Wyścigi zabrały mu nogi i wywołały siedem ataków serca. Teraz dostał kolejny cios. "Poważne obrażenia"

- Nie dość, że życie doświadczyło go już tym strasznym wypadkiem w 2001 roku, teraz przydarzył się kolejny. Mam jeszcze nadzieję, że wyjdzie z tego cało, ale mówi się już o bardzo poważnych obrażeniach - mówi dla Sport.pl o wypadku byłego kierowcy Formuły 1 i paraolimpijczyka, Alessandro Zanardiego, Rafał Wilk, który wielokrotnie startował razem z Włochem.

- To, co mi się przydarzyło, stało się dla mnie największą szansą. Wyzwaniem, któremu stawiłem czoła i które sprawiło, że jestem dumny z tego, co byłem w stanie osiągnąć. Jestem tylko prostym człowiekiem, który miał dużo szczęścia - mówił Alex Zanardi dla drivetribe.com. Ten sam Zanardi, któremu wyścigi zabrały nogi i wywołały siedem ataków serca. W piątek mogły zabrać też życie po tym, jak uderzył w ciężarówkę podczas sztafety rowerów ręcznych niedaleko Sieny. Jest utrzymywany w śpiączce farmakologicznej, ale wciąż ściga się ze śmiercią. A całe Włochy wierzą, że i tym razem uda mu się jej uciec.

Zobacz wideo Świetny występ Krzysztofa Piątka i niespodziewane zwycięstwo Herthy [ELEVEN SPORTS]

Jak żołnierz stający na minie

- Nie pamiętam nic z tego wyścigu, żadnego okrążenia - mówił Zanardi, wspominając 15 września 2001 roku. Wtedy były kierowca Formuły 1 jechał jako lider wyścigu serii CART na torze EuroSpeedway Lausitz. Zjechał do alei serwisowej, gdy do końca rywalizacji pozostawało dwanaście okrążeń. Wyjeżdżając z niej, stracił panowanie nad samochodem, który zaczął się obracać. Nadjeżdżał Patrick Carpentier i on zdołał uniknąć zderzenia. Alex Tagliani nie mógł już jednak nic zrobić. Próbował go ominąć i gdyby tego nie zrobił, obaj zginęliby na miejscu. W momencie uderzenia samochód Zanardiego podzielił się na dwie części. W jednej został umierający Włoch, w drugiej jego nogi.

 

Szyja Zanardiego w trakcie wypadku wydłużyła się o trzy centymetry. Doświadczył przeciążenia osiemnaście razy większego niż to, które zazwyczaj pojawia się przy śmiertelnych wypadkach. - Oglądając nagranie dostarczone przez tor, widzę moment po uderzeniu, w którym w trakcie poluzowania kasku, odpinania pasa i po podniesieniu wizjera zdaję sobie sprawę z tego, co się stało. Musiałem wtedy powiedzieć: cholera, to nie będzie łatwe do naprawienia - śmiał się rok po wypadku Zanardi. Wtedy jego sytuacja była jednak bardzo zła. Stracił bardzo dużo krwi i pojawiło się zagrożenie życia. Uratował go doktor Stephen Olvey, lekarz serii CART w latach 1978-2003. - Ten wypadek nie sprawił, że obcięło mu kończyny. One zostały wyrzucone w powietrze, jak u żołnierza stającego na minie - opisywał dla "The Observer". Taglianiemu nic się nie stało.

Uciekł śmierci na torze. A potem siedem razy przeżył atak serca

Dyrektor sztabu medycznego, Lon Bromley, twierdził, że Zanardi nie przeżyje, bo "miał już ten szary, szklany wzrok osób, które odeszły". Olvey zdecydował, że trzeba go od razu przetransportować do szpitala w Berlinie helikopterem. Wybrał bardziej ryzykowną opcję, odrzucając szybszy transport do mniejszego obiektu w Dreźnie. Do momentu pojawienia się maszyny sprawnie zarządzał zespołem, który utrzymywał go przy życiu. Zanardiego chciała zobaczyć jego żona, Daniela. Włoch parę chwil po wypadku stracił przytomność i do tego momentu jej nie odzyskał, ale słysząc jej łamiący się głos, miał zacząć odpowiadać na zewnętrzne bodźce.

Kilka minut później był już w powietrzu, transportowany przez helikopter. Operacja się udała, ale życie Włocha miało się zmienić diametralnie. Zanardi uciekł śmierci po raz pierwszy, ale nie miał pojęcia, że w ciągu kolejnych lat powtórzy to jeszcze siedem razy, gdy skutkami urazów po wypadku będą następujące w niedługim okresie ataki serca. Każdy z nich, zamiast go osłabić, wzmacniał. Kierowca postawił sobie za cel powrót do ścigania i normalnego życia.

