Rozmowa z Flavio Briatore, szefem teamu F1 Renault

Formuła 1 to nie tylko atrakcyjne dziewczyny na padoku i ekscytująca walka na torze w niedzielne popołudnie. To nieustanna, żmudna praca dzień w dzień nad ulepszaniem produktu, jakim jest szybki samochód - mówi Gazecie Flavio Briatore, szef teamu Reanult.

Michał Pol: Współpraca z Fernando Alonso jest jak siedzenie w kinie na filmie, który już się widziało - mówi Pan o najmłodszym zwycięzcy w historii Formuły 1. Czy rzeczywiście to wszystko przeżywał już Pan w teamie Benetton z młodym Michaelem Schumacherem?

Flavio Briatore: Obaj mają niezaprzeczalny talent, poza tym wiele ich różni. Jednak kiedy mówiłem o kinie, chodziło mi o to, że tak samo jak przed laty budowałem team Benettona wokół Schumachera, tak teraz robię w Renault z Alonso. Organizując stajnię od zera, mogłem pójść dwiema drogami - albo kupić za wielkie pieniądze renomowanego kierowcę, który zmotywuje team do pracy dla siebie, albo wyszukać kogoś zupełnie nowego, jak to było z Michaelem. Szukałem kogoś takiego od momentu rozstania z Formułą 1 w 1998, po prowadzeniu przez dziesięć lat Benettona. I kiedy Renault zaoferował mi pracę, już wiedziałem, na kogo postawić. Poznałem Alonso w 1999 roku, gdy miał zaledwie 19 lat. Ale zachwycił mnie temperamentem - zimnym w obejściu, gorącym na torze. I już wtedy podpisałem z nim menedżerski kontrakt. Dziś ma na koncie swoje pierwsze wygrane Grand Prix i wierzę, że tak jak Schumacher zdobył mistrzostwo świata z Benettonem, tak Alonso dokona tego samego z Renault.

Co szef teamu może zrobić, żeby uczynić z utalentowanego kierowcy mistrza świata? Przed czym chronić, czego uczyć?

- Przede wszystkim poświęcać mu wiele czasu, nie zostawiać samemu sobie. Formuła 1 to wielki cyrk, który co dwa tygodnie zwija namioty i przenosi się w inną część świata. Nie każdy i nie od razu umie sobie z tym radzić. Musi też pomóc mu w prowadzeniu życia kierowcy Formuły 1, gdy ze zwykłego chłopaka stanie się zarabiającym grube miliony idolem tłumów. Schumacher nigdy nie pozwolił, żeby pieniądze uderzyły mu do głowy. Nigdy nie chodził z ich powodu z głową w chmurach. Alonso także twardo stąpa po ziemi.

Po trzecie, szef teamu musi zapewnić kierowcy dobry bolid z dobrym silnikiem, bo na słabym nawet najlepszy kierowca niczego nie osiągnie.

Czyli kierowca jednak na pierwszym planie, a przecież czytałem, jak Pan mówił, że nie powinno się stawiać kierowców na piedestale. Że są oni tylko i wyłącznie częścią teamu...

- Tak, bo kierowca, choćby nie wiem jak był utalentowany, musi zdawać sobie sprawę z tego, że jest tylko ogniwem w bardzo długim łańcuchu ludzi pracujących na sukces stajni. Ogniwem ostatnim i bardzo ważnym, ale którego praca bez setki osób wykonujących mnóstwo różnych czynności poszłaby na marne. Żeby osiągnąć sukces, wszystkie ogniwa muszą działać perfekcyjnie i zdawać sobie sprawę z tego, że każdy drobny błąd może mieć olbrzymie konsekwencje. Wszyscy - od kierowcy przez mechanika - muszą pracować na 100 proc., nie na 95!

Inna Pańska kontrowersyjna wypowiedź: Formuła 1 to nie sport, ale przede wszystkim show- biznes...

- Denerwuje mnie, gdy ludziom wydaje się, że Formuła 1 to tylko wyścig technologii i nic więcej. Bzdura. Formuła 1 to przede wszystkim wydarzenie. Wielkie, ekscytujące, czasami dramatyczne wydarzenie, przyciągające uwagę milionów ludzi, którzy chcą się stać jego częścią, zasiąść na trybunach i wspólnie przeżyć. Technologia jest częścią tego wydarzenia, ale ludzie nie przychodzą na tory i nie zasiadają przed telewizorem wyłącznie po to, żeby obejrzeć rywalizację silników. Chcą oglądać szaleńczą szybkość, odwagę, walkę kierowców, z którymi się utożsamiają. Inaczej Formułą 1 nie interesowałoby się tyle milionów ludzi na świecie, czyniąc z niej najchętniej po mundialu i igrzyskach oglądaną imprezę sportową. Tylko że nasza impreza odbywa się nie co cztery lata, ale co dwa tygodnie przez cały rok.

Oczywiście Formuła 1 to nie tylko atrakcyjne dziewczyny na padoku i ekscytująca walka na torze w niedzielne popołudnie. To nieustanna żmudna praca w fabryce dzień w dzień nad ulepszaniem produktu, jakim jest szybki samochód. I w tym już nie ma żadnego romantyzmu. Zero. Nie trzeba przy tym wcale tego produktu lubić. Nie lubię lodów, ale gdybym to one były produktem, który podjąłem się sprzedać, pracowałbym nad tym równie ciężko jak teraz.

Jak to jest, że światowa recesja dotknęła wszystkie dyscypliny sportu, nawet tę najpotężniejszą, czyli futbol, a Formuły 1 - nie. Nie ma obcinania kosztów, obniżania pensji kierowców. Co czyni Wasz sport tak silnym?

- Jednak koszty rosną, teamy się rozrastają i w tym widzę największe zagrożenie dla naszego biznesu. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że za każdym bolidem stoi 800-1000 osób. Myślę, że szefowie F1 powinni się wkrótce zebrać i zastanowić, jak stworzyć jeszcze większe show dla kibiców, oszczędzając przy tym na kosztach. Po za tym przyszłość Formuły 1 widzę różowo. Stanie się jeszcze bardziej globalna. W przyszłym sezonie czeka nas Grand Prix w w Bahrajnie i Chinach, co prawdopodobnie oznaczać będzie kolejny miliard ludzi przed telewizorami (śmiech).

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.