Prawdopodobnie w poniedziałek - rzecz trzymana była w tajemnicy, aby uchronić kierowcę i jego rodzinę przed mediami - przeniesiono 45-letniego Schumachera, siedmiokrotnego mistrza świata Formuły 1 do Lozanny, do nowoczesnego szpitala CHUV nad Jeziorem Genewskim, w którym leczył się kiedyś krwawy dyktator Zairu Mobutu Sese Seko i gdzie badano zwłoki palestyńskiego przywódcy Jasera Arafata, gdy jego rodzina podejrzewała otrucie. Rzecznik szpitala odmówił podania informacji, na jakim oddziale pozostaje kierowca.
Lekarze rozpoczęli fazę wybudzania 91-krotnego zwycięzcy wyścigów Grand Prix ze śpiączki pod koniec stycznia. Długo nie było zbyt wielu powodów do optymizmu. Eksperci mówili nawet o tym, by "przygotować się na najgorsze". Pod koniec marca podano, że stracił 25 procent masy ciała (blisko 20 kg) - ważył wówczas zaledwie 56 kg.
Do wypadku doszło 29 grudnia we francuskich Alpach w kurorcie Méribel w popularnym rejonie Trzy Doliny, gdzie były siedmiokrotny mistrz świata F1 ma wakacyjny dom.
Schumacher razem z kilkoma przyjaciółmi oraz 14-letnim synem zjeżdżał między drzewami ok. 20 metrów poza stokiem turystycznym, czyli w miejscu, gdzie nikt nie odpowiada za zabezpieczenie trasy. Widoczność była dobra, świeciło słońce, ale śniegu było mało, a w ostatnich dniach mocno wiało, dlatego w niektórych miejscach kryły się niebezpieczne skały i kamienie.
W jeden z nich po wywrotce z ogromnym impetem prawą częścią głowy uderzył Schumacher. Tuż po zderzeniu przez chwilę był jeszcze przytomny - stąd pierwsze doniesienia, że nic poważnego mu nie zagraża - ale wkrótce jego stan zaczął się gwałtownie pogarszać. Helikopterem przewieziono go do kliniki w Moutiers, a potem do dużego szpitala w Grenoble.
Lekarze twierdzą, że Schumacher nie przeżyłby wypadku, gdyby nie miał kasku. Ale nawet w nim siła uderzenia o skałę była potężna i niszcząca. Gdy półtorej godziny po upadku badano go w szpitalu, był już w śpiączce, a lekarze zdecydowali, że muszą natychmiast go operować, bo ma krwotok w mózgu, silny obrzęk i gwałtownie rosnące ciśnienie wewnątrzczaszkowe.
Zabieg przeprowadził miejscowy neurochirurg, ale w trybie pilnym w Alpy ściągnięto Gérarda Saillanta, lekarską sławę z Paryża i bliskiego przyjaciela kierowcy, który operował mu nogę po wypadku na torze Silverstone w 1999 r. Saillant czuwa nad Schumacherem, ale zapewniał dziennikarzy, że jest tam raczej jako przyjaciel.
Od operacji Niemiec był utrzymywany w stanie śpiączki farmakologicznej, jego ciało schłodzono do temperatury 34-35 stopni Celsjusza. Lekarze rozkładali wczoraj ręce i mówili, że nie da się nic prognozować. Trzeba czekać, jak zareaguje mózg, w którym doszło już do kilku uszkodzeń tkanek - mówili.
"Michael opuścił już szpital, by kontynuować długotrwałą rehabilitację. Nie jest już w śpiączce. Jego rodzina chciała wyrazić wdzięczność wszystkim lekarzom, pielęgniarkom, fizjoterapeutom w Grenoble i ratownikom medycznym, którzy jako pierwsi pośpieszyli mu z pomocą. Wszyscy wykonali wspaniałą robotę w tych pierwszych miesiącach" - napisała Sabine Kehm, wieloletnia rzeczniczka kierowcy.
Były szef lekarzy Formuły 1 Gary Harstein jeszcze w styczniu ocenił, że po długim okresie śpiączki słynny kierowca ma niewielkie szanse na pełne wyzdrowienie. - Prawdopodobieństwo, że wróci do nas taki, jakiego go znamy, jest coraz mniejsze. Jeśli obudzi się i będzie mógł samodzielnie chodzić, jeść czy się ubierać, będziemy mogli mówić o triumfie ludzkiej wytrzymałości. Po pół roku prawdopodobieństwo całkowitego wyleczenia spada do 20 procent - zaznaczył wówczas Harstein.
Profesor Simone Giovanni, neurolog z londyńskiego Imperial College, stwierdził: - Nikt oprócz lekarzy zajmujących się Schumacherem nie wie, w jakim stanie jest kierowca i jakie mogą być prognozy. Są ludzie, którzy po obudzeniu ledwo otwierają oczy, i są tacy, którzy reagują aktywnie na bodźce otoczenia. I są tacy, którzy od razu są w stanie mówić. Ale na pewno rehabilitacja przyniesie olbrzymią poprawę - dokończył profesor Giovanni.