Nieudana przygoda z F1

Zanardi ma za sobą sporą przeszłość w świecie motorsportu. Jeździł w Formule 1, debiutując w 1991 roku trzema wyścigami dla Jordana. Zaledwie trzy rundy wcześniej w tym samym bolidzie swój pierwszy wyścig przejechał Michael Schumacher. W kolejnym sezonie pojawił się na torach tylko trzy razy w barwach teamu Minardi. Gdy został zakontraktowany przez Lotusa w 1993 roku, pierwszy raz objawił się jego ogromny życiowy pech - doświadczył dwóch wypadków. Po tym, jak motocyklista zderzył się z jego rowerem i doznał kilku złamań, postanowił wystąpić w GP Niemiec, gdzie wypadając z toru i uderzając w jedną z barier, doznał wstrząśnienia mózgu i musiał zrezygnować z jazdy do końca sezonu. W kolejnym ominęły go pierwsze wyścigi, a w następnych Lotus nie radził sobie już dobrze. Zespół, poszukując zmian, zatrudnił opłacanego Belga Philippe’a Adamsa w jego miejsce i jak się okazało, wyrzucił go z F1 na pięć lat.

Wrócił po pierwszych sezonach jazdy w serii CART. Dobrą dyspozycją przykuł uwagę sir Franka Williamsa. Podpisał trzyletnią umowę z Williamsem, ale jeździł tylko w 1999 roku. Dziesięć razy nie kończył wyścigów, a w pozostałych sześciu nie punktował. Wyniki nie zadowalały szefa zespołu, więc rozwiązał umowę po ostatnim weekendzie Grand Prix sezonu w Japonii. Wypłacił Zanardiemu odszkodowanie w wysokości czterech milionów dolarów. Po latach Włoch tłumaczył, dlaczego nie potrafił odnaleźć się w tak renomowanym zespole. - Dali mi niedoświadczonego mechanika, z którym nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. Ani on, ani zespół nie chcieli słyszeć o zmianach, a po czterech wyścigach chyba zupełnie stracili wiarę, że to się uda. Ale to przede wszystkim moja wina, to ja byłem odpowiedzialny za to, jak potoczy się moja kariera - opisywał niedawno w oficjalnym podcaście Formuły 1, "Beyond The Grid". Ostatecznie w całej karierze w F1 zdobył tylko jeden punkt. 

Zanardi paraolimpijczykiem. "Ten sport nie jest niczym gorszym"

Zanardi powrócił do ścigania po zaledwie kilkunastu miesiącach od wypadku. W 2003 roku ponownie pojawił się na torze Lausitz, żeby przejechać dwanaście okrążeń, które dwa lata wcześniej zabrał mu wypadek. Później testował także przygotowany specjalnie dla niego przez BMW Sauber bolid F1. Pojawiał się w mistrzostwach samochodów turystycznych i kartingu. Poza tym zaliczył jeden wyścig w sezonie 2018 serii DTM, a rok później przejechał 24-godzinny wyścig Daytona. Ale poza torem wyścigowym także znalazł dla siebie miejsce.

Kolarstwo już wcześniej stało się jego wielką pasją, ale dopiero w 2007 roku zaczął rywalizować na rowerach ręcznych. Wtedy ukończył nowojorski maraton na czwartym miejscu, a dwa lata później wziął udział w pierwszych mistrzostwach świata niepełnosprawnych kolarzy. W 2011 roku ponownie pojawił się w Nowym Jorku. Tym razem wygrał. - Ja zająłem drugie miejsce, wyprzedził mnie na finiszu, a sporą część trasy jechaliśmy razem - wspomina dla Sport.pl polski paraolimpijczyk, Rafał Wilk. Polak startował z Zanardim na wielu maratonach, a później także mistrzostwach świata, a nawet igrzyskach paraolimpijskich.

- Co prawda jeździliśmy w różnych grupach, ale w zasadzie równolegle zdobywaliśmy medale. Nasze kariery faktycznie trochę się przeplatały - mówił. W Londynie w 2012 roku on zdobywał złoto w grupie H3, a Zanardi w H4. Cztery lata później w Rio de Janeiro Wilk był najlepszy w H4, a Włoch w H5. Do tej pory Włoch zgromadził osiemnaście medali mistrzostw świata i sześć igrzysk paraolimpijskich, w tym cztery złote. Te zawody stanowiły dla niego wyzwanie równe tym, którym stawiał czoła jeszcze w czasie pełnej sprawności. - To się różni specyfiką, ale nasz obecny sport nie jest niczym gorszym. Medale czy nominacje na igrzyska nie są nam dawane z litości, musimy o nie walczyć - mówi nam Rafał Wilk.

