wierzą jednak w Kubicę. Niedzielny wyścig DTM obejrzało w Eleven Sports 234 tys. widzów, o 32 tys. mniej niż wyścig Formuły 1 o Grand Prix Wielkiej Brytanii. 

Koniec obecnych samochodów DTM

Wiadomo już na pewno, że samochodów DTM, które ścigają się w obecnym sezonie, nie zobaczymy za rok. - Producenci są w środku kryzysu spowodowanego pandemią koronawirusa, nie wiedzą, co stanie się w przyszłości i nie planują z dużym wyprzedzeniem. Najbliższe dwa lata będą bardzo trudne - stwierdził Jens Marquardt, szef BMW Motorsport, w wywiadzie dla portalu touringcartimes.

- Nie będzie już aut Class 1, bo nie mają one racji bytu tylko w jednych mistrzostwach. Nie ma nowych producentów zainteresowanych nimi i nie będzie w najbliższej przyszłości wymiany z Japonią - dodał. Trwają rozmowy na temat przyszłości serii, która prawdopodobnie pójdzie śladem samochodów GT3, znacznie bardziej zbliżonych do drogowych wersji i znacznie mniej związanych z prototypowymi rozwiązaniami z obecnego sezonu. 

Więcej o:
Copyright © Agora SA