Prawdziwy Dakar! Martyna Wojciechowska relacjonuje z trasy 9. etapu "Arras-Dakar"

Prawdziwy Dakar! Martyna Wojciechowska relacjonuje z trasy 9. etapu "Arras-Dakar"

Dziewiąty etap Rajdu Arras-Dakar z Zouerat do Ataru, mimo stosunkowo krótkiego dystansu, był chyba najcięższym z dotychczasowych. Trasa odcinka specjalnego o długości 383 kilometrów, z bardzo krótkimi, zaledwie 13-kilometrowymi drogami dojazdowymi, dostarczyła startującym załogom większych problemów, niż zakończony dzień wcześniej, czterokrotnie dłuższy maraton.

Martyna Wojciechowska: -"Dzisiejszy odcinek był bardzo urozmaicony. Znaleźliśmy na nim wszelkie rodzaje afrykańskich nawierzchni - od szutru, przez piach, po kamieniste wyboje, ze sterczącymi głazami wielkości koła naszej Toyoty. Praktycznie każda zmiana podłoża, zmuszała nas tradycyjnie do opuszczenia samochodu i zmiany ciśnienia w kołach. Najcięższym wyzwaniem było jednak pokonanie ponad stukilometrowego obszaru wydm, których część osiągała wysokość sześciopiętrowej kamienicy. Najgorsze było to, że dojeżdżając do szczytu, nigdy nie wiesz co jest za nim. Nawet jeśli wzgórze nie urywało się nagle pionowo i istniała teoretyczna możliwość zjechania, drogę w dół pokonywaliśmy zawsze z duszą na ramieniu. Jazda po stromym zboczu, w bardzo grząskim piachu, w każdej chwili mogła się skończyć groźnym dachowaniem. Nie pocieszały nas też ostrzeżenia organizatorów, którzy szczególnie przestrzegali przed obszarem, potocznie zwanym umarłymi wydmami. Trasa dzisiejszego odcinka ocierała się o nie i przy pomyłce nawigacyjnej istniało niebezpieczeństwo dostania się w ich rejon. Na szczęście nie sprawdzaliśmy, czy jeśli się tam wiedzie, rzeczywiście nie ma już odwrotu."

Jarosław Kazberuk: -"Troszkę dziś przekombinowaliśmy. Staraliśmy się znaleźć bardziej dogodną dla naszego samochodu trasę, i jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, skończyło się nadrabianiem jakichś stu kilometrów. Na szczęście serwis dobrze spisał się w nocy przed startem i dziś naprawdę nie mieliśmy z autem problemów. Mam nadzieję, że usterki, nękające nas wcześniej, definitywnie usunięto."

Martyna Wojciechowska: -"Potwierdziło się to, co słyszeliśmy wcześniej od bardziej doświadczonych konkurentów. Dziś zaczęła się prawdziwa szkoła przetrwania. Podczas gdy czołówka walczyła o minuty, dla amatorów takich jak my, każdy kilometr był prawdziwą drogą przez mękę. Pod jedną z niezliczonych wydm podjeżdżaliśmy chyba z piętnaście razy, a każda nieudana próba kończyła się żmudnym wykopywaniem samochodu. W pewnym momencie wydawało mi się, że chyba przekopaliśmy już wydmę na pół."

Jarosław Kazberuk: -"Przekopanie niemal połowy pustyni było dla nas potwornie wyczerpujące. Piekielne temperatury, wysiłek fizyczny i narastające z każdym dniem zmęczenie robią swoje. Nie pomagały też przykre zdarzenia, które spotykały nas dziś na trasie. Widzieliśmy chyba około trzydziestu wypadków, a przy części z nich, zatrzymywaliśmy się, aby w razie potrzeby udzielić pomocy. Największe wrażenie zrobił na nas połamany motocyklista. Ten człowiek, mimo potwornego bólu, nie chciał użyć systemu ratunkowego. Jego szok i determinacja były silniejsze od zdrowego rozsądku. Dla niego jasne było tylko to, że wzywając śmigłowiec medyczny organizatorów, nie ukończy rajdu."

Martyna Wojciechowska: -"Pustynia nas dziś po prostu upokarzała. Oboje byliśmy tak zmęczeni, że zmienialiśmy się za kierownicą, chcąc choć chwilę odpocząć na prawym fotelu. O odpoczynku nie było jednak nawet mowy. Co kilka kilometrów dojeżdżaliśmy do rozwidleń, na których to ślady przejeżdżających wcześniej załóg biegły w wiele przeróżnych stron. Trzeba było naprawdę ciężko pracować, starając się obrać poprawny kurs za pomocą systemu GPS. Co gorsza, w rezultacie naszych wcześniejszych problemów, ostatnie dwieście kilometrów zmuszeni byliśmy pokonywać już po zmroku. Nasze wyremontowane co prawda, ale nie w pełni sprawne halogeny, nie działały tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. W wielu sytuacjach musieliśmy pomagać sobie, świecąc przez okno latarką. Do tego pojawił się najzwyklejszy ludzki strach - sami w środku pustyni. Nawet nie wiedzieliśmy, czy w promieniu kilkudziesięciu kilometrów, jest jakikolwiek człowiek."

Jarosław Kazberuk: -"Jadąc po zmierzchu, mijaliśmy załogi, które już się poddały. Widzieliśmy stojące samochody, a obok nich rozbite namioty. Oni uznali, że nie dadzą rady i postanowili dopiero po wschodzie słońca bezpiecznie dotrzeć do biwaku. Mimo potwornego zmęczenia, nawet przez chwilę nie pomyśleliśmy o tym żeby się zatrzymać."

Martyna Wojciechowska: -"Po dwunastu godzinach jazdy ukończyliśmy odcinek. Na mecie, po raz pierwszy, nawet nie miałam siły podejść do tablicy wyników. Zresztą bez względu na osiągnięty rezultat, dla nas najważniejsze było ukończenie tej próby. Byłam po prostu niesamowicie szczęśliwa."

Jarosław Kazberuk: -"Każdą załogę zjeżdżającą z trasy witano jak bohaterów. Pierwszy raz widziałem, żeby obcy ludzie rzucali się sobie w ramiona. Widać było, że nie tylko dla nas, ten odcinek był czymś, z czym na dobrą sprawę nikt nie chciałby się więcej spotkać. Dzień odpoczynku, który czeka teraz nas wszystkich po tym piekle na ziemi, będzie bardzo krótki. Nie wiem nawet, czy tydzień wypoczynku pozwoliłby nam na zregenerowanie sił, straconych tylko tego dnia."

informacja prasowa załogi Wojciechowska/Kazberuk

Informacja powstała przy współpracy z serwisem www.rajdy.pl

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.