A jaki jest Alex? - To bardzo serdeczny i otwarty człowiek, taka dobra dusza naszego środowiska. Gdy potrzebna była jakaś pomoc, zawsze odpowiadał życzliwie. Chętnie do kogoś przychodził czy pożyczył sprzęt, jeśli miał taką możliwość. Urządzaliśmy sobie głównie krótsze pogawędki w trakcie zawodów, czasem zdarzyło się porozmawiać nieco dłużej. Jednocześnie jest jedną z legend całego kolarstwa. Nakręca to wszystko medialnie, jest doskonałym ambasadorem naszego sportu - opisuje Wilk. Zanardiego motywowały kolejne wyzwania, a takim miały być igrzyska w Tokio. Po tym, jak je przełożono, zmienił plany i przygotowania tak, by wystartować w 2021 roku. W trakcie epidemii organizował sobie treningi, następnie planując starty w pierwszych zawodach po przerwie. Te nadeszły 19 czerwca.

Kolejny strach zamiast ekscytacji

Zanardi wystartował w sztafecie Obiettivo Tricolore. To akcja promująca aktywność fizyczną niepełnosprawnych. Tego samego dnia, w piątek, BMW poinformowało, że Włoch weźmie udział w mistrzostwach kraju w kategorii GT przełożonych na kolejne miesiące przez epidemię. Sam zawodnik nie mógł podejrzewać, że zamiast ekscytacji odnośnie czekającego go wyzwania jego kibice tego samego dnia znów będą się bali, czy przeżyje.

Na jednym z zakrętów przy sporej prędkości Zanardi stracił panowanie nad rowerem. Według świadków spadł z niego i zjechał na przeciwny pas, którym jechała ciężarówka. Włoch uderzył w nia i doznał rozległych obrażeń twarzy, szczęki oraz mózgu. Został przetransportowany helikopterem do szpitala w Sienie. Po skomplikowanej trzygodzinnej operacji udało się opanować największe zagrożenie. Jego stan był ciężki, ale stabilny, a lekarze zdecydowali się wprowadzić go w stan śpiączki farmakologicznej. Doktorzy, którzy zajmowali się jego zabiegiem, podkreślają, że "warto go leczyć", ale uszkodzenia mózgu, które wywołał wypadek, mogą być ogromne. Nikt nie umie dziś powiedzieć, czy jego stan ulegnie jeszcze poprawie.

Znowu musi uciec śmierci

- To dla mnie przykra sprawa, bo to jednak ktoś z naszego środowiska. Nie dość, że życie doświadczyło go już tym strasznym wypadkiem w 2001 roku, teraz przydarzył się kolejny. Mam jeszcze nadzieję, że wyjdzie z tego cało, ale mówi się już o bardzo poważnych obrażeniach - przyznaje w rozmowie z nami Rafał Wilk. Zanardi już raz miał wypadek w trakcie jazdy rowerem ręcznym. Wtedy po zderzeniu z samochodem pozostały mu tylko rany na twarzy. Tym razem nie miał tyle szczęścia. 

We Włoszech potwierdzono, że u kierowcy ciężarówki nie wykryto obecności narkotyków lub alkoholu we krwi. Jego pojazd mógł się poruszać drogą, którą jechał także Zanardi, bo ta na czas sztafety nie została zamknięta. Prawnik kierowcy twierdzi, że ten próbował skręcić tak, żeby Zanardi nie uderzył w ciężarówkę, ale nie mógł już nic zrobić. - To jest pewna cena ryzyka, które podejmujemy, ale ciężko to oceniać, nie znając przyczyny wypadku. Trudno mówić o tym, czy Alex popełnił jakiś błąd, czy może miał jakiś problem techniczny z rowerem. W trakcie jazdy mamy taką pozycję, że jesteśmy bardzo nisko położeni na tym rowerze. Gdy uderzasz w samochód, wszystko zbiera nasza głowa i dolne części ciała. Mamy twarz na wysokości zderzaka, więc przy dużej prędkości to staje się bardzo niebezpieczne - zaznacza Wilk.

Dopóki nie zostanie ustalone, co stało się z rowerem Zanardiego w trakcie wypadku i czy popełnił jakiś błąd, nikt nie pozna winnego tej sytuacji. Choć już wiemy, że, jak to często bywa we Włoszech, zawiodła m.in. komunikacja. Sztafetę nadzorował wóz policyjny wysłany przez jedno z miast na jej trasie. Natomiast jak donosi "La Gazetta dello Sport", Manolo Garosi, burmistrz Pienzy położonej niedaleko miejsca zdarzenia, twierdzi, że nie otrzymał oficjalnego potwierdzenia organizacji przejazdu niepełnosprawnych kolarzy. Trudno jednak kogoś obarczać winą, kiedy najważniejsza sprawa po wypadku - dotycząca życia Zanardiego - wciąż się toczy. Włoch znów musi uciec śmierci, chociaż tym razem nie startował z pole position. Wciąż przebija się z końcówki stawki. Ale z uśmiechem na twarzy. W końcu, jak przytoczył przyjaciel sportowca, Paolo Bianchini, na parę chwil przed wypadkiem miał powiedzieć, że "jest najszczęśliwszy na świecie”.

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.